Zakochani obłąkani. - prolog.

Zakochani obłąkani. - prolog.Biegłam próbując sobie przypomnieć po co tak właściwie to robię. Wypity alkohol wciąż krążył mi w żyłach. Rechotałam jak żaba. Przed oczami widziałam trzy znaki stop. Chciałam przez nie przebiec. Zachichotałam jak hiena w królu lwie. Przystanęłam i poruszałam się jak kot który właśnie szykuje się do skoku. Ruszyłam. Po niecałej minucie poczułam jak uderzam w zimny metal. Złapałam się za głowę, bolała jak diabli, ale wciąż się śmiałam. Nie wiem co działo się dalej, straciłam przytomność.
Obudziłam się w szpitalu, byłam pewna, że to szpital, tylko tam tak pachnie śmiercią. No może jeszcze w kostnicy. Ale tam byłoby mi zimno i ciasno.
-Wytrzeźwiałaś. – powiedział złośliwie chłopak siedząc na krześle obok mojego łóżka. – Już myślałem, że tak sobie przywaliłaś w łeb, że w ogóle już nie wstaniesz.  
-Naprawdę zabawny jesteś. – chciałam rzuć lepszą ripostą, ale mój mózg wciąż pracował wolniej. – O czym ty właściwie mówisz?
-O tym jak pięknie przywaliłaś w znak. – zaśmiał się – To było piękne, muszę przyznać. Myślałem, że wstaniesz i będziesz dalej próbować, ale padłaś jak długa. Więc zabrałem cię do szpitala. – wyjaśnił.  
Jęknęłam przeciągle. Co za wstyd!  
-Mama! – krzyknęłam i padłam na łóżko. Czy ona już wszystko wie? Przecież mnie zabije jak się dowie.
-Mieszkasz z mamą? – zaśmiał się jakby to naprawdę było coś upokarzającego. Jestem tylko studentką, nie mam jak pracować.  
-Moja mama jest burmistrzem… burmistrzową. – wyjaśniłam szybko. – Nie ważne, jak się o tym dowie któryś z jej konkurentów, to ona powiesi mnie na palu przed domem i będzie kazała tak wisieć do samej śmierci!  
Zaśmiał się, moja przerażająca wizja go śmieszyła. Po chwili jednak przyszło oprzytomnienie.  
-Jesteś córką … Mogłem cię tam jednak zostawić. – powiedział z chytrym uśmieszkiem.
-Co? – krzyknęłam zła. Jak on śmiał w ogóle tak do mnie mówić.
-No wiesz. Znalazłby cię ktoś, kto wiedziałby kim jesteś i może zarobiłby na szantażowaniu twojej matki. A tak to nakłamałem, że ulica którą szliśmy była nieoświetlona i dlatego uderzyłaś w słup.  
-Dziękuję ci. – wykrzykiwałam radośnie. – Dziękuję. – chciałam rzucić mu się na szyję, lecz kiedy tylko się podniosłam zaczęło mi się kręcić w głowie. – Jak masz na imię?  
-Krzysiek. A pani? – zaśmiał się wesoło. Cały czas się śmiał, ale mi to nie przeszkadzało miał przy tym słodkie dołeczki w policzkach.
-Ola.  
Próbowałam się podnieść i tym razem mi się to udało. Wstałam z łóżka i zauważyłam, że mam na sobie piżamę szpitalną. Przebrali mnie. Gdzie są moje ciuchy? Zmartwiłam się, jak ja tak wrócę do domu? Krzysiek spojrzał na mnie swoimi ciemnymi jak noc oczami. Z moją bolącą głowę nie dostrzegam wszystkich szczegółów jego wyglądu, ale to oczy będę śnić mi się po nocach.
-Mógłbyś mnie zawieść do domu? – spytałam.  
-Ubierz się i możemy jechać.
-Nie powinieneś spytać lekarza? – może i bolała mnie głowa, ale wiedziałam, że wypis musi podpisać lekarz.  
-Chcesz żeby twoja mama się dowiedziała?  
Nie chciałam. Ale to było surrealistyczne, co on sobie myślał. Że nie będę mnie szukać? Byłam przecież pacjentkom.  
-Nie.  
Chyba wyczuł moje obawy, bo po chwili podniósł się, wychyli przez drzwi i zamknął je.
-Nikt nie wie, że tu jesteś. – wyszeptał. – Wiem kim jesteś i nie chcę, by ktoś myślał, że przyprowadziłem cię tutaj, żeby zrobić sensacje. To szpital mojego ojca. Wyjdziemy teraz i nikt się nie dowie, tylko bądź cicho. Jasne?
Tylko kiwnęłam głową. To było tak nierealne, jakby to był tylko sen. Dziwna imaginacja mojego nadwyrężonego umysłu.  
-Możemy już iść? – spytałam cicho.
-Mogłabyś się przebrać. – zaśmiał się. Zarumieniałam się na jego słowa. Ja! Ta która zawsze znajduje ciętą ripostę! Ta która zawsze jest przygotowana na wojnę słowną i nie tylko! Byłam zawstydzona przez bruneta o pustych oczach. Wzdrygnęłam się. Głupi przesąd zaważył na moim zaufaniu do Krzyśka. Oczy zwierciadłem duszy…  
Zbeształam się w duchu. Muszę wziąć się w garść inaczej cała moja pewność siebie i cięty język prysną jak bańka mydlana, przez tego bezdusznego łotra. Łotra? Co się ze mną dzieje. Skąd w mojej głowie takie słowo.  
Szybko włożyłam na siebie koszulkę i spodnie, wzięłam do ręki baleriny, zepsułam je wczorajszej nocy, a nie chciałam iść przez szpital jak jakaś pokraka.  
Krzysiek złapał mnie za rękę i przeprowadził przez recepcję, muszę przyznać, szpital był imponujący, duży. Idąc sama pewnie bym się zgubiła. Szczerze mówiąc miałam nadzwyczajny dar do wpadania w kłopoty. Więc ucieszyłam się, że właśnie w tym momencie przed samymi wyborami na burmistrza udało mi się nie wywinąć jakieś straszniej głupoty. Udało się… Wszystko to dzięki temu chłopakowi, którego ciepła dłoń ściskała moją tak mocno, aż pobladły mi knykcie.  
Weszliśmy do windy, Krzysiek wcisnął przycisk "-1”. Zjechaliśmy do kostnicy. Przeraziłam się.
-Nie bój się. – odparł jakby wyczuwając mój strach. – Przejdziemy bokiem do zachodniego wyjścia. Tak będzie bezpieczniej. – wybąkał.
Najwidoczniej cała ta sytuacja wcale mu się nie podobała. Nie dziwie mu się, nie dość, że musiał pijaną dziewczynę wnieść do sali to jeszcze teraz musiał ją wyprowadzić, ze szpitala.  
Wyszliśmy na zewnątrz. Słońce świeciło bardzo mocno. Zasłoniłam oczy i dałam się prowadzić nieznajomemu.  
-Wsiadaj. – powiedział po chwili.  
Usiadł na miejscu kierowcy, a ja wygrzebałam ze schowka okulary przeciwsłoneczne. Po jakimś czasie mogłam spojrzeć na mojego towarzysza. I muszę wyznać, było na co patrzeć. Był śliczny! Jak z obrazka. Nie śliczny to złe słowo, był bardzo przystojny z naciskiem na BARDZO! Był opalony, zauważyłam to poprzez jaśniejsze paski po okularach na jego twarzy. W sumie on miał na sobie okulary, tylko w węższych oprawkach. Może to było to okularach przeciwsłonecznych? Kolejną rzeczą jaką zauważyłam to były jego wąskie usta i wysokie kości policzkowe. Miał prosty nos. Nie mogłam oderwać oczu od jego twarzy. Mimo, że miał okulary to wyglądał świetnie.
-Wysiadaj. – powiedział parkując koło mojego domu. – Zaprowadzę cię.
Szybko wyszłam z auta, nie chciałam więcej jego pomocy i tak już mu była winna wystarczająco dużo.
-Dziękuję ci. – powiedziałam spoglądając na niego, musiałam podnieść głowę do góry. – Nie wiem jak mam ci się odwdzięczyć.  
-Nie przemęczaj ślicznej główki. – rzekł ironicznie. – Nie musisz nic dla mnie robić. – dodał z łobuzerskim uśmiechem.
-Ale ja chcę.  
-Dobrze. – zaśmiał się.
Schylił się w moją stronę i gdy miała zaprotestować pocałował mnie. Delikatnie, jakby tylko muskał moje usta. To było tak przerażająco słodkie, tak omdlewająco urocze.
-I jesteśmy kwita. – wyszeptał odchodząc.  
A ja wbiegłam do domu, nie wiedząc jak swoją nie obecność wyjaśnię mamie.

kometa

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1302 słów i 7252 znaków.

3 komentarze

 
  • Lilith

    Oj <3 Świetne :) Czekam na kolejną! ^^

    13 kwi 2014

  • lululu

    trochę błędów ortograficznych..ale wątek bardzo mi się spodobał :)) pisz dalej, zapowiada się całkiem ciekawie :3

    13 kwi 2014

  • LittleScarlet

    Zapowiada się nieźle! Tylko, że  "Byłam przecież pacjentką" a nie "(...) pacjentkom". Poza tym jest naprawdę dobrze i w miarę ciekawie. ;)

    13 kwi 2014