Słodycz Piekła V

Piąte spotkanie

Neapol, Rzym, Wenecja. Obce miasta zlewały się w jedno, wspólne wspomnienie. Wąskie, urokliwe uliczki, które w normalnej sytuacji wzbudzały by w niej zachwyt. Zabytkowe budynki, sklepy z pamiątkami. To wszystko nie miało teraz najmniejszego znaczenia. Patrick nie żył, a była to jej wina. Jej i tego koszmarnego, paraliżującego zauroczenia. A jednak... gdy tylko pomyślała o Sebastianie czuła drżenie na całym ciele. Marzyła o tym by być blisko niego. Pragnęła znów znaleźć się w jego ramionach. Za każdym razem wypychała chłopaka ze swoich myśli makabrycznym obrazem zakrwawionego ciała, pokrytego płatkami róż. Jak mogła zakochać się w psychopacie? Jakim cudem w ogóle coś zmuszało ją do tego, by tak na niego reagować? Jakaś siła ukradła jej wolną wolę, a ona nic nie mogła na to poradzić. Musiała walczyć. Ze wszystkich sił!
Siedziała przy stoliku w ogrodzie ulokowanej w zacisznym zaułku kawiarni. Zatrzymała się w niewielkim hoteliku, dwie przecznice dalej. Kończyła właśnie pić mocne, czarne, włoskie espresso.
- Przepraszam, wydaje mi się, że pani to zgubiła – odezwał się nad nią obcy, męski głos.
Przestraszona podniosła na niego wzrok. Trzymał w dłoni jej zielony szal.
- Dziękuję – mruknęła, biorąc od niego materiał.
Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że nie mówił po włosku, tylko w jej ojczystym języku. Gdy przyjrzała mu się dokładniej, wstrzymała oddech. Czy już zupełnie odchodziła od zmysłów? Z sylwetką eleganckiego, starszego pana zlewało się w tle coś zupełnie innego. Niczym cień, jego dłonią towarzyszyły ogromne szpony, twarz miał wykrzywioną, poznaczoną bruzdami, ogromne zęby, łuszczące się skrzydła i ogon. Nie! To nie było możliwe! A jednak… widziała to aż nazbyt wyraźnie.
- Przepraszam… muszę iść – wybąkała wstając.
Minęła go, ale w tym samym momencie chwycił ją za ramię. Jego warknięcie przypominało odgłos, jaki mógłby wydać wściekły pies. Szarpnęła się, oswobadzając rękę i rzuciła się pędem w dół brukowanej uliczki. Świecące przez cały poranek słońce teraz nagle zniknęło. Niebo stało się szare. Pociemniało. Lisanna biegła przed siebie wpadając na ludzi. Niektórzy wydawali się być zupełnie normalni, ale za innymi również kryły się demoniczne potwory. Przekraczały wszystko co mogłaby pomieścić w sobie jej wyobraźnia. Stworów było coraz więcej, a ona zdała sobie sprawę, że niespiesznie, niemalże leniwie, podążają za nią. Pędem wpadła w jakiś zaułek. Nie było z niego wyjścia. Ledwo łapała oddech. Jej serce biło jak oszalałe. Było ich zbyt wiele. Były zbyt przerażające, a ona sama, była zamknięta w pułapce.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

Sebastian nie panował nad sobą. Dlaczego tak bardzo go nienawidziła? W tym było coś jeszcze… Czuł jej strach. Wiedział dokąd poleciała i zdawał sobie sprawę, że nawet wbrew jej woli, będzie musiał podążyć za nią. Jego własne uczucia już nie miały znaczenia. Była w niebezpieczeństwie. Dowiedzieli się o niej, a on, będąc daleko, nic nie mógł na to poradzić. Wtedy go zobaczył i cała jego złość ukierunkowała się w jedno miejsce. Skupił się, a lotnisko w jednej chwili opustoszało. Mężczyzna w garniturze również go zauważył. Spojrzał na niego surowo. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, a potem Sebastian skoczył. Zaatakował zwinnie i szybko, niczym polujący kot. Przeciwnik był jednak na to przygotowany. W jego dłoniach pojawił się ogromny, gorejący miecz. Nie był tak szybki i zwinny jak Sebastian, ale miał broń i z pewnością wiedział jaj jej używać. Walczył niczym rycerz z opowieści o księżniczkach i smokach. To było wyrównane starcie. Zbyt wyrównane. Żaden z walczących nie był w stanie zdobyć przewagi. Skoki i uniki Sebastiana były zbyt szybkie, by tamten mógł go trafić, on sam jednak również nie był w stanie przebić się przez obronę przeciwnika.
- Co jej zrobiłeś?! – warknął coraz bardziej rozwścieczony.
Na poważnej do tej pory twarzy mężczyzny pojawił się blady uśmiech satysfakcji.
- Powiedziałem jej prawdę – oznajmił, nie spuszczając z przeciwnika wzroku.
- Prawdę? – syknął Sebastian – a jak wygląda twoja prawda?
- Zamordowałeś jej narzeczonego, żeby się do niej dobrać.
- Nie miała narzeczonego, nie zgodziła się… - zaczął Sebastian, a potem nagle przerwał w pół zdania, uświadomiwszy sobie do końca co takiego właściwie usłyszał. – Patrick nie żyje? – spytał zaskoczony.
Mężczyzna spojrzał na niego podejrzliwie. Przez chwilę milczeli, przypatrując się sobie nawzajem.
- Jeżeli nie ty, to kto? – zapytał w końcu. – Nie planowałeś pocieszyć biednej, zagubionej dziewczyny? To przecież robicie. Kradniecie ludzkie dusze – wyrzucił z siebie ze złością.
Sebastian musiał przyznać sam przed sobą, że był gotowy zabić Patricka. Za każdym razem ledwo się przed tym powstrzymywał. Nie zrobił tego jednak, bo wiedział, że to unieszczęśliwiłoby Lisannę. Dodatkowo najwyraźniej jego wróg nie zdawał sobie sprawy z jednego, niezwykle jednak istotnego szczegółu. Szczegółu, który musiał mu zdradzić, jeśli chciał jak najszybciej dostać się do Lisi.
- Ona nie jest człowiekiem – oznajmił niemal szeptem, tak jakby nie chciał tego przyznać nawet przed samym sobą. - Grozi jej niebezpieczeństwo. Jeśli dopadną ją, gdy będzie sama…
Tym razem to na twarzy mężczyzny odmalował się prawdziwy gniew.
- Nie wierzę! Chcesz powiedzieć, że zmarnowałem tyle czasu i środków, próbując pomóc jednemu z was?! – mówił zbyt głośno, z trudem panował nad własnym głosem. - Niczego takiego w niej nie wyczułem! – zaprzeczył stanowczo, jednocześnie mając pewność, że Sebastian go nie okłamał. Nikt nie był w stanie go okłamać.
Karmelowe oczy zalśniły, a potem chłopak spuścił wzrok. Złość zniknęła tak szybko jak się pojawiła. Teraz pozostała jedynie desperacja. Najważniejsze było, żeby pomóc Lisi, a jeżeli jego wróg mógł się okazać użyteczny, musi powiedzieć mu wszystko. Powietrze zafalowało. Na lotnisku znów pojawiły się tłumy ludzi, a oni stali przy schodach, nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
- Nie jest jedną z nas – mruknął ponuro – Jest jedną z was – niemal niedosłyszalnie wyszeptał, przez cały czas nie podnosząc wzroku.
Oczy mężczyzny zrobiły się niesamowicie wielkie. Przez chwilę patrzył na Sebastiana niedowierzająco, a potem, niemalże zginając się w pół, wybuchnął niepohamowanym, histerycznym śmiechem.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

Skuliła się pod wysokim murem, łączącym ze sobą ściany dwóch domów. Nie miała już dokąd uciekać. Teraz nie widziała już ludzi. Zostały same upiory. Nie robiły jej krzywdy, przynajmniej nie fizycznie, Lisianna jednak czuła, że pogrąża się coraz bardziej. Rzeczywistość zlewała się z tym co nierealne, a ona sama traciła zmysły. Podniosła się chwiejnie. Czuła, jakby coś wysysało z niej wszystkie życiowe siły. Przeszła obok zdeformowanych, drapieżnych postaci, a one pozwoliły się wyminąć. Niczym w koszmarnym śnie dotarła do hotelu. Wykończona opadła na łóżko. Marzyła o tym by zasnąć, ale nie potrafiła. Otuliła się kołdrą, a mimo to drżała z zimna – zimna i strachu, którego nie mogła w żaden sposób przezwyciężyć. Leżała tak minuty, godziny, nie miała pojęcia. Słyszała jakieś głosy, ale zlewały się w jedno z upiornymi szeptami. Kiedy jednak ktoś położył się za jej plecami, obejmując ją czule, natychmiast wiedziała kto to jest, mimo że nie była przekonana czy jeszcze pamięta własne imię.
- Sebastian… – wyszeptała.
Powoli, stopniowo przestawała się trząść z zimna. Upiorna, otaczająca świat szarość zaczęła się rozmywać. Łzy ulgi zaczęły mimowolnie spływać po policzkach dziewczyny.
- Cii, jestem przy tobie – usłyszała jego cichy, aksamitny głos.
Wtuliła się mocniej w jego ramiona. Nie pamiętała, czemu wcześniej go przy niej nie było, ale nie miało to teraz znaczenia. Zniknęły koszmary, ucichły szepty, zaczęło jej być ciepło i przyjemnie. Przylgnęła do niego, przysuwając się jak najbliżej się dało. Zamknęła oczy i wyczerpana zapadła w głęboki, przyjemny sen w jego ramionach.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

Sebastian starał się skupić na tym, by oddychać miarowo. Tulił w ramionach śpiącą Lisiannę i ostatnie czego by chciał, to obudzić wykończoną dziewczynę swoim napadem wściekłości. Była nienaturalnie blada, a jej dłonie, nawet przez sen, desperacko wczepiały się w jego koszulę. Nie wiedział przez co przeszła, miała jednak na sobie bransoletkę, którą dla niej zrobił. Przynajmniej częściowo była więc chroniona.
- Teraz, gdy na nią patrzę, nie wiem jak mogłem tego nie zauważyć – mruknął Rafael na tyle cicho, by nie obudzić śpiącej Lisi.
Siedział wyciągnięty w fotelu i przyglądał się leżącej na łóżku parze, jednocześnie odrobinę zmartwiony, jak i nieco rozbawiony. To była tak paradoksalna sytuacja… nigdy jeszcze nie zdarzyło się w całej historii, żeby… O tak, musiał przyznać przed samym sobą, że odczuwał współczucie dla Sebastiana. Nigdy nie pomyślałby, że będzie się litował nad wrogiem.
- To nie ma znaczenia – syknął obiekt niechcianego współczucia. – Potrafisz jej pomóc?
Rafael wzruszył ramionami.
- To nie powinno się wydarzyć, jej natura miała zostać obudzona, nie przebudzić się sama. Miała przez to przejść w kontrolowanych warunkach, pod okiem nauczyciela.
- Dlaczego sądziłeś, że jest człowiekiem? – spytał Sebastian, obserwując go uważnie.
- Ktoś zadał sobie wiele trudu, żeby nikt nie odkrył prawdy – przyznał niechętnie Rafael. – Od kiedy o tym wiesz?
Chłopak zmieszał się odrobinę. Westchnął jednak, wiedząc, że musi mu opowiedzieć. Dla dobra Lisi.
- Najpierw weszła ze mną do ukrytego ogrodu. Ucieszyłem się, gdy okazało się, że może to zrobić. Byłem przekonany, że płynie w niej nasza krew. Ludzie w ogóle nie są w stanie dostrzec, że coś tam jest. Potem jednak… za bardzo mi się opierała. Przez cały czas wiedziałem, że mnie pragnie, ale ona po prostu odpychała mnie od siebie. Uciekała.
- Zuch dziewczyna – ucieszył się Rafael. – Bez urazy – dodał szybko, widząc ponure spojrzenie Sebastiana.
- Pewności nabrałem dopiero, gdy naruszyła rzeczywistość, tworząc dla siebie ubrania. To wasza dziedzina, my tego nie potrafimy.
- To musiał być dla ciebie szok – stwierdził mężczyzna.
- Nie – Sebastian nie spuszczał z niego wzroku – gdy się zorientowałem już wtedy nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia.
- Więc to naprawdę twoja partnerka? – upewnił się Rafael. – Gdy odnajdujecie siebie nawzajem, nic mnie to nie obchodzi – kontynuował, gdy chłopak w odpowiedzi na pytanie posłał mu jedynie kolejne, ponure spojrzenie. – Gdy niewolicie ludzi, staram się walczyć o ich wolną wolę. Kiedy jednak… - zaczął mocniej zaciskając szczękę – w tej sytuacji po prostu nie mam pojęcia jak się zachować ani co powinienem zrobić.

~ ♥ ~ ♥ ~ ♥ ~

Jeżeli miał być szczery sam ze sobą, musiał przyznać, że Sebastian nie był zły. Stał po prostu po tej drugiej – oczywiście niewłaściwej - stronie. Kiedy jednak rzucił się na niego na lotnisku, pamiętał, żeby stworzyć barierę ochronną. Los ludzi nie był mu więc do końca obojętny. Natomiast Rafaelowi nie był obojętny los Lisianny. Gdy nie wiedział kim jest, był przekonany, że po prostu ratuje kolejną, bezbronną duszę. Teraz jednak, gdy dowiedział się, że należy do jego rasy… Nie miał pojęcia jak to w ogóle mogło się wydarzyć. Gdy pojawiali się na Ziemi, nie byli przecież bezbronnymi dziećmi. Mieli misję do spełnienia, a ona była najważniejsza. Zupełnie inaczej niż w wypadku Sebastiana… Rafaelem nie rządziły uczucia, instynkty i żądze. Nie miał czasu na takie bzdury. Poświęcał się ważniejszej sprawie, większemu dobru. Czy było jednak możliwe, że ktoś z jego rasy, zachował się tak nierozsądnie? Za bardzo zbliżył się do ludzi? Rafael nie potrafił do siebie dopuścić istnienia takiej możliwości. Lisianna jednak istniała. Była tuż przed nim, w tym samym pokoju, namacalna i zupełnie realna. Jak więc inaczej wytłumaczyć to co się stało? Nie miało to sensownego wyjaśnienia, a ona była żywym dowodem pogwałcenia prawa. Ktoś, jakiś posłaniec, zamiast toczyć walkę o ludzkie dusze i miłować każdego człowieka w jednakowy sposób obdarzył szczególnym uczuciem tylko jedną osobę, a owocem tej miłości było dziecko – Lisianna.

cdn.

Miye

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2235 słów i 12927 znaków.

1 komentarz

 
  • TheBill

    Całkiem nieźle napisane. Wkreciłem się. Pozdrawiam

    11 kwi 2016