Kolej życia

Siedzieliśmy przy stole, naprzeciwko siebie.  
Miałam wrażenie, że nie mogę go dotknąć, choć jego męskie dłonie były tak blisko. Jednocześnie blisko i tak cholernie daleko, jak moje szczęście.
Spoglądał na mnie tymi swoimi sarnimi oczami, jakby to wystarczyło, aby poczuć dreszcz poczucia winy.
Miał rację, wystarczyło.
Oddychał płytko, marszczył czoło i nerwowo zerkał za moje ramię.  
Wiem co za nim było.
Drzwi.
Bał się, tak bardzo chciał wyjść i nie musieć się z tym mierzyć.
Z bezsilnością, smutkiem, poczuciem, że jest niewystarczający.
Był.
Był w stu procentach wartościowy.  
Moje spocone czoło błagało dokładnie o to samo.
Tak bardzo pragnęłam wyjść a mimo tego oboje wciąż tu tkwiliśmy.  
- Wiesz... - zaczął zagryzając wargę, ale to nie było wcale kontrolowane, stres zrobił swoje, ale nie odebrał mu uroku.  
Wiedziałam, nie musiał nic mówić.
Wiedziałam, że to koniec i, że żadne z nas nie pozbiera się z tego tak szybko i tak łatwo, jakbyśmy chcieli.  
Wiedziałam, że w każdym przechodniu będę próbowała doszukać się jego oczu, ust.  
Wiedziałam, że kiedy będzie już ciemno, a za oknem dostrzegę wyłącznie światło ulicznych latarni, będę tęsknić ze zdwojoną siłą.
Wiedziałam, że ulubiona herbata nie będzie smakować tak samo, tak dobrze, tak ciepło.
Wiedziałam, że będzie brakować mi jego silnych ramion i to, jak mnie w nich zamykał, otulał, po prostu dawał siebie, bez otwierania ust.
Wiedziałam, że poznanej kobiecie nie wspomni mojego imienia, ale w jej oczach je dostrzeże i będzie pragnął wrócić.
Wiedziałam, że fantazje o nim będą tak zamglone i odległe, że strach obleci całe moje ciało, a płacz rozniesie się po głuchej sypialni.
Zamilkł, czując, że doskonale wiem, co ma na myśli.
Nie zawahał się przed chwyceniem mojej ręki, choć drżały mu usta a oczy stały się jeszcze bardziej rozbiegane.
- Kocham cię - szepnął, nie licząc, że odpowiem tym samym.
Zadrżałam, czując jak pod mój płaszcz wślizguje się okropna, śmierdząca pustką żmija.
Byłam już stracona, dobrze o tym wiedziałam, on chyba też.
Spoglądał na mnie jeszcze chwilę, a potem westchnął z rozczarowaniem i wstał.
Krzesło zapiszczało boleśnie na czerwonych kafelkach.  
Nie tak głośno i mocno, jak nasze serca.
Nie chciałam oglądać jak wychodzi, to złamałoby je jeszcze raz.
- Ja ciebie też kocham - szepnęłam, gdy miałam pewność, że nie może mnie usłyszeć.  
Za szklanymi drzwiami można było dostrzec jedynie zarys ludzkich sylwetek, pędzące samochody, uginające się drzewa pod wpływem wiatru.
Odszedł, a z nim ja, choć zupełnie w dwie rożne strony.  
To nigdy nie mogło się udać, przekonywałam swoją pozytywną stronę, która chciała od razu za nim pobiec i zatrzymać, pocałować i wrócić w spokoju do domu.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam nad sobą.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że moje policzki są mokre od łez.
Automatycznie zgarnęłam je wierzchem dłoni, odchrząknęłam i pokiwałam głową na znak, że oczywiście.  
Wcisnęłam kelnerce duży napiwek i szybkim krokiem oddaliłam się w stronę drzwi.  
Ten wieczór nie mógł skończyć się na trzeźwo.  
Kupiłam w sklepie pół litra wódki, wiedząc, że jak obudzę się następnego dnia, nie będę w stanie funkcjonować.
O to chodziło, pragnęłam nie myśleć.
No i się udało, naprawdę, wyszło pięknie.
Zamazany obraz nie pozwolił jednak usunąć jego twarzy z pamięci.
Miałam wrażenie, że im bardziej się rozmazywał, tym bardziej wyostrzało się wyobrażenie o nim.
O jego ciepłych ustach, kiedy znajdowały się na moich.
O ciele przylegającym do mojego.
Tak ciepłego, delikatnego a jednocześnie mocnego i męskiego.
O umięśnionych plecach prężących się kiedy byłam tuż pod nim, bezbronna i krucha i żądna jego miłości.
O słowach, powtarzane pozwalały mi uwierzyć, że naprawdę jestem wystarczająca, kochana i ważna.
O przelotnych rozmowach, uśmiechach, spojrzeniach, kiedy słowa były zbędne.
Popijałam z butelki kolejny łyk, myśląc, że wybrałam żałosne wyjście z tej sytuacji, ale było już za późno - kac i tak miał nadejść.
- Kocham cię, ale to nie miało prawa nigdy się udać - szepnęłam, jakby do siebie, jakby do butelki z nadzieją, że może gdzieś to usłyszy. - Kocham cię tak mocno, że bardziej się nie da, ale musisz zrozumieć, może kiedyś się uda - mokre policzki piekły zachęcająco zaróżowioną skórę.  
Wzdycham, patrząc na tafle wody, która pozostała moim jedynym słuchaczem.
Wyjmuję z kieszeni zgięty papierek i przymykam oczy.  
Znam zawartość, na pamięć.
Znam każdy zgnieciony róg, pęknięcie i rozmazany tusz długopisu - mimo tego rozwijam papier i spoglądam jeszcze raz.
"Kochać - akceptować.
Kochać - wspierać i szanować.
Kochać - nie unosić się dumą, miłość tego nie zna.
Kochać - pozwolić komuś odejść, nie zatrzymywać, jeśli wybierze inną drogę."
Łzy spadają na skrawek nabazgranych liter, wstrzymuję oddech a potem próbuję na nowo złapać powietrze.
W głowie pobrzmiewa ostatnie zdanie.
Kochać czyli pozwolić komuś odejść.
Nieważne jak bardzo byłoby to bolesne dla jednej ze stron, po prostu nie możesz zatrzymać tej wybranej osoby na siłę.
Nie jest twoją własnością, nie możesz zadecydować o jej szczęściu, kiedy ona widzi je w innych barwach.
Zaakceptujesz, choć będzie ciężko, ale jeśli prawdziwie kochasz, po prostu będziesz chciał by była szczęśliwa, nawet jeśli będzie to oznaczać, że będzie szczęśliwa bez ciebie.
Taka jest kolej rzeczy, prawda?
Kocham cię, ale nigdy nie mogłeś być mój.
Żegnaj.

Malolata1

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1048 słów i 5754 znaków.

1 komentarz