Warszawskie Legendy - Architekci Część 1

28 WRZ 2017
Warszawskie Legendy - Architekci Część 1
f t g p
Zbiór opowiadań przedstawiający Warszawskie legedny w nowoczesnym wydaniu.
Był pierwszy dzień świąt, kiedy to się wydarzyło. Mama z babcią krzątały się w kuchni z obiadem, wykorzystałem więc chwilę przed przyjazdem gości i wyszedłem na dwór. Na podwórku zalegała kilkucentymetrowa warstwa śniegu. Było bardzo mroźno. Temperatura spadła do 10 stopni poniżej zera. Ręce mimo założonych rękawiczek, momentalnie zamarzały. Nie przeszkadzalo mi to jednak, a wręcz przeciwnie bardzo mi się podobało, uwielbiałem śnieg i nie mogłem się już doczekać przyjazdu wujka, z którym mieliśmy iść na sanki po obiedzie.


Niedaleko domu znajdował się lasek. Po jego środku ludzie usypali górkę dla dzieci kilka lat temu. Od tego momentu co roku wszyscy z okolicznych miejscowości, zjeżdżali w to miejsce. Momentami było tak tłoczno na stoku, że trzeba było odczekać dłuższą chwilę na ponowny zjazd. Dopóki żył dziadek codziennie po szkole, chodziliśmy na nią. Babcia w tym samym czasie gotowała obiad, a mama jeszcze pracowała w firmie produkującej mrożonki. Co drugi dzień wracała po 22, przez co prawie nigdy nie odbierała mnie ze szkoły. Z tego powodu było mi bardzo smutno, ale nie załamywałem się i obiecałem sobie w duchu, że jak dorosnę to ja będę, utrzymywał całą rodzinę.


Śnieg trzeszczał pod stopami, położyłem się na ziemi i zacząłem robić orła. Nagle usłyszałem kroki. Szybko wstałem i spojrzałem w kierunku furtki. Stał przy niej starszy mężczyzna, jego twarz pokrywały zmarszczki, a na prawym policzku było widać zagojoną bliznę ciagnaca się od kącika ust aż do górnej krawędzi warg. Pod kapturem skórzanego płaszcza nosił elegancki, czarny kapelusz i okulary. Przez dłuższą chwilę stał i przyglądał mi się, aż nagle zawołał..


-Chłopcze czy nie chciałbyś iść na sanki? Moi synowie już dawno dorośli, a wnuczków się nie dorobiłem.

-Nie wiem czy mama mi pozwoli, a Pana nie znam.

-Myślę że doskonale znasz, razem chodzimy na sumę do kościoła. Pamiętam jak podczas jednej mszy próbowałeś zabrać tace sprzed ołtarza, dokładnie 2 lata temu, ale to nie wszystko. Pierwsze dni po urodzeniu spędziłeś w inkubatorze. Żadne usg nie wykryło poważnej wady serca, z którą przyszedłeś na świat. Lekarze dawali tylko kilka dni życia, ale ku ich zdziwieniu po 2 pierwszych dobach, schorzenie nagle zniknęło. Wydarzył się cud, przynajmniej tak świeccy lekarze mówili i twoja mama.

-Skąd Pan o tym wie?

-Jestem jasnowidzem - na twarzy starszego mężczyzny malował się szeroki uśmiech.


Zawinięte wąsy podskoczyły do góry, odsłaniając pożółkłe zęby. - To jak będzie? Moja propozycja jest nadal aktualna. Po chwili zastanowienia, pobiegłem do domu i wróciłem z sankami. Mądry chłopiec- odrzekł starszy facet, poklepując mnie po ramieniu. Droga do lasu prowadziła pomiędzy kilkoma, wolno stojącymi gospodarstwami. Na samej ulicy znajdowały się tylko 4 domy. Latem wysypana żwirem po większych opadach przestawała zamieniała się w jedno wielkie rozlewisko. Okoliczni mieszkańcy walczyli o utwardzenie drogi, ale bezskutecznie. Gmina nie słuchała ich argumentów. Na szczęście dzisiaj pokrywała ją kilkucentymetrowa pokrywa śnieżna. Nogi wpadały w zaspy, przez co marsz trwał dłużej niż zwykle, ale mi to nie przeszkadzało, ani fakt pójścia z obcą osoba na sanki.


Po 15 minutach marszu dotarliśmy do domu “rudych”. Tak nazywali ich w mojej miejscowości mieszkańcy ze względu na kolor włosów. Spojrzałem w ich kierunku, rozglądając się czy nigdzie nie ma psów. Mieli zawsze otwarta bramę, przez co zawsze balem się przechodzić obok ich domu. Strach przed czworonogami był głęboko zakorzeniony w mojej głowie i utknął tam na wieki. Jak miałem 4,5 roku zaatakował mnie pies sąsiada. Była to suczka owczarka niemieckiego, miała już swoje lata, a czasy świetności dawno za sobą, lecz sąsiad nie potrafił się z nią rozstać. Wieczorami wypuścał ją bez smyczy. Bałem się wychodzić po zmroku bez rodziców, lecz jednego razu wymknąłem się z domu i poszedłem pograć w piłkę na boisko. Sąsiad mieszkał od razu przy szkole, w dobudowanym pomieszczeniu, w którym początkowo zamieszkiwała jedna z nauczycielek, a potem ona z mężem.


Tego wieczora było bardzo ciepło, powietrze nadal parowało mimo, że Słońce już zaszło. Po bardzo deszczowym lipcu, sierpień okazał się nad wyraz spokojny. Zerowe opady spowodowały bardzo niski poziom Wisły i susze. Najbardziej ucierpiały uprawy i lasy. Potężne pożary siały spustoszenie najbardziej w górach. Mi taka pogoda jednak nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie nie tęskniłem za jesienią za zimą. Wszedłem na boisko niczego nie przewidując, zacząłem kopać piłkę. Nagle w mroku zauważyłem 2 małe światełka w odległości kilku metrów i odgłos sapania. Zacząłem je obserwować i gdy tylko zbliżyły się na kilka metrów ode mnie, przerażony porzuciłem piłkę i pobiegłem w stronę płotu. Zacząłem się wspinać powoli, aż nagle poczułem szarpnięcie do dołu. Pies złapał za nogawkę, a ja uderzyłem tyłem głowy o ziemię. Zwierzę momentalnie rzuciło się na mnie, nie zdążyłem nawet zakryć twarzy. Kły nagle wbiły się z ogromną siłą w ramię, poczułem okropny ból i metaliczny zapach. Bylem calkowicie oszołomiony, ledwo jeszcze broniłem się przed kolejnymi atakami. Kilka strużek krwi spływało z ramienia na policzek. W akcje desperacji z całej siły kopnąłem zwierzę jak najmocniej się dało w podbrzusze. Pies zawył z bólu i na chwilę morderczy ucisk puścił. Wstałem nie oglądając się za sobą i zacząłem biec. W rekordowym czasie dotarłem do domu, szybko zamknąłem drzwi i usiadłem, opierając się o nie plecami. Słyszałem ujadanie psa, niepewnie spojrzałem przez wizjer. Nic nic było widać.


Nieprzyjemne wspomnienie, lepiej o tym zapomnieć- rzekł mężczyzna, spoglądając na mnie

-Skąd Pan wie?

-Sam mi powiedziałeś teraz - odparł, uśmiechając się szeroko.

-Ale ja to mówiłem w myślach.

-Nie szkodzi, chodź już prawie jesteśmy na miejscu.

Przed nami roztaczał się bezkresny Las. Bujając w obłokach, nawet nie zauważyłem kiedy przekroczyliśmy jego granice. Biały puch zalegał na całej ścieżce, kilkucentymetrowa warstwa śniegu była tutaj zdecydowanie wyższa niż na otwartej przestrzeni. Zwolniliśmy kroku, na szczęście z pomiędzy drzew zaczęła się, wyłaniać polanka i usypana przez ludzi górka. Wyrwałem do przodu, zarzucając sanki na plecy. Moje kroki przypominały susy królika, ale były od niego o wiele wolniejsze. Spojrzałem na szczyt i rozejrzałam się wokół. Zacząłem się wspinać, starszy mężczyżna dopiero wyszedł na polankę. Ja w tym samym siedziałem już na sankach i przygotowywałem się do zjazdu. Stok górki miał łagodne zbocze. Z jej szczytu roztaczał się przepiękny widok na cały. Każde było przysypane białym puchem. Nikogo nie było wokół, oprócz pochowanych zwierząt po norkach, dziuplach i innych schronieniach.


Spojrzałem jeszcze raz w dół i wsiadłem na sanki, drewniana konstrukcja początkowo bardzo wolno nabierała prędkości, dopiero gdy byłem w połowie stoku, przyspieszyła. Kątem oka zauważyłem, wystający korzeń. Próbowałem skręcić, lecz było już za późno na ten manewr. Tuman śniegu wbił się w powietrze, a ja wraz z nim zrobiłem beczkę w powietrzu. Płatki śniegu nagle zawisły nieruchomo w powietrzu. Były na wyciągnięcie ręki, lecz sanki powoli opadły na ziemię. Widok wprawił mnie w zdumienie. Biały puch unosił się nad moją głową przez cały czas. Nie zauważyłem nawet jak podszedł do mnie staruszek.


- Nic Ci się nic stało? - zapytał z troską, lecz ja nie potrafiłem odpowiedzieć na to proste pytanie. Cały czas byłem pod wrażeniem, tego co się stało przed momentem.

-To nic nadzwyczajnego dla architekta.

-Jest Pan architektem?

-Tak projektuje czas i materię. To ja zatrzymałem twój upadek.

-Ale jak?

-Umysłem. Na całym świecie istnieje garstka ludzi, której umysły potrafią, dostroić się do częstotliwości gwiazd neutronowych. Jest to proces tzw. inwersji częstotliwości. Musisz mi uwierzyć na słowo, jak będziesz większy mogę Ci to wytłumaczyć. Na razie musisz przyjąć do wiadomości, że wszystko na świecie drga w odpowiedni sposób ze swoją powtarzalnością. To bardzo ważna własność materii...


Zrobiłem jeszcze większe oczy, słysząc kolejne słowa. Nic z tego nie rozumiałem po za tym, że starszy Pan posiada taką moc, która potrafi manipulować czasem i przestrzenią. Po powrocie do domu, dzień biegł swoim normalnym tempem: obiad z rodziną, pograłem chwilę na komputerze, umyłem się i poszedłem spać. Usnąłem dosyć szybko, byłem bardzo zmęczony wszystkimi wydarzeniami, a najbardziej spotkaniem z tajemniczym staruszkiem. Od razu po zamknięciu oczu w moim umyśle rysowały się różne kształty i przestrzenie. Nigdy przedtem nie miałem aż tylu snów jak tej jednej nocy. Nazajutrz wszystko wróciło do normy. Nikomu nie wspominałem o tym co przeżyłem, wiedziałem, że i tak nikt z rodziny mi nie uwierzy, dlatego aby o tym nie zapomnieć, od razu po śniadaniu spisałem swoje wspomnienia ze szczegółami. Notes z notatkami trzymałem przez kolejne lata cały czas w biurku, przykryty stertą szkolnych zeszytów. Dzięki temu nikt go nie odnalazł.


Jak zawsze budzik zadzwonił punktualnie o 5:20. Znowu do tej cholernej roboty, pomyślałem.Synek z żoną jeszcze smacznie spali, słyszałem jak chrapali, ten widok wprawił mnie znów w melancholijny nastrój. Z jednej strony byłem szczęśliwy, a z drugiej brakowało mi kontaktu z synem. Praca nie dawała mi takiej satysfakcji jak dawniej. Pasja stała się zwyczajną rutyną, w której powoli traciłem sens życia. Na szczęście miałem wyrozumiałego szefa, a po pracy żmudnie rozwijałem własny biznes. Uśmiechnąłem się sam do siebie, wyciągnąłem na łóżku i powoli otworzyłem oczy. Poczułem przyjemny dotyk ciepłych promieni słonecznych na policzku, oślepiający blask na dłuższą chwilę pozbawił mnie wzroku, a gdy spróbowałam wstać, nagle poczułem potężne uderzenie gorąca, a pod rękami nie tkaninę, ale małe ziarenka, przypominające w dotyku piasek lub żwir. Przerażony szybko zerwałem się na nogi i stanąłem tyłem, do padających promieni słonecznych. Przede mną roztaczał się widok Starego miasta, skąpanego we mgle. Nie było widać pałacu kultury i pozostałych wieżowców, wznoszących się nad centrum. Wisła leniwie płynęła naprzód, zabierając ze sobą połamane drzewa i śmieci wyrzucane przez ludzi. Stałem oszołomiony, dopiero po kilku sekundach do mojego mózgu docierały sygnały z informacją, że jestem całkiem nagi. Czułem pod stopami tysiące malutkich ziarenek piasku i kamyków, które uwierały jak źle dopasowane buty. To wszystko wydawało się bardzo dziwne, tym bardziej, że kompletnie nie pamiętałem wydarzeń z ostatnich 24 godzin. Przez chwilę zastanawiałem się, w jaki sposób tutaj się znalazłem, ale mój umysł zadawał jeszcze więcej pytań. Najmniej w tej całej sytuacji martwił mnie godzinny spacer z Pragi na Białołękę. Bałem się najbardziej reakcji małżonki, która powiedzmy była strasznie przewrażliwiona. Robiła awanturę o byle błahostki, momentami już nie wytrzymywałem, ale byłem z nią, bo ją kochałem. Czułem się jak pies na kagańcu szczęśliwy, że dostaje jedzenie, picie i od czasu do czasu jakąś pieszczotę. Wiedziałem jednak, że po takim wybryku mogłem spodziewać się, że wyląduje z walizkami na klatce. Miałem jednak cichą nadzieję, że spotkam panów w mundurach i czas powrotu do domu wydłuży się o kolejne kilka godzin. Drzemka w celi aresztu na Hożej to nie najgorsza perspektywa, przynajmniej tak mi się wydawało. Mandat byłby swoista nagrodą w tej sytuacji. Przerażało mnie tylko jedno, spotkanie z moja żoną. Nie wytłumaczyłbym się z tego, tym bardziej, ze nic nie pamiętałem z wczorajszego wieczora. Rozejrzałem się wokół, plaża świeciła pustkami, Wybrzeżem szczecińskim przejechał jeden czerwony samochód, chyba ford mustang, lecz byłem za daleko by to stwierdzić. Spokój i cisza, mąciły od czasu do czasu odgłosy natury i spiesznie przelatujące ptactwo. Nieźle- pomyślałem, ostatnio brakowało mi nawet czasu, aby wyjść z synem na plac zabaw. Pieniądze, praca i tylko to liczy się w dzisiejszych czasach. Próbuje to ciągle zmienić, lecz nadal jestem w punkcie wyjścia. Łapie różne, małe zlecenia i od czasu do czasu sprzedaje rysunki postaci dla małych firm tworzące gry. Nie ma z tego dużych pieniędzy, ale dzięki temu tworzę pierwsze podwaliny pod własną firmę. Rozejrzałem się jeszcze raz wokół siebie, aż nagle usłyszałem wycie syreny, które z każdą sekunda wwiercalo się w moja głowę. Było coraz silniejsze, wypatrywałem samochodu służb porządkowych, karetki lub straży pożarnej, lecz nic nie pojawiło się na horyzoncie. Rozglądałem się nerwowo, aby ukoić rozdrażnienie, sygnał pojawiał się w różnych odległościach i stronach, aby nagle zniknąć z pola słyszenia. Nastała niepokojąca cisza, którą przerwał szmer rozmowy. Szybko odwróciłem się w stronę rzeki. Nad brzegiem Wisły stało 2 policjantów ubranych w mundury. Byli wyraźnie czymś poruszeni. Nie widziałem w pierwszym momencie co to jest, gdy jednak jeden z nich odszedł krok dalej, pokazując drugiemu niewidoczny krąg, żołądek podszedł mi do gardła. Na piasku leżały zwłoki mężczyzny, twarz była pokryta dziwnymi bąblami i mułem z dna Wisły.


Podszedłem bliżej by się lepiej przyjrzeć, policjanci nie zwrócili na mnie uwagi, gdy stałem obok nich. Nawet nie spojrzeli, było to bardzo dziwne uczucie, stałem naprzeciwko nich, a mężczyzna nawet nie mrugał. Wpatrywał się nieruchomo w zwłoki, twarz była kompletnie nieruchoma i nie zwracała żadnych emocji. Uszczypnąłem się na wszelki wypadek, lecz poczułem tylko ból tak realny jak piasek, który dotykałem stopami.

Warszawskie Legendy - Architekci Część 1  Warszawskie Legendy - Architekci Część 1  Warszawskie Legendy - Architekci Część 1
5 0

- To architekt, który rzucił się z mostu wczoraj. - rzekł jeden do drugiego, pokazując mu dowód znaleziony w portfelu ofiary.

- Nic tu po nas trzeba zadzwonić do centrali, szkoda faceta i poczekać na kryminalnych. - odparł drugi przyglądając się dowodowi.

Zrobiłem kilka kroków do przodu i przyjrzałem się dokładniej zwłokom. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że znam tego faceta.

- Kurwa to nie możliwe! - pomyślałem, gdy wreszcie zrozumiałem do kogo należało ciało ofiary.


To były moje zwłoki! Przerażony obejrzałem je dokładnie i zauważyłem dopiero czarną koszulę i granatowe, materiałowe spodnie, które założyłem na wczorajszą kolację z żoną. Twarz była spuchnięta i pokryta zanieczyszczeniami, ciężko było orzec, że to ja, ale obrączka na prawej ręce i wygrawerowane imię mojej żony mówiło samo za siebie. Nawet data się zgadzała. Załamany opadłem bezsilnie na kolana i zacząłem szlochać. Trwałem w tej pozie kilka minut, nie zwracałem uwagi na jakiekolwiek odgłosy otoczenia, miałem wrażenie że wszystko umilkło. Zapanowała dziwna, głucha cisza. To tak do cholery wygląda życie po śmierci? Ciągle zadawałem sobie to pytanie aż nagle usłyszałem metaliczny, dudniący głos za sobą. Chciałbyś umrzeć, ale przed nami nie ma ucieczki. Będziesz pragnął tego, błagał o to, a i tak będziesz żył w swoich projekcjach.


Szybko oprzytomniałem, wstałem i odwróciłem się w drugą stronę. Za mną stała postać o zniekształconych rysach twarzy, ubrana była w dziwny strój, który cały zdawał się żyć. Czarne szpony z dziwnej materii poruszały się cały czas, miałem wrażenie, że czekają tylko na rozkaz swojego Pana, aby nadziać nieszczęśnika i zgasić ostatnią iskierka życia w nim. Ciarki przeszły mnie po plecach, brzuch złapał skurcz i przez dłuższą chwilę trzymał. Nie mogłem złapać oddechu, chociaż nikt mnie nie dusił. Postać stała niewzruszona. Zabawna sytuacja pierwszy raz widzę architekta, który zabija się sam we własnej projekcji. - odparł z lekkim uśmiechem na twarzy, a raczej tym co go udawało. Nagle poczułem lekkie ukłucie, które zamieniło się w potężny ból, czułem jak ziemia osuwa się pode mną, a świat znika za ciemną zasłoną nocy. Wszystko ucichło, nie odczuwałem już żadnych bodźców, poczułem spokój i coś jakby szczęście. Byłem w próżni przez dłuższą chwilę, gdy znów poczułem dotyk, tym razem nie był to piasek, ale gładka i delikatna skóra. Otworzyłem powoli oczy, obawiając się, że znów będę przeżywał sen, lecz ku mojemu zdziwieniu byłem znów w łóżku z rodziną. Synek jeszcze spał i lekko chrapał.


Zwlekłem się powoli z łóżka, nadal byłem roztrzęsiony i zdenerwowany. Sen, który przeżyłem był nad wyraz realistyczny, szczegółowy i doskonałe go pamiętałem. Czytałem kiedyś książkę o percepcji zmysłów. Opisano w nim badania brytyjskiego neurologa, który po drugiej wojnie światowej, starał się odkryć w jaki sposób niektóre hinduskie dzieci potrafią wolą zmysłów, przesuwać przedmioty. Brzmiało to dla mnie nieprawdopodobnie, lecz im bardziej zagłębiałem się w ten temat, to już nie wydawało mi się toż takie nierealne i śmieszne. Każdy przypadek był dobrze udokumentowany. Zwykle badania nie wykazywały niczego, lecz u każdego pacjenta przeprowadzono rezonans magnetyczny. U większości występowały poważne uszkodzenia prawego płata mózgu. W jednym przypadku tzw. Anomalii Szewczyńskiego, wykryto guza mózgu, który z każdym dniem powiększał się, lecz pacjent czuł się bardzo dobrze, nic mu nie dolegało oprócz dziwnych snów.


Doktor Bennet badał Polaka przez 10 lat ostatnie badanie, które wykonał, odbyło się pod koniec ubiegłego roku. Ku zdziwieniu wszystkich lekarzy opiekujących się Szewczyńskim, guz zniknął bez śladu. Jedynie sam zainteresowany nie był zaskoczony, od początku choroby przekonywał doktora, że pewnego dnia wyzdrowieje. Ta dziwna historia przez wiele miesięcy zajmowała moje myśli. Jego dziwne sny, podobne do moich, w noc w noc nie dawały mi spokoju. W tajemnicy przed żoną wykonałem badanie rezonansem, ale ono nic nie wykryło. Nawet najmniejszego uszkodzenia mózgu.


Zamyślony podszedłem do okna, na szybie osadził się szron. Była połowa listopada, a cała okolica została przykryta kilkucentymetrową warstwą śniegu. Zimny wiatr wpadał przez nawiewniki, poczułem dreszcze na całym ciele. Zrobiło się bardzo chłodno, czułem jak tysiące miniaturowych igiełek, wbija się w moje nagie ciało. Dziwne uczucie coraz bardziej ogarniało moje zmysły, nie dając mi spokoju. Nagle poczułem chłód nie tylko na ramionach, twarzy, ale również na nogach. - Cholera- zakląłem srogo i pobiegłem do przedpokoju. Zajrzałem do pokoju syna, ale gdy usłyszałem świst powietrza, wiedziałem, że ten chłód wpada przez salon. Mroźne powietrze wdzierało się, przez otwarte na oścież drzwi balkonowe. Czy ja śnię?-zadałem sobie pytanie w myślach, lecz próżno było oczekiwać odpowiedzi. Na wszelki wypadek uszczypnąłem się w ramie, ale wizja trwała nadal. Podszedłem szybko do okna, rozejrzałem się po balkonie. Na zalegającej pokrywie śnieżnej dostrzegłem ślady bosych stop! Sądząc po wielkości należały do rosłego mężczyzny. Przetarłem oczy ze zdziwienia, lecz to wszystko działo się naprawdę. Ślady nie znikały mimo, że już kilka razy zamknąłem i otworzyłem oczy. Zrozumiałem, że jest coś nie tak i szybko pobiegłem do sypialni! Miałem w głowie tylko jedna myśl! Ktoś obcy wtargnął do mieszkania, a dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że zostawiłem życie rodziny w rękach bandyty. Serce waliło mi jak oszalałe i z każdą chwilą biło coraz szybciej, czułem jak adrenalina napływa do całego ciała. Przełknąłem pospiesznie ślinę aby dodać sobie odwagi i stanąłem w drzwiach do sypialni.


W pomieszczeniu panował przyjemny półmrok, białe chmury sprawiały, że nie było tak ciemno i doskonałe widziałem spokojne twarze moich bliskich. Panował nieznośny porządek i głucha cisza, którą od czasu do czasu zagłuszały dźwięki chrapania. Zacząłem się zastanawiać czy to co widzę jest prawdziwe czy to kolejny sen, czy jakaś wizja. Wszystko było realne, zarówno chłód jak i widok mojej rodziny, nie miałem potrzebny kolejny raz szczypać się w rękę. Wróciłem do salonu, wyjrzałem na balkon, ślady zniknęły. - Co jest do cholery!- zakląłem srogo. Lecz pytanie pozostało bez odpowiedzi. Chociaż miałem nadzieję, że pojawi się dziwna postać i wszystko okaże się snem. Lecz tak się nie stało. Bardzo poważnie zacząłem się zastanawiać czy mój mózg pracuje prawidłowo. Te wszystkie omamy, przywidzenia ciągle mnie męczyły. Powoli traciłem kontakt ze świadomością.


Płatki zabrzęczały w misce, wstawiłem mleko do mikrofali i zacząłem jeść śniadanie. W międzyczasie przejrzałem poranne newsy w internecie, aż nagle usłyszałem dźwięk otwierania szuflady z komody. Zerwałem się powoli i pobiegłem do sypialni. Żona właśnie ubierała się do pracy. Widok jej na wpół nagiego ciała, zawsze wprawiał mnie w doskonały nastrój i na chwilę zapomniałem o swoich problemach. Przestałem myśleć, tylko chłonąłem ten obraz jak najdłużej. Czekał mnie bardzo ciężki dzień w pracy, do której musiałem jakoś dotrzeć. Codzienny dojazd był udręką, Trasa Toruńska stała po horyzont, a mi już było szkoda trafić czasu. Wolałem spędzić czas z moim synkiem i rodziną, którą tak rzadko widywałem. Wracałem bardzo późno do domu, a dosyć często chyba na złość, organizowano spotkania tak abym musiał zostać dłużej w pracy. Nie miałem na to jednak wpływu tym bardziej, gdy chciał tam pracować. Szybko dokończyłem jeść śniadanie i zająłem się synkiem. Zostało mi 15 minut, aby go ubrać i przygotować do żłobka.


Było bardzo ciemno, gdy wyszliśmy z na zewnątrz. Zimny porywisty wiatr momentalnie sprawił, że poczułem ciarki na całym ciele mimo grubej warstwy, którą miałem na sobie. Zastanawiałem się czy małemu jest ciepło, nie chciałem by znowu się rozchorował. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy przeszedł zapalenie ucha, anginę i wiele innych chorób. Dopiero po tym czasie zaczął regularnie chodzić do żłobka. W pierwszym miesiącu był zaledwie 4 dni, w kolejnych nie było lepiej, dopiero, gdy minęło pół roku sytuacja ustabilizowała się.


Wciągnąłem głęboko mroźne powietrze i poczułem okropny ból w klatce piersiowej. Zacząłem się krztusić, do oczu napłynęły łzy. Przez moment świat rozmazał się i zniknął sprzed oczu. Wszystkie kształty i światła zniknęły za lekką mgłą, za nim opadła, synek zaczął marudzić. Był bardzo niespokojny, odkąd wyszliśmy z domu. Przez całą drogę osiedlowa wiercił się i próbował wyjść. Nagle na wysokości szlabanu powietrze rozdarł płacz dziecka. Taki sam jak podczas szczepienia. Próbowałem go uspokoić, lecz bezskutecznie, cały czas się motał w wózku. Nie przestawał nawet na chwilę. Na nic zdały się próby bujania na boki, Gdy wyszliśmy po za osiedle, zaczął jeszcze bardziej szlochać. Miałem już dosyć powoli. Codziennie i codziennie sytuacja się powtarzała. Marzyło mi się żeby ktoś chociaż na chwile nim się zajął. Przeszedłem na druga stronę ulicy i stanąłem na chwilę na chodniku.


Zablokowałem koła, tak aby wózek nie odjechał i poszedłem do niego. Spojrzałem do środka, lecz ku mojemu zdziwieniu synka nie było w nim. Sprawdziłem dokładnie zapięte pasy. Musiał się zsunąć i wypaść -pomyślałem. Przerażony zacząłem nerwowo go szukać. Przeszedłem osiedle wzdłuż i wszerz, ale ślad po nim zaginął. Rozmawiałem nawet ze strażnikami, Ale oni również nic nie widzieli. Zrozpaczony złapałem za telefon i wykręciłem numer do żony, nie wiedziałem co robić. W głośniku było słychać tylko tom połączenia, a po nim pocztę głosowa. Po krótkim komunikacie operatora pojawił się dziwny szum w słuchawce. Odruchowo próbowałem kogoś wywołać, ale nikt nie odpowiadał. Nagle z głośnika wydobył się bardzo głośny pisk. Ledwo nie ogłuchłem. Telefon wypadł z ręki i uderzył o kostkę brukową. Złapałem się za głowę i odruchowo zamknąłem oczy. Łzy popłynęły po policzkach. Przez moment nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Silny ból utrzymywał się ponad minutę, aż nagle ustał. Powoli otworzyłem oczy, na policzku poczułem zimny przedmiot, o który się opierałem. Idealnie gładka powierzchnia okazała się szybą, a ja szybko odwróciłem twarz w drugą stronę. Rozejrzałem się wokół i dopiero po chwili zrozumiałem że siedzę w autobusie! Za oknem było ciemno, i dosyć zimno. Większość szyby pokrywał szron. Spojrzałem na wyświetlacz linii: E-9 Metro Marymont, a potem na zegarek, była 6:55. - Czy to mi się śni? - zapytałem sam siebie w myślach, ale nikt nie odpowiedział. Bylem całkowicie zdezorientowany i skołowany wszystkim. Autobus pokonywał kolejne odcinki trasy w ślimaczym tempie.


Zazwyczaj most Grota stał o tej porze już od zjazdu w Marywilska, ale gdy pojawiał się wypadek, przejechanie z mojego osiedla do Metra w czasie poniżej godziny, graniczyło z cudem. Upłynął kwadrans, a autobus ledwo dotarł na środek przeprawy. Nerwowo spoglądałem na zegarek, tracąc kolejne minuty w tym cholerny korku. Na moment zapomniałem o dziwnym śnie, gdy nagle telefon zaczął wibrować i dzwonić w kieszeni. Siedząca obok mnie blondynka, podskoczyła ze strachu. Uśmiechnąłem się do niej, gdy odwróciła głowę w moją stronę. Wydawała się być lekko wkurzona, widocznie przerwałem jej drzemkę. Przez moment wpatrywała się we mnie, jakby chciała porozmawiać, lecz nie zamieniła ani słowa.


-Halo?

W głośniku było słychać tylko szum. Powtórzyłem pytanie, lecz efekt był ten sam. Spojrzałem na wyświetlacz, numer zastrzeżony. - pewnie jakiś automat lub call Center sprawdza czy mój telefon jest aktywny. Rozłączyłam się, lecz komórka znowu zadzwoniła. Efekt był identyczny jak przedtem, aby nie powtarzać swojego błędu, wyciszyłem dźwięk, zostawiając tylko wibracje. Telefon dzwonił jeszcze kilka razy podczas, gdy ja znów tuliłem się do szyby. Chciałem sprawdzić gdzie około jestem, a nie zasypiać ponownie, miałem już dość dziwnych urojeń mojego umysłu.


Wisła płynęła leniwie, gdzieniegdzie tylko pojawiała się przypadkowa kra. Brzeg był pokryty grubą warstwą białego puchu, a w oddali było widać również Stare miasto i wieżowce w centrum. Nad budynkami sennie unosiły się opary dymu wydobywające się z kominów. Piękny widok szkoda, że miasto nie zapada w sen zimowy i trzeba codziennie docierać do pracy. Jakbym miał wybór nie siedziałbym teraz w autobusie, tylko spacerował po centrum i obserwował budząca się do życia stolice. Dzisiejszy korek na moście był większy niż zawsze, ze tym ludziom nie szkoda czasu - pomyślałem i spojrzałem na siedzącego kierowcę, w stojącym obok samochodzie. Jechał sam, ubrany w tiulowy garnitur i granatowy krawat, spod rękawa koszuli wystawał złoty zegarek, a na jego twarzy malowało się zdenerwowanie. Pewnie sporo spóźnił się do pracy już, ale to w końcu nie jego wina. Oderwałem wzrok od niego, gdy tylko zauważyłem światełko na powierzchni wody. Był to pojedynczy punkcik, pewnie straż rzeczna, gdy jednak na horyzoncie pojawił się drugi w odległości kilku metrów, zacząłem z uwagą się im przyglądać. Wydawało mi się przez moment , że nad nimi coś wystaje, lecz było zbyt ciemno by to dostrzec. Nagle światła uniosły się nad wodę, a pod nimi pojawił się czerwony płomień. - Co do licha!? Wzrok mi płatał figle, zacząłem przecierać oczy ze zdziwienia. - to nie dzieje się naprawdę, powtarzałem w myślach. Upiorny ryk rozdarł powietrze, szyba przy której siedziałem rozpadła się na milion ziarenek, raniąc całą moją twarz. Poczułem okropny ból i usłyszałem głuchy, dudniący dźwięk. Kątem oka widziałem jak ludzie w panice, zaczęli wyważać drzwi. Ja w tym samym czasie zwijałem się w bólu.


Zostać zabity w swojej projekcji ciekawe architekcie. - głos pojawił się znikąd i chyba tylko w mojej głowie.

Spojrzałem przez puste miejsce po szybie. Ujrzałem przerażający widok, nad trasą unosił się kształt, pokryty łuskami i rybim śluzem. Zwróciłem głowę ku górze, by dokładnie się temu przyjrzeć. Było to dziwne stworzenie, wysokie na 3-4 metry wysokości i przypominało z wyglądu ogromnego węża morskiego, ale kształt jego tułowia był całkowicie niewyraźny. Wokół niego pulsowała dziwna mgła.


Boisz się umrzeć?- znów pojawił się ten sam głos.

Kim Ty jesteś? - zapytałem w myślach, lecz nikt nie odpowiedział.

Po chwili znów pojawił się upiorny ryk, aż całym autobusem zatrzęsło.

Most się pali! - usłyszałem gdzieś w oddali.

Szybko obróciłem się za siebie i ujrzałem łunę unoszącą się nad mostem po stronie Białołęki. Kierowca autobusu dotąd spokojnie siedzący na swoim miejscu, opuścił fotel i ruszył z ludźmi. Ja sam nada byłem oszołomiony bólem, ledwo zwlekłem się z siedzenia i wyszedłem na zewnątrz. W powietrzu wyczuwalny był zapach siarki i topionego asfaltu. Stanąłem przy drzwiach, ludzie uciekali w kierunku Żoliborza, lecz nagle z tamtej strony nastąpiła potężna eksplozja. Kilka samochodów zablokowało jedyną drogę ucieczki. Ci co byli najbliżej zginęli od razu. Nagle poczułem wstrząs i zgrzyt metalu o metal. Ogień zaczął powoli obejmować całą konstrukcję mostu. Asfalt zrobił się lekko płynny, przęsła powoli się zapadały. Potężna przeprawa przestawała powoli istnieć, nie było stąd ucieczki. Bez namysłu wyciągnąłem telefon i wykręciłem numer do mojej kochanej żony, lecz odbiłem się tylko od jej poczty głosowej. Miałem coraz mniej czasu, więc spróbowałem jeszcze 2 razy zadzwonić, lecz bezskutecznie. Ludzie powoli gromadzili się wokół mnie, ogień stopniowo wkraczał w kolejne części mostu. Zacząłem pisać sms’a, w końcu nic mi innego nie pozostało. Kochanie nie wiesz jak bardzo Cię kocham, ile dla mnie znaczysz, nie wiem nawet jak to Ci przekazać, ale wiedz, że jesteś dla mnie wszystkim i kocham Cię aż do ostatniej minuty mojego życia!


Uśmiechnąłem się do siebie, mimo lecących po policzkach łzach, czułem radość, wreszcie uwolnię się od tyrania za grosze, od obowiązków, które ciągle nie pozwalały mi oddychać pełną piersią. Pogodziłem się ze śmiercią żałowałem tylko, że nie zobaczę jak synek dorasta, jak pasują go na pierwszoklasistę, jak przeżywa pierwszy zawód miłosny. Przepełniało mnie dziwne uczucie, którego nie potrafiłem nazwać, z jednej strony byłem szczęśliwy, a z drugiej miałem ochotę uklęknąć i płakać. Może o to chodziło? - pomyślałem, to jakaś próba, z której zaraz się obudzę i znów będę w domu. Lecz ukojenie nie przychodziło, a ogień był już tylko kilka metrów od nas. Poczułem okropny swąd, kłęby ciemnego dymu były wszędzie. Wyglądały podobnie jak te od palonych opon, podczas starć na Ukrainie.


W tym samym czasie duża część ludzi stojących przy mnie, postanowiła, zaryzykować skoku z mostu. Ja jednak wolałem, poczekać na koniec spokojnie. Śmierć w płomieniach lub przez złamanie karku, nie wiedziałem co gorsze. Oba rozwiązania wydawały się nieprzyjemne, a chociaż przy tym pierwszym można było posiedzieć jeszcze w cieple. Widziałem jak ludzie wahają się pomiędzy jednym a drugim, mimo wszystko więcej osób wybrało moje rozwiązanie. Ludzie milczeli, gdy próbowałem zagadać do jednej kobiety, zobaczyłem przerażające znamię na jej twarzy. Od łuku brwiowego aż do ust ciągnęła się otwarta rana, było widać wnętrze jamy ustnej. Wyglądało to okropnie, cały żołądek podszedł mi do gardła, omal nie zwymiotowałem. Rozejrzałem się wokół, dopiero teraz zauważyłem, że większość stojących ze mną osób, odniosło poważne obrażenia. Zrozumiałem, że i tak skok nie ukoi bólu. Nagle w moją stronę odwrócił się wysoki mężczyzna, ubrany był w czarną bluzę. Nie widziałem jego twarzy, ale gdy podszedł zrozumiałem, że nie jest to zwyczajna osoba. To znowu postać z moich chorych wizji i snów.


- Nie uciekniesz! - odparł.

- Kim jesteś!?

-Jeszcze sobie przypomnisz, lecz nie mam teraz czasu na rozmowy, musisz umrzeć! Stanowisz zagrożenie nie tylko dla siebie, ale również dla nas!

Ale co do chol….. - nie zdążyłem dokończyć przekleństwa, gdy poczułem potężne ukłucie w klatce piersiowej. Świat zniknął za ciemną zasłoną, słyszałem tylko trzaski i syk płonącego ognia.

Przez moment, w którym świadomość jeszcze nie opuściła mnie, słyszałem płacz, szlochanie, a na koniec jęki ludzi. To było straszne uczucie, które bardzo szybko zniknęło. Moja świadomość również powoli odchodziła, więc przestałem walczyć i czekałem aż wszystko się wyciszy. Ogarnął mnie spokój i przestałem cokolwiek czuć.

programistapogodzina

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction i thrillery, użył 6119 słów i 33937 znaków.

4 komentarze

 
  • Użytkownik Zenek

    Podoba mi się lekki styl w jakim zostało napisane opowiadanie, dzięki czemu bardzo fajnie się je czyta ;)

    15 gru 2017

  • Użytkownik Justyna

    Dawno nie czytałem czegoś tak ciekawego :)

    15 gru 2017

  • Użytkownik Gość

    Super opowiadanie, masz jeszcze jakieś części?

    15 gru 2017

  • Użytkownik Gość

    Bardzo ciekawe opowiadanie, a kontynuacja jeszcze lepsza. Brawo!!!

    15 gru 2017