Świry Malwiny 4

Internet jest cudowny! Chyba już raz to mówiłam, ale będę powtarzać do końca. Genialny wymysł człowieka, komputer oczywiście też jest świetny. Internet i komputer, to jest to. Dziś, z racji soboty, siedziałam przed monitorem z jakieś sześć godzin i wiecie co? Warto było, bardzo warto było. Znalazłam wspaniałą stronę do nauki języków, wszystkich co są na świecie. Jak to? Nasuwa się pytanie, a tak to. Ludzie uczą ludzi. Piszą do siebie, wymieniają się mailami, czatują przez komunikatory…ach, mój świat, normalnie mój świat. Można nawet zacząć wymieniać się prawdziwymi listami. To jest dopiero jazda. Dostajesz list na przykład z Australii, Japonii czy USA. Przyjemne z pożytecznym, bo ćwiczysz język. Nie koniecznie japoński, ale angielski. Fajnie, że jest taki jeden, międzynarodowy język. Ze wszystkimi się dogadasz i wszyscy cię rozumieją.

Poznałam dziś super fajnego kolesia. Mieszka na Sri Lance. Z początku nie wiedziałam, że coś takiego w ogóle istnieje, ale po sprawdzeniu oświeciło mnie. Wyspa niedaleko Indii. Cejlońska herbata, właśnie. Ależ jestem głupia czasami, ale to nic. A na imię ma Rukshan. Jeszcze nie wiem, jak to się wymawia, ale może z czasem się dowiem. Bardzo lekko nam się rozmawiało. Tak naturalnie. O szkole, o znajomych, i ogólnie o różnych mniej ważnych sprawach. Dowiedziałam się , ze gra w szkolnej reprezentacji rugby. Hm…Dziwny sport o ile sobie przypominam, ale skoro to lubi, to czemu nie ma grać? Najważniejsze są zainteresowania.

Czy ja w ogóle jakieś posiadam? Tak tutaj gadam, że są najważniejsze, a sama to co? Lubię Internet, nowych ludzi, języki, to chyba można zaliczyć do hobby. Nawet jeśli nie można, to ja zaliczam. Tak, a i zdjęcia mu nie pokazałam. Nie wiem czemu, tak jakoś nie chciałam. Po co na razie ma wiedzieć jak wyglądam? Może jeszcze się zniechęci i co wtedy będzie? A to przecież mój pierwszy znajomy na tej stronie. Muszę go jakoś zatrzymać.
Wniosek: gadam od rzeczy.

* * *
W niedzielę, zaraz po porannej mszy świętej, wpadłam do Sarki. Wdrapałam się na to jej czwarte piętro, odczekałam chwilę nim zadyszka minie i zapukałam. Otworzyła mi Sara, ubrana jak zwykle w swoje domowe spodnie od dresu i ogromną, za dużą wręcz, kwiecistą bluzkę z rękawkiem trzy czwarte. Wpuściła mnie do mieszkania.

- Mamy i taty nie ma?- spytałam idąc za nią wprost do kuchni.
- Nie, pojechali do kościoła, minęliście się- obejrzała się za siebie, na mnie- Masz, wleję ci kawy- powiedziała bez zbędnych ceregieli. Takie już byłyśmy, mówiłyśmy do siebie wprost i to jak najbardziej szczerze. Zazwyczaj. Gdy szłyśmy do jej pokoju, zainteresowałam się kto siedzi w salonie. Był to oczywiście Krzysiek, brat Sary.

- Cześć!- przywitałam się
- Cześć - smarkacz się nawet na mnie nie spojrzał. Traktował mnie jak powietrze. Może dlatego ze bywałam u Sary tak często, że uważał mnie niemal za domownika? Nie wiem, ale wkurzył mnie tym nieco. Wydawało by się, ze głupi program telewizyjny jest ważniejszy ode mnie. Ale z drugiej strony, czego można się spodziewać po gimnazjaliście którym, nawiasem mówiąc, Krzysiek był.

Uwielbiam ten pokój Sarki. Wielkością jest identyczny jak mój, jednak… powiem, że ma to coś, czego mój nie ma w ogóle. U Sary panuje niecodzienna atmosfera wiecznych wakacji i beztroski. Jasno pomarańczowa ściana kontrastuje z żółtymi, naklejanymi słonecznikami o zielonych łodygach. Pamiętam, jak razem je kupowałyśmy. Małe biureczko Sary, ustawione jest tak, że można usiąść aż z dwóch stron. Bardzo wygodne rozwiązanie, sama powinnam odsunąć swoje biurko od ściany. Zwykła brązowa szafa i regał na książki. Bosko. W oknach wiszą dziecięce, niemal że, firanki z wyszywaną postacią Kubusia Puchatka i słoikami miodu. Na ścianie w jasno żółtym kolorze ( tak, dwa kolory w  jednym pokoju! U mnie, mama powiedziałaby że to wariactwo) wisi mnóstwo zdjęć w różnokolorowych ramkach. Głównie są to zdjęcia z wakacji, i ja także załapałam się na kilka. Miło jest na nie popatrzeć. Parapet obstawiony jest pękami zboża, włożonymi w szklanki czy doniczki. Z karnisza, zwisają bukiety ususzonych, polnych kwiatów, zebranych tego lata, a prostokątny kaloryfer poobkładany jest pociętymi w plastry wczesnymi mandarynkami, cytrynami i jabłkami.

- Po co to robisz?- wskazałam na owoce, stawiając swój kubek na parapet.
- Będę robić ozdoby na święta. Dla rodziny, przyjaciół, też dostaniesz.
- Dzięki- uśmiechnęłam się i usiadłam na średniej wielkości, jednoosobowy tapczan, przykryty jasnobłękitną narzutą z naszywanymi, materiałowymi rybkami. To cudo także mi się podobało, a szczególnie to że Sara sama je przerobiła. Pododawała jakieś niby-wodorosty z koronek, rybkom podoszywała łuski z cekinów i różnokolorowe oczy z koralików. Świetnie, zawsze zazdrościłam jej gustu i własnej fantazji. Nie potrafiłam tak i może dlatego mój pokój wygląda monotonnie i nijako.

Po chwili, moją uwagę zwróciły, błyszczące podrabiane rubiny leżące na biurku. Wstałam od razu, by lepiej się temu wszystkiemu przyjrzeć.

- O rany, a co to?- wzięłam do ręki cały worek koralików, perełek, plastikowych kwiatków i serduszek. Nawet krowy się znalazły. Raj!
- To materiał na kolczyki- odparła Sara i usiadła na taborecie po drugiej stronie biurka.
- Robisz?- patrzyłam i wyciągałam jedne po drugich.
- Robię.
- Ale jak to?- usiadłam na zielonym, obrotowym krześle.
- Raz po szkole, poszłam do jednego sklepu wiedząc, że robią tam takie rzeczy. Zapytałam się, czy nie mogłabym się sprawdzić no i dali mi szansę.
- WOW. Gratuluję. Masz już coś zrobione?
- Mam- podeszła szafki nocnej i otworzyła szufladę. Serce zabiło mi jak szalone, nie wiem czemu tak reaguję na takie zwykłe rzeczy, jakimi są kolczyki. A co tam i tak nikt nie widział.
Zabrakło mi słów. Mam przyjaciółkę geniusza, przyjaciółkę z wyczuciem smaku, z wyobraźnią. Wspaniałe były te małe cudeńka.

- Ile chciałabyś za te?- zapytałam pokazując małe, różowe, brokatowe świnki. Pasowałyby mi do fioletowych rurek.
- Wiesz, nie mogę na razie sprzedawać. Miałam je tylko zrobić, a potem zanieś do sklepu. Ale jak coś, to od razu je dla ciebie wezmę!
- Dzięki.

I tak sobie pomyślałam, że tak można zarabiać. Super pomysł, tylko dla kogoś takiego jak Sara. Gdy patrzę na jej grube, blond włosy, prawie do pasa, zdrową i ładną twarz, kobiece kształty i zgrabne palce, myślę sobie że pasuje do tego. Ale ja- nie. Czuję to.
Siedziałyśmy tak z dwie i pół godziny. Poszłam dopiero wtedy gdy przypomniałam sobie o tym że po mszy miałam oskrobać ziemniaki na obiad. Zbiegłam jak szalona na dół po schodach, myśląc cały czas o naturalnej i uśmiechniętej Sarce, gdy w domu zastałam dwie, miłe niespodzianki. Ziemniaki były oskrobane, to raz, a dwa że przyjechała Lisa z Adamem i zostaną u nas na obiedzie. Cieszyłam się jak głupia, że w końcu będę mogła pogadać z kimś normalnym, we własnym domu, jednak mama zepsuła mi doszczętnie humor, przypominając o jutrzejszym sprawdzianie z języka polskiego.

misia201603

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1334 słów i 7307 znaków.

1 komentarz