Another Way out - You can't live until you die (2)

Another Way out - You can't live until you die (2)Patrzę w lustro z niedowierzaniem i goryczą, a moje usta wykrzywiają się we wściekłym uśmiechu. Dłonie kurczowo ściskają poręcz wózka inwalidzkiego, a nogi... Nogi nic nie robią. Nie mam nóg. Widzę dwie łzy spływające po moich policzkach, szybko zamykam oczy. Jesteśmy skończeni. W dodatku ten policjant... Za małą opłatą i znajomościami postanowił nie roztrząsać sprawy, jednak straciliśmy znaczną część pieniędzy. Nie mam teraz nawet jak na nie zarobić. Widzę Ann, która ściska moją dłoń i przytula ją do piersi. Żal ściska mi gardło i nie jestem w stanie nic powiedzieć. Właśnie skazałem ją na los bezdomnej - bez wykształcenia. Teraz zapewne mi ją zabiorą i umieszczą w domu dziecka.
- Kyle..- szepce cicho siostra akurat wtedy, gdy zamierzam coś powiedzieć. - Nie martw się. Będzie dobrze, zobaczysz!
- Tak. - ledwo poruszam wargami. Wypowiedzenie tego słowa pochłania wiele mojej energii. Nie potrafię kłamać, od zawsze byłem nadzwyczaj szczerym człowiekiem. Ta kobieta... Jebana dziwka, przez którą moje życie będzie wyglądało gorzej, niż do tej pory. Nie było tak, kiedy mama zmarła na raka i nie było tak nawet wtedy, kiedy tata się powiesił. Dziś moje urodziny. Haha, wszystkiego najlepszego, zasmarkany śmieciu.
- Widzisz? - moja blond włosa siostra jest bliska płaczu, jednak trzyma emocje na wodzy, tuląc się do mojego policzka, pokrytego kilkudniowym zarostem. Obejmuję ją i głaskam po głowie. Wiem, że zawsze to lubiła. Kiedyś powiedziała mi, że jestem taki miły jak tata. W gruncie rzeczy powinienem uznać to za komplement, bo zapewne nim był, ale moja własna duma mi na to nie pozwalała. Nie chciałem być do niego porównywany, ani z nim kojarzony. Nie wiem dlaczego tak bardzo go nienawidziłem. Może dlatego, że byliśmy tacy sami.
- Panie Setham? - jak spod ziemi, wyrasta obok mnie pielęgniarka. - Pani Quinn chciałaby z panem zamienić kilka słów, dotyczących ubezpieczenia i odszkodowania.
- Mhm, jasne, rozumiem. - mówię spokojnie, tak jakby od niechcenia, w duchu jednak cały wrę i dygocę ze wściekłości. Być może siły fizyczne mnie całkowicie opuściły, jednak głowę mam nadal na karku, takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Kiwam, po czym daję się zawieźć dwudziestoparoletniej pielęgniarce do sali pooperacyjnej.  
Jestem w niemałym szoku, gdy widzę Sarę Quinn. Moje oczekiwania obrazowały ją jako rudowłosą motocyklistkę o niezwykłym zapale, jasnej cerze i wielu piegach. To, co było rzeczywistością, wstrząsnęło mną do głębi.
- Witaj, Kyle. - mówiła do mnie czterdziestolatka o pełnych, zielonych oczach. Jedyną rzeczą, która się potwierdziła, był kolor jej włosów, który i tak w niektórych miejscach już prześwitywał siwizną. Kobieta była wychudzona i podpięta do aparatury, podtrzymującej ją przy życiu. - Bliżej. - zażądała. Zaskoczony i skrępowany, zostałem popchnięty do przodu przed pielęgniarkę.
- Dz-dzień dobry...? - wydukałem, przyglądając się jej badawczo. Zdecydowanie było mi głupio, gdy pomyślałem o tym, co na jej temat byłem w stanie powiedzieć wcześniej i jak mogłem ją zwyzywać.
Widzę jej słaby i zmęczony uśmiech.
- Przepraszam. - szepce cicho, wpatrując się we mnie z pożałowaniem. Jej słowa dotykają mnie bardzo głęboko. - Chłopcze... Skazałam cię na kalectwo, naprawdę, tak mi przykro... Przepraszam cię, naprawdę, wybacz mi... - jej słaba dłoń dotyka mojej i mocno się zaciska, mimo to i tak nic nie czuję. Jej dotyk jest mi obcy, niedostępny dla sfery moich zmysłów. Spuszczam wzrok. Brak czucia zdążyłem zauważyć już wcześniej, lecz teraz był on całkowity.
- W-wybaczam. - jąkam się. Nie wiem, co mam o tym wszystkim myśleć.
- Według prawa jestem ci winna pieniądze, jednak mam lepsze wyjście. - patrzy mi w oczy. Odwracam wzrok. Coś mi tu śmierdzi. Ten układ nie jest czysty, nie jest uczciwy. Mam dziwne wahania, jednak postanawiam jej zaufać. Kiwam głową potakująco. - Mam dom na obrzeżach miasta... Mieszka tam dwoje moich dzieci Jeżeli mógłbyś... Przejmij mój majątek i pomóż im go utrzymać, dobrze?
- Zaraz, zaraz. - potrząsam głową. Coś jest nie tak. Nikt ot tak sobie nie oferuje domu nowo poznanej osobie, która współuczestniczyła w wypadku drogowym. - To chore! Nie jestem w stanie...
- Zaufaj mi. - kobieta przechodzi na stanowczy ton i spogląda przez w okno. - Lekarze powiedzieli, że długo już nie pociągnę. Szczerze, męczy mnie rola matki i wdowy.Chciałabym po prostu umrzeć, ale wiem, że samobójstwo zraniłoby Matta i Lilith. Obrażenia wewnętrzne są... Zbyt duże... Zaopiekujesz się nimi, prawda?
Pytanie mnie nie zaskoczyło. Chciałem postąpić jak każdy, rozsądny człowiek, czyli się nie zgodzić. Jak ja, dziecko porzucone, miałbym zaopiekować się jakimiś dzieciakami? Mam już Ann, która w zupełności mi wystarcza. Lecz Sara dodaje jeszcze:
- Willa Quinn musi mieć jakiegoś właściciela. Ty idealne się na na niego nadajesz, poza tym mam spory majątek w banku... Jedźcie tam jeszcze dzisiaj. Musisz zaopiekować się moimi córkami. - przez moment odnoszę wrażenie, że w jej oczach panuje pustka, a zielone tęczówki zmieniają kolor na skrajnie szkarłatny. - Pieniądze na rehabilitację będą przelane na twoje konto, podobnie jak wszystkie moje środki.
- Ja... - nie potrafię się wysłowić. Z jednej strony czuję radość, ale z drugiej ogarnia mnie zdziwienie i zaduma. Nie rozumiem prośby tej kobiety, a jednak na nią przystaję. Może jest zwyczajnie niepełnosprawna umysłowo - schizofreniczka? Nie.. Zbyt normalnie się wysławia, a nieraz już miałem niemiłe doświadczenia ze schizolami, pomijając to, że sam po części jestem chory, lecz jak to powiedział Gabe - moja choroba czeka na odpowiedni moment.  
Informuję o wszystkim Ann, która jest tym mile zaskoczona. W tym wypadku akurat nie patrzy na świat z poważnej perspektywy - na pewno jest wstrząśnięta moim kalectwem i perspektywą dalszego życia. Już po dwóch godzinach oczekiwania wypisujemy się ze szpitala i zamawiamy taksówkę.  
Po drodze patrzę ponuro przez okno. Uczucie jest coraz bardziej uciążliwe. Nie wiem, czy jest mi zimno, czy ciepło - nie wiem też, czy cokolwiek mnie boli - ząb, brzuch, albo ręce. Mijamy kilka wyższych wieżowców, następnie szczere pola i mały zagajnik.
Po dojechaniu na miejsce stwierdzam, iż rezydencja pani Quinn jest całkiem przyzwoita, jeżeli by wszystko zbagatelizować. Tak naprawdę willa jest wybudowana w przepychu i nie szczędzono na nią żadnego materiału budowlanego - tak przypuszczam. Gdy kierowca pomaga mi wsiąść na wózek, Ann popiskuje z zachwytu. Po zapłaceniu taksówkarzowi, siostra prowadzi mnie do drzwi. Po wciśnięciu dzwonka, drzwi uchylają się, a moim oczom ukazuje się twarz.
- To ty jesteś Kyle...? - pyta cichy, kobiecy, ochrypły głos. Pierwszym zaskoczeniem jest to, że rudowłosa piękność zna moje imię.Jej wygląd... Oceniłbym go na dziewiętnaście, ewentualnie dwadzieścia lat. Gdy kiwam głową, następuje zaskoczenie numer dwa: dziewczyna mnie przytula. - Czekaliśmy. Kolacja już na stole. Ann, kochanie, jakaś ty duża!
Tym razem tuli moją siostrę i wprowadza ją do środka. Pod wpływem dosyć dużego szoku, jeżdżę w tę i we w tę, oglądając dom. Podjeżdżam do stolika w salonie, gdzie czekają już świeże steki. Zadziwia mnie to, że są tu tylko trzy porcje. A co z Mattem, o którym wspominała Sara?
- Dlaczego... - chcę zapytać, lecz przerywa mi głos Lilith, która siada na krześle obok:
- Matt zje u siebie. Z pewnych powodów nie może przebywać w towarzystwie. A tak w ogóle, to...
Zaczyna mówić o domu i obowiązkach domowych, a także o pieniądzach. Szczerze mówiąc, nie za bardzo mnie to interesuje, aczkolwiek z grzeczności słucham. Po zjedzeniu posiłku, Lilith pokazuje mi mój pokój, który był nazwany pokojem dla gości. Były w nim dwa łóżka małżeńskie, co nieco mnie zdegustowało, jednak nie miałem nic do powiedzenia.
Pokój ten był przestronny i otynkowany na czerwono. Miękka pościel była koloru kwiatów dzikiego bzu, a moja siostra już z wygodą mościła się na jednym z łóżek. Popatrzyłem na uśmiechniętą Lilith.
- Lilith... - chciałem coś powiedzieć, ale ona ponownie mi przerwała.
- Mów mi Li. Moje imię jest złe. - widzę tylko jak wychodzi, trzaskając drzwiami, na co się wzdrygam. Ann pomaga mi się ułożyć na łóżku.  
Jest noc, a Księżyc rzuca światło przez okno. Jest nieznośnie duszno. Jest obco. Nigdy nie nocowałem poza domem. Czuję się tutaj zagubiony, w dodatku wydaje mi się nieustannie, że ci ludzie wiedzą o nas więcej, niż my sami. Przymykam oczy. Bezsenność wraca. Nienawidzę tego. Stek był mi obojętny, nawet nie czułem jego smaku. Beznadzieja. Czy tak właśnie będzie wyglądać moje życie? Jeżeli tak, to chyba mam prawo być z niego niezadowolone. Ważne jednak, by Ann była szczęśliwa. Wszystko dla niej. Aby miała godne życie.

Allan

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1650 słów i 9144 znaków.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik wolna

    Wow. Świetnie:)

    4 maj 2015

  • Użytkownik LittleScarlet

    Wypowiem sie po raz kolejny. Były jakieś literówki, ale mniejsza. Jest coraz lepiej, naprawdę. Pisz, pisz, pisz, bo, pomimo dosyć dużej częstotliwości dodawania tekstów, jakościowo jest niemal perfekcyjnie. C:

    2 maj 2015

  • Użytkownik Allan

    @LittleScarlet Jeju ten komentarz tak bardzo zrobił mi ciepło na serduchu.

    2 maj 2015

  • Użytkownik Allan

    @LittleScarlet (~°u°)~

    2 maj 2015

  • Użytkownik Paulaa

    To jest po prostu genialne! ;)

    2 maj 2015

  • Użytkownik Allan

    @Paulaa Arigato~

    2 maj 2015

  • Użytkownik Lilith

    Lilith  :jupi:  No, młody, zaskoczyłeś! Nie zawiodłam się ani trochę ;) A kiedy zobaczyłam swój nick to aż uśmiech na mych ustach zagościł :lol2: Czytam i czekam na kolejne ;)

    2 maj 2015

  • Użytkownik Allan

    @Lilith Wybacz, to nie miało na celu zamieszczenia i skopiowania nicku! Lilith po prostu skojarzyło mi się z tematyką poboczną opowiadania, trochę demonami. Dzięki za uznanie~~

    2 maj 2015

  • Użytkownik Lilith

    @Allan - Mimo wszystko, zadziałało w jakiś sposób na mnie :P Nie mam za złe, oczywiście ;)

    2 maj 2015

  • Użytkownik Lilith

    @KontoUsunięte - Och, Endajs, to, że w tym tygodniu przekroczyłam 17 już wiosnę nie oznacza, że moja forma upadła :P Wciąż się trzymam jak pięciolatka!

    2 maj 2015

  • Użytkownik Madierka

    No to jestem zaskoczona...  :crazy: Oczywiście pozytywnie...

    2 maj 2015

  • Użytkownik Allan

    @Madierka A czemuż to?~

    2 maj 2015

  • Użytkownik Madierka

    @Allan Nie spodziewałam się po prostu takiego przebiegu wydarzeń :D W sumie to sama nie wiem co czuję, gdy to czytam. Jednak bardzo mnie interesuje ciąg dalszy

    2 maj 2015

  • Użytkownik Allan

    @Madierka Ah, rozumiem. No cóż, niektóre urojenia warto przelać w opowiadanie, haha.

    2 maj 2015