Spoczynek - Do widzenia (4)

Budzą mnie strzały. Otworzyłem oczy, podrywając się z łóżka i rozglądając dookoła przerażony. Podbiegłem do okna i złapałem za kraty. Po oczach błysnął mi policyjny sygnał, a do uszu dobiegło wycie syren. Szarpnąłe, jednak to nie dało zbyt wiele. Z dołu dobiegły do mnie krzyki Jeffersona i Grande'a:
- To wszystko nie tak! Wierzy pan tym czubkom?
- Właśnie! Wie pan, że są zdolni do wszystkiego!
Trzaśnięcie drzwi. Podbiegłem do krat wyjścia z mojej sali i szarpnąłem z całych sił.
- TUTAJ JESTEM! - wydarłem się, ile tylko miałem tchu w płucach. - CZWARTE PIĘTRO, POMIESZCZENIE OSIEMNASTE BETA!
Głuche echo zadudniło w korytarzu. Złapali ich. Czyli jednak była nadzieja. Krzyczałem tak głośno, że po kilku minutach prawie straciłem głos. Chrypliwym tonem powtarzałem w kółko to samo. Łzy spłynęły po moich policzkach. Czyli policyjne psy okazały się nie być wystarczającą bronią? To było do przewidzenia. Zamknąłem oczy, gdy nagle usłyszałem głos Mary:
- Jest jeszcze jeden! - wbiegła na korytarz, ubrana w policyjny mundur. Spojrzałem na nią niedowierzając temu, co widzę. Przyklęknęła przy drzwiczkach, otwierając je. Wyciągnęła do mnie rękę. - Franz... Chodź.
Nie byłem przekonany. Zerknąłem w bok, wycofując się do tyłu. Bałem się, moje serce waliło jak oszalałe, a oczy biegały od dziewczyny, do grupki policjantów, którzy niepewnie na mnie patrzyli.
- No już. - Mary uśmiechnęła się do mnie krzepiąco, łapiąc moją rękę. Zareagowałem nerwowym łkaniem. Wyciągnęli mnie z celi, kobieta mnie przytuliła. Nie odzywałem się. Zazwyczaj tak było po elektrowstrząsach. Byłem potulny. Do czasu. Jej dłoń gładziła mnie po plecach, a policjanci powoli wyprowadzali mnie z tego budynku. Z mojego Salem, na które zostałem skazane cztery lata temu.  
- Jesteś głodny? - spytała Mary. A pomimo to, miałem wrażenie, jakby jej słowa mnie omijały, czy też rozbijały się o moje uszy. - Franz?
- Nie jestem. - odparłem cicho.
- A chcesz pić?
- Nie...
- A chcesz cokolwiek?
- Tak.
- To co?
- Wody.
Westchnęła. Nie panowałem nad tym co mówię. Stymulanty przestawiały działać. Otoczyły mnie ciemności, a z głębi mojej świadomości odezwał się rechot. Zadrgałem nerwowo, zatykając uszy. Szarpnąłem się, klękając i zatykając uszy.
- Jefferson to diabeł... Jefferson jest pierdolonym diabłem.. - szeptałem do siebie i nuciłem cicho pod nosem. - Chcę do domu... Zostawcie mnie... Zabierzcie mnie... Będę grzeczny... Obiecuję...
-Zazwyczaj taki był. - Mary wzruszyła ramionami. - Spokojnie, Franz. Lekarze już jadą.

Allan

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 505 słów i 2670 znaków.

4 komentarze

 
  • Użytkownik piksel166

    Cudo czekam na następne !!! :D  :tadam:

    14 lip 2015

  • Użytkownik Paulaa

    Po prostu fantastyczne!!

    8 cze 2015

  • Użytkownik LittleScarlet

    Proszę, proszę... Wielki powrót!

    6 cze 2015

  • Użytkownik Allan

    @LittleScarlet I'm bringing Sexy Back! :D

    7 cze 2015

  • Użytkownik tYnKa

    Kocham <3

    6 cze 2015

  • Użytkownik Allan

    @tYnKa Starałem się.

    6 cze 2015

  • Użytkownik tYnKa

    No widać :3

    6 cze 2015