Kwiat mroku cz. II

Wóz meblowy podjechał pod dom w deszczowy czerwcowy dzień. Teraz jest wrzesień i nadal pada. Trzy i pół miesiąca. Trzy i pół miesiąca, przez które, jak mówią moi rodzice, mieliśmy nabrać dystansu. Trzy i pół miesiąca, by przyzwyczaić się do nowego miasta i nowej szkoły. Jestem jak przesadzona roślina, której korzenie zostały na starym miejscu.
Moje korzenie zostały w Hamburgu. Nie wybrałam sobie tego miasta. Urodziłam się tam, najpierw ja, potem mój młodszy brat. Mieszkaliśmy w szeregowym domku z małym ogródkiem, w którym ja sadziłam truskawki, a mój brat - fasolę, koło ściany garażu. Zazdrościłam mu, bo jego roślinki były wyższe niż moje, a on zazdrościł mnie, bo moje truskawki były smaczniejsze niż jego fasola. Zawsze ukradkiem wyjadał mi połowę plonów.
W zeszłym roku, w zimie, gdy zjeżdżał na sankach, wpadł na drzewo. Złamał nogę. Wezwaliśmy pogotowie, zabrali go do szpitala, na ostry dyżur. Przez całą drogę płakał i krzyczał. Pocieszaliśmy go, powtarzaliśmy, że wszystko będzie dobrze. Oczywiście nogę prześwietlono i włożono w gips. I wtedy lekarze dopatrzyli się na zdjęciu rentgenowskim jakiejś podejrzanej plamki. Zdjęli gips, zrobili nowe zdjęcie. Zbadali i zrozumieli. Plamką na kliszy była śmierć, która już czaiła się w cele mojego brata. Rak. Wszędzie, w całym ciele, małe, złośliwe guzki. Słowo "metastazy" składa się z wielu liter a każda symbolizuje inny koszmar.
Chemioterapia. Wypadające włosy. Ból. Daremne operacje. Siedemnastego maja mój brat umarł. Wkrótce potem dojrzały truskawki.
Trzy dni później odbył się pogrzeb. Rodzice nie mogli wytrzymać w naszym domu. Jakby nawet powietrze było skażone. Jakby nagle nabawili się alergii na ogród. Wszystkie rzeczy brata, wszystko, co go przypominało, trafiło na śmietnik. Starannie zamknęli wieko. Siedemnaście lat rodzinnego życia zmieściło się w najmniejszym wozie meblowym. Uciekli z Hamburga i zostawili tam mojego brata. Samiusieńkiego.
Chcę do niego! Chcę z nim porozmawiać! A przynajmniej chcę być blisko niego, żeby go opłakiwać. Chcę zasadzić fasolę, która oplecie jego grób. Chcę obsadzić grób truskawkami i powiedzieć, że wszystkie są dla niego.
A teraz biegnę przez Berlin. Berlińczycy mówią "biegnę", nawet gdy myślą: "idę". Berlin. Wiem, że to niewłaściwe miasto, wiem, ze brata tu nie znajdę, ale i tak nie mogę się zatrzymać. Czasami po prostu muszę biec, aż stracę oddech i przestaję myśleć, staję się rytmem. Stopy równomiernie uderzają o ziemię. Nogi niosą mnie w dal. Krok za krokiem.

Dzisiaj jest wyjątkowy dzień. Koszmarny dzień. Dzień, którego nie zniosę, kiedy jestem gotowa zrobić wszystko, byle już nie cierpieć. Dzisiaj są moje urodziny i po raz pierwszy mojego brata nie ma przy mnie. Niby niechcący strąciłam ze stołu tort z wielką liczbą siedemnaście i moim imieniem, Luisa. Widziałam, jak sztuczny uśmiech zastyga na twarzach rodziców, gdy ciasto spadło na dywan. Nie mam pojęcia, co kryło się w idiotycznej paczuszce na stole. Dłonią zgasiłam świeczkę. Cały pokój cuchnął śmietaną z truskawkami i woskiem. Spakowałam torbę i poszłam do szkoły.  
Życie boli bardziej niż otwarta rana. To jest prawdziwy podwód, dla którego stoję teraz na tym murze, zaledwie krok od śmierci.
I nagle ten chłopak. Odwracam się ostrożnie w jego stronę. Zmniejsza uścisk, ale mnie nie puszcza. Jakbym była schwytanym ptakiem, który może uciec. Teraz go widzę. To jeszcze chłopak czy już mężczyzna? Wydaje się niewiele starszy ode mnie. Gdybyśmy stali koło siebie, byłby pewnie wyższy ode mnie o pół głowy. Ma na sobie czarny płacz do kolan. Postawił kołnierz - może dla ochrony przed chłodem, a może przed czymś o wiele gorszym. Z mojej perspektywy, z wysokości muru, wydaje się niemal kruchy. A mimo to wyczuwam jego siłę, gdy mnie trzyma. Jego wąskie dłonie są jak ze stali. Ściska mnie tak mocno, że zatrzymuje mi krążenie krwi, drętwieje mi ręka. Chłopak unosi głowę, z napięciem patrzy mi w oczy, jakby chciał z nich wyczytać, co chcę zrobić. Szare kosmyki, sięgające niemal do brody, otaczają wąską, bladą twarz. Czy taki kolor włosów w ogóle istnieje? To nie jest siwizna starszych pań, które w okolicach dworca wychodzą z pieskami na spacer. Ich włosy są zadbane, mienią się perłowo. Jego włosy są szare jak pióra wrony. W połączeniu z ciemnymi oczami, w których kryją się cienie, wygląda jak bohater japońskiej mangi.
Wydaje się pewny, że nie będę stawiała oporu i ciągnie mnie za rękę. Nie opieram się, nie teraz, nie dziś. Za bardzo się go boję. Zjawił się nagle, nie wiadomo skąd. Uginam kolana, aż nasze oczy znajdują się na tym samym poziomie i niezdarnie zeskakuję z muru, tracę równowagę, potykam się. Chwyta mnie szybko jak atakujący drapieżnik. Znowu trzyma mnie za ramiona. Przygląda mi się bez słowa. Jest tak blisko, że słyszę jego oddech, widzę ciemne punkciki w jego szarych oczach. Pachnie lasem.
- Obiecaj mi, że nigdy tego nie zrobisz - mówi, tak cicho i ochryple, że zastanawiam się, kiedy po raz ostatni używał głosu. Dostaję gęsiej skórki na całym ciele. Już dawno nikt ze mną nie rozmawiał. Ze mną, a nie obok mnie, wymijająco, jakby nie mógł znieść mojego wzroku.
To miłe uczucie. Uśmiecham się. On także. Jego uśmiech rozjaśnia mokrą ziemię. Pierwszy powiew wiosny po zimie. Zbyt mały, by ogrzać, ale niesie nadzieję na coś więcej.
Chłopak cofa się o krok, jakby dopiero teraz się zorientował, że jako ludzie sobie obcy stoimy zbyt blisko siebie. Powoli puszcza moje ramiona, jakby zmuszał do tego każdy palec z osobna. Jego prawa dłoń zsuwa się z mojego barku, zamyka się na mojej dłoni, ale nie odwzajemniam uścisku. A może powinnam? Nie mogę oderwać wzroku od jego oczu. To nie jest romantyczne trzymanie za rączkę. Nieznajomy jest czujny, gotowy, by chwycić mnie ponownie, bo niczego mu nie obiecałam. Czeka, aż chociaż skinę głową.
Nie chcę tego zrobić. Przecież wcale mnie nie zna. Skąd może wiedzieć, jak to jest, kiedy życie staje się nie do zniesienia, kiedy nie można wytrzymać nawet minuty? Czy cały czas będzie przy mnie? Pewnie już nigdy więcej się nie spotkamy.  
- Niby dlaczego miałabym ci to obiecać? - pytam. W końcu odrywam od niego wzrok, patrzę na drzewa poniżej. Jesteśmy naprawdę wysoko, samochody w oddali, na parkingu wyglądają jak zabawki. W lesie pod nami przez korony drzew dostrzegam plamy trawy. Gdy nie on, leżałabym tam teraz.  
Podąża spojrzeniem za moim wzrokiem. Rozumie. Oboje wiemy, że gdyby mnie nie powstrzymał, już bym nie żyła. I oboje wiemy, że właśnie tego chciałam, że nadal tego chcę. To niewłaściwe.
Chłopak trzyma mnie za rękę. Czuję napięcie w jego palcach, jakby się obawiał, że wyrwę mu się i rzucę w dół. Chrząka, ale jego chrypka nie ustępuje.
- Pomyśl o tych, którzy zostaną.
- Nikt nie będzie za mną tęsknił. Wszyscy myślą tylko o sobie.
- Nie myśl tak.
- To moje życie. Sama zdecyduję, kiedy się zakończy.
Wzdycha.
- Jak masz na imię?  
- Luisa.
- Luisa. Luisa - powtarza raz za razem, jakby rozkoszował się tym dźwiękiem, smakował je jak cukierek, którego smak chce się dokładnie poznać. Luisa. Po raz pierwszy nie mam do rodziców pretensji o imię. W jego ustach brzmi ciepło.
- Brakowałoby mi ciebie, Luiso.
Nie czeka na moją odpowiedź, jakby dał mi dość czasu, abym mogła zdecydować czy skoczę, czy złożę mu obietnicę. Zaciska dłoń. Ciągnie mnie do schodów. Ostrożnie uchyla drzwi. Idzie przodem. Podążam za nim, krok po kroku. Stąpa miękko, bezgłośnie. Słyszę szelest jego płaszcza, gdy muska ścianę. Gdzieś na zewnątrz trzaskają drzwi samochodu. Chłopak czeka chwilę, wygląda przez na wpół otwarte drzwi. Wychodzimy z wieży, ale nawet wtedy nie puszcza mojej ręki. Zaczynam mieć tego dość. Co on sobie myśli? Że odwrócę się na pięcie, pobiegnę na górę i na jego oczach rzucę się z wieży? Równie dobrze mogę zrobić to jutro. Pojutrze. Kiedy indziej, gdzie indziej, wtedy gdy będzie trzeba. Przecież nie spieszy mi się.
- Już możesz mnie puścić! - krzyczę. Lekko poruszam ręka. W odpowiedzi zaciska dłoń.
- Zaraz. - zeskakuje ze schodów, ciągnie mnie za sobą. Biegniemy przez parking, potem przez las.  
Po chwili jesteśmy na szosie. Zatrzymuję się kilka kroków od asfaltu, wśród drzew. Mokre od deszczu ciemne włosy opadają mu na twarz. Odgarnia je za ucho.
Rozgląda się czy nie jedzie samochód i nie nadchodzą spacerowicze, łapie mnie za ramiona i odwraca do siebie. Patrzy mi prosto w oczy. Brakuje mi tchu, nie tylko po biegu. Spojrzenie chłopaka jest surowe. Nie ma w nim śladu ciepła. Zrozumienie, które wcześniej widziałam w jego oczach, ustąpiło czemuś mrocznemu, czemuś, czego nie umiem nazwać. Głęboko nabiera powietrza.
- Teraz mi obiecasz.
Oddycha tak ciężko, że te słowa muskają mi twarz. Mimo to twardo patrzę mu w oczy. Nie lubię, kiedy zmusza się mnie do czegoś, nawet gdy robi to ktoś równie dziwny, tajemniczy i fascynująco jak on. A poza tym - i ta myśl sprawia, że uśmiecham się krzywo - nawet on nie zna moich myśli. Nieważne, co obiecam; skąd będzie wiedział czy dotrzymam słowa?  
Ale nagle nie jestem już taka pewna, czy aby na pewno nie jest w stanie usłyszeć tego, co chodzi mi po głowie. Jest zupełnie inny niż wszyscy znani mi ludzie. Taki blady. Taki szary. Może jego nie dotyczą zwykłe zasady? Jego palce wbijają się w moje barki jak orle szpony w ofiarę. Boli.
- Nie waż się! Obserwuję cię!
Strącam jego ręce. Odsuwam się o krok. Co on opowiada?
- Obserwujesz mnie? - nagle mam wrażenie, że jestem szpiegowana i nie wiem, czy mi to odpowiada. Śledził mnie w lesie i widział, jak wchodzę na wieżę? Od początku mnie irygowało, jak się tam dostał. Nie słyszałam nawet jego kroków na schodach. - Od kiedy?  
Wzrusza ramionami.
- Od miesiąca, mniej więcej. Nie wiem dokładnie.
Tak byłam zajęta sobą, że nawet go nie zauważyłam. I wtedy przypomina mi się pies, którego chciałam zgubić, ten bezpański kundel. A może wcale nie bezpański? Może miał mnie powstrzymać przed wejściem w zarośla, w których ukrywał się jego pan? Wyobrażam ich sobie obok siebie. Szczupłego chłopca i kudłatego psa, obaj grafitowi jak ich cienie.
- Ten czarny pies.. jest twój, prawda? - pytam.
Krzywi się. Unosi kąciki ust, ale to nie jest uśmiech.
- Można tak powiedzieć.
Przez chwilę milczy, oddycha głęboko, powoli wypuszcza powietrze z płuc. Ma pochyloną głowę, nie patrzy na mnie, kopie od niechcenia kamień na wpół porośnięty mchem. Zapyta mnie, kiedy znowu się spotkamy? I gdzie mogę go odnaleźć? Nie może przecież tak po prostu zniknąć z mojego życia, nie teraz, gdy wiem, że istnieje.
- Posłuchaj, Luiso! Wiem, że wydaje ci się, że to nie do zniesienia, ale musisz mi obiecać! - i kiedy już, myślę, że skończył, kiedy chcę na niego nakrzyczeć, zapytać, czemu znowu do tego wraca, co on może o tym wiedzieć, czy ma pojęcie, jak wiele bólu czasami niesie życie, on podnosi wzrok i dodaje cicho: - Proszę.
Nie wygląda na takiego, który często o coś prosi. I właśnie to "proszę" przedziera się przez moją barierę ochronną. To jedno słowo.
- Obiecuję - mówię uroczyście i traktuję to jak przysięgę. Najpoważniejszą ze wszystkich; tym samym zamknął mi drogę ucieczki od życia. Pozbawił mnie drogi ewakuacyjnej. Od tej chwili muszę znieść wszystko, co przyniesie los. Możliwe, że całkiem sama.
Na chwilę zamyka oczy, oddycha z ulgą i kiwa głową.
- Dziękuję - szepcze a potem wypycha mnie z lasu na szosę. - Wracaj do domu, Luiso - mówi. - Wracaj do domu i żyj!
- Zobaczymy się jeszcze? - nie muszę czekać na odpowiedź. Czytam ją z jego twarzy. Poznaję po tym, jak mnie odpycha, jakby nie chciał, by ktokolwiek widział nas razem. Jak czmycha między drzewa, gdy z prawej strony nadjeżdża samochód.
- Będzie lepiej, jeśli nie - mówi szybko. Puszcza się biegiem. Wydaje się, że drzewa przyciągają go jak magnes opiłki żelaza. Czyżby musiał się ukrywać? Może potrzebuje lasu, jego ochrony i ciszy jeszcze bardziej niż ja.
- Jak się nazywasz? - wołam za nim, szybko, zanim zniknie na zawsze.
Zatrzymuje się na chwilę, jakby musiał się zastanowić. Zerka przez ramię.
- Ja...Thursen! - krzyczy przez strugi deszczu i znika w zaroślach. Ciekawe, czy tam czeka na niego pies?

Lindsay

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 2337 słów i 12748 znaków.

6 komentarzy

 
  • Użytkownik Rayonvert

    Tak, świetnie napisane....

    29 cze 2023

  • Użytkownik anonimek.

    CUDO! :)

    21 lut 2014

  • Użytkownik ja

    Suuuper

    20 lut 2014

  • Użytkownik ;-)

    Megaa! *o*

    20 lut 2014

  • Użytkownik XD

    Świetne ! :)

    20 lut 2014

  • Użytkownik LittleScarlet

    Jest super, świetnie, cudownie! Łapka w górę i subskrypcja ;)

    20 lut 2014