Warszawski wieczór

Ignoruję rozwiązane sznurówki w białych Conversach i kieruję się na obrzygane schodki. Tak dobrze znam to miejsce, że poznałabym je nawet z zamkniętymi oczami. Zapach zioła, moczu i gorzelni przynosi mi kilka obleśnych wspomnień. Z rozczuleniem przyglądam się kolejce do Toi Toia, stojącej na dość chwiejnych nogach. Wiem, że po kilku piwach i mnie opuści obrzydzenie do takich miejsc i przed 22:00 będę zapoznawać tam ludzi. Zachodzące słońce mało kogo obchodzi, jest godzina 19:00 i wszyscy rozliczają się za kupione wcześniej Desperadosy i gramy. Mija mnie grupka małoletnich ćpunów z zapadniętymi policzkami i zamglonym spojrzeniem. Wszyscy rytmicznie żują gumę i spuszczają wzrok licząc, że nie zauważę ich rozszerzonych źrenic.  Drogie ubranka zakrywają ich wychudzone ciała, a ja dumnie odkrywam się w żółtym crop topie, podkreślającym moją opaleniznę. Poprawiam włosy, bo w oddali widzę moją ekipę. Siedzą beztrosko, wyzywając się od najgorszych zjebów, tak jak robią to najlepsi przyjaciele. Już przyśpieszam kroku, kiedy drogę zastępuje mi opętany dziadzio z wózkiem na kółkach.  
-Piękna pani, dwa Żuberki za 6 złotych, może się panienka skusi?
-Puszka czy butelka?
-Puszeczka, skarbie.
-A to podziękuję panu, miłego dnia.
Trochę szkoda mi wiślanego biznesmena, ale piwo z puchy ssie. Dochodzę wreszcie do squadu, a z każdym schodkiem butelki w mojej torbie uderzają o siebie. Witam się ze wszystkimi i przyznaję się do zakupu alkoholu. Długie, zadbane paznokcie każdej z moich koleżanek trzymają nędzne Somersby, a chłopcy raczą się przeklętym piwem z puchy.
-Kupowaliście piwo od tego pana z wózkiem?
Nie odpowiadają mi, tylko patrzą po sobie zażenowani. Zakup od miejscowego handlarza zawsze był powodem do wstydu-oznacza to, że w każdym pobliskim sklepie padło pytanie o dowód. Wraz z dreszczem przechodzącym moje ciało nachodzi mnie empatia, więc bez zbędnego pierdolenia wyciągam zgrabną butelkę smakowej soplicy. Proponuję łyczka każdemu spragnionemu, czuję się jakbym wybudowała studnię w afrykańskiej dziczy. Potulnie podaję popitę w formie najtańszego soku, aż w końcu przychodzi kolej na mnie. Pochłaniam troszkę więcej gorzałki, niż przystoi to młodej damie, ale szybko sięgam po Caprio. Smak syropu glukozowo-fruktozowego stopniowo mi pomaga. Wykorzystuję chwilę, gdy nikt się do mnie nie odzywa, aby przyjrzeć się polskiej złotej młodzieży: niewyprasowane koszulki Trashera, wyprostowane włosy i Iphony w tylnych kieszeniach spodni są jej znakiem rozpoznawczym. Nie chcę wyjść na jakieś dziwadło, więc wtrącam się w rozmowę na temat najlepszych seriali Netflixa. Opisujemy swoje ulubione produkcje, nie wiedząc nawet skąd wziął się blant, przechodzący z ręki do ręki w naszym gronie. Przez chwilę czuję się jakbym siedziała na posiedzeniu hipisów, ale gdy do gry wchodzi więcej wódki wracam na ziemię. Łoję darmowe alko, licząc na szybki efekt. Potrzebuję mieć na wszystko wyjebane. Czas mija, a ja zwiększam swoje dawki Żubrówki. Przestaję sprawdzać godzinę, wreszcie czuję znane mi już zawroty głowy. Język zaczyna robić się luźniejszy, mówię, co myślę. Śmieję się perliście i łapię się spojrzeniami z przypadkowymi studentami w kraciastych koszulach. Kilka osób robi sobie ze mną zdjęcia, na których zauważam, że moje oczy zrobiły się szklane, a policzki nabrały czerwonej barwy. Patrzę na moją najlepszą przyjaciółkę i zdradzam jej moje największe pragnienie, które siedzi we mnie od kwadransu: tłusty hot dog ze stacji Orlen. Desperacko wyciągam z kieszeni jeansów wszystkie drobne, jakie mi zostały, nawet nie zauważam, że wypada mi paragon. Gdy dochodzę do końca ciężkich obliczeń uświadamiam sobie, że do spełnienia marzenia brakuje mi złotówki. Sprawdzam swój stan konta na prawie rozładowanym telefonie. 9 złotych i 7 groszy. Kurwa, ale ja jestem  bogata.
Oznajmiamy wszystkim, gdzie idziemy i zadowolone z siebie odpalamy cienkie L&M'y. Wsłuchujemy się w muzykę, która leci z głośników jakiś gimbów. Drą się w niebogłosy do jednego z najbardziej prostackiego numeru Bedoesa, ale THC mnie uspokaja. Społeczność obecna na schodkach nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać- z jednej strony dominują pijani ludzie, ale widać też rodziny z dziećmi, a nawet pary seniorów. Czasem spotykam także patrole policyjne, jednak mało się nimi przejmuję, bo nigdy mnie nie zatrzymują.  
Po krótkim spacerku docieramy na Orlen-stacja wypełniona jest klientami, napięciem seksualnym i zimnym piwem z lodówki.  
Z parówką w ustach sprawdzam telefon; jest już 23:17, jestem pijana, a w domu czeka na mnie Big Mouth. Pora wracać. Pytam psiapsi, czy nocuje dzisiaj u mnie, ale ona z uśmiechem na ustach oznajmia, że po północy podjeżdża po nią chłopak. Daję jej końcówkę hot doga i idę w swoją stronę. Przystanek tramwajowy wygląda o wiele lepiej w nocy. Wsiadam w 9, nie przejmując się brakiem biletu. Wysiadam  przystanek dalej i mknę po Saskiej ze słuchawkami. Po drodze do domu zastanawiam się, do kogo mogę zadzwonić, nie chcę siedzieć sama ze sobą tej nocy. Sprawdzam, kto jest aktywny na Messengerze i piszę do kilku kamratów. Chwiejnym krokiem przekraczam próg mieszkania, zmywam makijaż i zasypiam w trakcie pisania wiadomości do koleżanki.
07:32
Ból głowy, przymknięte powieki i brak pieniędzy na koncie-sobotni klasyk. Wchodzę na Messengera, ale nikt nie miał mi nic ważnego do oznajmienia. Przeglądam Instagram, ale przy kolejnym wyidealizowanym zdjęciu modelki zasypiam.
09:28
Powoli otwieram oczy, szukam wody. Jakimś cudem przy łóżku stoi pełen Żywiec Zdrój. Delektuję się końcem uczucia kapcia w mordzie i zauważam, że zasnęłam w ubraniach z wczoraj. Szukam czegoś wygodniejszego, ale wokół mam tylko skarpetki i zdzirowate sukienki z Bershki. W końcu znajduję starą, wyciągniętą koszulkę. Przebieram się i zauważam kilka siniaków przy łokciach i kolanach. Przypominam sobie epicką glebę, którą zaliczyłam wczoraj wysiadając z tramwaju. Podchodzę do lustra, zakrywam je welurową marynarką. Wyglądam dzisiaj zbyt tragicznie. Rozczesuję włosy i wychodzę z pokoju, bo czuję zapach naleśników. Mamcia wie, jak wyleczyć mnie z kaca.

westchnienie

opublikowała opowiadanie w kategorii obyczajowe i felietony, użyła 1067 słów i 6406 znaków.

5 komentarzy

 
  • agnes1709

    Uwielbiam taki język, dzięki:D:D:D

    26 lip 2018

  • AnonimS

    Tekst ciekawy pisany jak dla mnie młodzieżowym językiem( o Boże jaki jestem stary he,he) skoro znaczenia wielu słów musiałem się domyślać. Gdzie te czasy kiedy na Francuskiej knajpy liczone od ronda dla stałych bywalców miały numery ( bar i restauracja "Na Kępie" to jedynka a potem po kolei) a ambasadę na Katowickiej nazywano fabryką. Zestaw na Tak

    18 maj 2018

  • Somebody

    W istocie tchnie jakimś smutkiem, bliżej nieokreślonym, ale jednak. Podoba mi się.

    17 maj 2018

  • westchnienie

    Spróbuje byc mniej smutna następnym razem

    17 maj 2018

  • Black

    Tylko pić, jeść, spać. Zawiało smutkiem z tego opowiadania. Mówię całkiem poważnie. Ale jest tu coś, co mnie zaintrygowało, więc daję łapkę.

    17 maj 2018

  • westchnienie

    @Black skąd ten smutek?

    17 maj 2018

  • Black

    @westchnienie Skupianie się na rzeczach destrukcyjnych jest smutne. Czerpanie z tego przyjemności jeszcze bardziej.

    17 maj 2018

  • Ewelina31

    Podobało mi się. Łapka ;)

    17 maj 2018

  • westchnienie

    @Ewelina31 Dziekuje niedługo pojawi sie dalsza czesc

    17 maj 2018

  • Ewelina31

    @westchnienie nie mogę sie doczekać :)

    17 maj 2018