Cienie miłości cz.3

Przez cały wczorajszy wieczór nie mogłam zrozumieć, co zobaczyłam w TYM chłopaku. Przecież widywałam już wcześniej podobnych do niego chłopców i jakoś żaden tak bardzo mi się nie spodobał. Jestem pewna, że to było tylko krótkie zauroczenie, ot tak. I że z pewnością dzisiaj już nie zobaczę w nim tego, co wczoraj.


Przekraczając ponownie próg budynku, czuję, że na mojej skórze pojawia się gęsia skórka. Niby nikt za bardzo nie zwraca na mnie uwagi, ale mam wrażenie, że jestem głównym tematem rozmów wszystkich uczniów. W końcu mogę posłużyć rozwojowi jakiejś głupawej sensacyjki. Mimo oporów ruszam przed siebie, zostawiając swoje problemy i lęki przed wejściem do szkoły.  
Rozglądam się, chcąc dostrzec jakieś znajome już twarze i na szczęście na horyzoncie pojawia się Gabrielle - co prawda, idzie bez Sebastiana, ale lepsze to niż nic. Podchodzę do niej i bez jakichś większych wstępów mówię:
- Mam nadzieję, że mnie pamiętasz. Jestem Erica. Czy mogłabyś pokazać mi salę numer 111?  
Gabrielle wytrzeszcza na mnie oczy. Czuję ukłucie w sercu, kiedy przechodzący obok chłopcy, odwracają się, aby jeszcze raz na nią popatrzeć.  
- Och, to ty - wzdycha ciężko. - Ok, pokażę ci.  
Uśmiecham się do blondynki serdecznie, mimo że niespecjalnie ją lubię.  
Jak się okazało, sala 111 była nieopodal. Znajduje się ona na pierwszym piętrze obok damskiej toalety.  
- Wielkie dzięki - posyłam jej pokrzepiający uśmiech, a gdy Gabrielle tylko przewraca na ten gest oczami, spuszczam wzrok i odwracam się.  
Pod klasą, której szukałam, siedzi już kilka osób na niskiej ławeczce. Nie zastanawiając się zbyt długo, siadam obok dziewczyny w drucianych okularach. Wygląda ona na nieśmiałą i niepewną siebie.  
Po chwili jak spod ziemi wyrasta przede mną jakaś drobnej postury osoba.  
- Hej! Jak masz na imię?
Jestem zaskoczona, ale od razu wstaję na baczność.  
- Cześć - odpowiadam tajemniczo, ale gdy rozpoznaję twarz tej osoby, jestem już nieco bardziej wyluzowana. - Jestem Erica, a ty?  
- Sue - w jej oczach goszczą małe, śmiejące się przyjemnie chochliki.  
Ma długie, kasztanowe włosy i brązowe z ciemną oprawą oczy. Jest bardzo ładna.  
- Widzę, że jesteś nowa. Zresztą Sebastian już mi o tym wspomniał. Ach, wszyscy w naszej klasie już o tobie mówią.  
Moje przypuszczenia właśnie się sprawdziły. Tak jak sądziłam, jestem głównym tematem rozmów.  
- Nie wiedziałam - szepczę i spuszczam głowę.  
- Ej, tylko się nie martw! To przejdzie, jak już wszyscy cię poznają.  
- Dzięki - posyłam jej wdzięczny uśmiech.  
- Chciałabyś się przejść po szkole, na którejś przerwie?
- Chętnie.  
Mam wrażenie, że z Sue będziemy się dobrze rozumiały.  


Po trzeciej lekcji Sue zaproponowała mi, byśmy najpierw odwiedziły stołówkę, ponieważ tam najczęściej spotykają się wszystkie paczki przyjaciół.  
Gdy wchodzimy do środka, uderza we mnie okropny gwar, który nie był aż tak odczuwalny na korytarzu. Większość uczniów zdziera sobie gardła, przekrzykując się, ale są i takie pary, które wręcz nie przestają się całować gdzieś po kątach. Czuję się nieswojo, tym bardziej, że Bas dotychczas nie zjawił się na lekcjach.  
- Spróbuję wkręcić cię do naszej paczki - informuje mnie Sue z szerokim uśmiechem na twarzy. - Tylko najpierw znajdę nasz stolik.  
Kiwam głową, chociaż jestem przerażona. Nie wyobrażam sobie, że w takim harmidrze można odnaleźć jakieś miłe, sympatyczne osoby. Nagle Sue łapie mnie za rękę i prowadzi w tłum. Chcę postawić jej opór, ale jakoś mi głupio - nie chcę wyjść na idiotkę. Sue pcha się jak małe dziecko, ale widocznie tak trzeba. Gdy docieramy do stolika, siedzi przy nim osiem osób. Żadnej nie kojarzę, ale nikt nie wygląda mi przyjaźnie. Elita. Tak, to zapewne szkolna elita. Jestem załamana.  
- Cześć wszystkim! - woła uśmiechnięta Sue.  
Jak na rozkaz, każdy odwraca głowę w naszą stronę. Czuję, jak płoną mi policzki, ale nie poddaję się - podobnie jak moja towarzyszka posyłam im uśmiech i macham delikatnie dłonią.  
- Hej, a kto to? - pyta jedna z dziewczyn.  
- To jest Erica. Jest nową uczennicą. Chodzimy razem do klasy.  
- Siemka, Erica! - woła do mnie jeden z chłopców, całkiem ładny brunet, po czym puszcza do mnie oko. Czuję się dziwnie, bowiem obejmuje jakąś blondynkę, toteż puszczam to mimo uszu.  
- Siadajcie razem z nami - proponuje dziewczyna obejmowana przez tego chłopaka.  
Najchętniej kiwnęłabym przecząco głową i uciekła, ale chcę zrobić dobre pierwsze wrażenie. Osoby siedzące już przy stoliku cisną się do siebie, abyśmy i my się zmieściły. Siadam na samym brzegu jasnozielonej, szkolnej kanapy (jak z lokalu McDonalds) obok jakiegoś mięśniaka. Mam wrażenie, że cały czas na mnie patrzy; co prawda dyskretnie, ale i tak to dostrzegam. Zaczyna się zamieszanie. Każda z osób o coś mnie wypytuje, komentuje, przekrzykują się lub mówią sobie coś na ucho. Moje przerażenie z każdą minutą staje się coraz większe. Czuję, że jeśli nie przestaną, eksploduję. Głowa wręcz pęka mi w szwach, nie mówiąc już o tym, że czuję się w ich gronie jak piąte koło u wozu. Nagle rozmowy cichną, bez zapowiedzi, całkiem niespodziewanie. Zastanawiam się, co jest tego przyczyną. Nagle słyszę:  
- Wygraliśmy! Nasza szkoła zajęła pierwsze miejsce w zawodach z koszykówki!  
Wszyscy z "paczki" wiwatują, cieszą się, wstają, siadają, robią "falę", ale nie tylko oni - cała stołówka naśladuje te ruchy. Harmider staje się nie do wytrzymania. Wtem do stolika podbiega jakiś chłopak. Mam opuszczoną głową, nie chcę tego wszystkiego słuchać. Pragnę, by z tego wszystkiego uratował mnie Bas.  
- Lance Bell! Pokazałeś klasę! - dobiega moich uszu.  
- Lance Bell królem koszykówki!  
- Niech żyje król Lance!!!  
Jestem oszołomiona.  
- Lance - słyszę głos Sue - może się do nas przysiądziesz?  
- Do mojej paczki zawsze - coś kłuje mnie w żołądku. Znam skądś ten niski, męski, melodyjny głos. - Sorry, to miejsce jest zajęte - słyszę.  
Moje serce staje. Jestem prawie pewna, że te słowa zostały skierowane do mnie. Podnoszę się z kanapy jak oparzona i moim oczom ukazuje się ten sam, przepiękny chłopak, od którego wczoraj usłyszałam to samo zdanie. Patrzę na niego z rozwartymi ustami.  
- Yyyy... - jąkam się. - Wybacz, jaaa...  
- Żartuję przecież - zaczyna się śmiać. Uśmiecha się najpiękniej na świecie. - Siedź sobie, mogę dostawić krzesło - po czym puszcza do mnie oko. Mam wrażenie, że moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi.  
Po chwili Lance wraca z krzesełkiem i od razu, jak sądzę, zaczyna komentować miniony mecz. Ale nie słucham. Patrzę na niego jak w obrazek i mam nadzieję, że nigdy nie przestanie tak wspaniale gestykulować.

Zakochana98

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1252 słów i 6929 znaków.

3 komentarze

 
  • lula

    super wciagajace.

    2 sty 2014

  • Malolata1

    Jej, to jest genialne!;) Kurczę,czekam na dalszy ciąg akcji.;)

    1 sty 2014

  • Mrau

    Wspaniałe. Lance-piękne imię.Kontynuuj opowiadanie, jak najszybciej :)

    1 sty 2014