Afterlife 2

Nie wiem co się działo. Nie pamiętam gdzie byłem, z kim... Ostatnim wspomnieniem jest ten spacer, powrót do domu zakończony nie powodzeniem. Potem, jedyne co pamiętają moje oczy to ciemna plama.

Jakiś przebłysk, ale niewyraźny. Jakby, otwierany bagażnik samochodu, lecz pamiętam tylko jak zostałem tam wrzucony.

Cholera... Co tu się dzieje...

Jęknąłem, łapiąc się za odrętwiały kark. Widziałem rozmazany obraz przed oczami, a w głowie jakby pędziło stado koni.

Nie wiem, co się stało. Czyżbym został naćpany albo odurzony jakimś innym gównem? Bo nie czułem się dobrze.

Łeb mnie bolał, jakbym wczoraj w nocy zaliczył niezła imprezę i zjarał jointa. To było to uczucie.

Ta bezsilność i pulsujący ból w głowie. Położyłem się na ziemi, bo tylko to byłem w stanie zrobić. Z pozycji siedzącej dosłownie upadłem na beton, a w mojej głowie zahuczało. Była to ostatnia rzecz jaką pamiętam z tego przebudzenia.

Musiałem zemdleć. Gdy otworzyłem oczy, nie poznałem pomieszczenia w którym się znajdowałem.

Już... coś się zmieniło. Jakbym pozbył się tego kaca. Ból w głowie ustąpił, jedyne czego się bałem to że znów zemdleje bo było mi cholernie słabo.

Byłem w jakimś małym pokoju. Dwa metry na trzy? Coś w tym stylu...

Paliło się światło. Pokój miał jasne, kremowe ściany, a siedziałem na płytkach... obok kibla.

- No to są jakieś jaja... - pomyślałem, zdając sobie sprawę że moja ręka jest przykuta kajdankami do rury biegnąc ze ściany do toalety.

- Komuś się nudziło... - Stwierdziłem, że sytuacja jest beznadziejna. Czułem w sobie narastający strach. I to najgorsze uczucie - niepewność. Ale...

Wolałem się z tego śmiać niż denerwować.

A przynajmniej próbowałem, bo w środku bałem się jak cholera...

Kto mnie tu przywiózł, po co, dlaczego...

Nie potrafiłem odpowiedzieć na te pytania.

Westchnąłem i oparłem głowę o ścianę. Nic lepszego nie miałem do roboty...

Normalny człowiek chciałby tu siedzieć, w spokoju, sam... Ale ja modliłem się, aby ktoś tu w końcu przyszedł.

Nie wiem czy minęło 5 minut czy 50... Ale wzdrygnąłem, słysząc przerywające cisze kroki.

I... chyba wtedy naprawdę zacząłem się bać.

Czułem jak serce przyśpiesza.

Tak, modliłem się żeby ktoś tu przyszedł, a teraz strach zżera mnie od środka.

Pochylam głowę, czując jak zaciska mi się żołądek. Ktoś jest pod drzwiami i jakby kręci w nich kluczem.

Ja tu zaraz zginę...

W drzwiach stanął wysoki mężczyzna. Miał może z 35 lat, ciemne krótkie włosy, zarost na dobrze zarysowanej szczęce i zadarty nos. Ciemne, gęste brwi nad szarymi czami i zaciśnięte usta.

Nie wiem czego ale zacząłem się pocić. Nie wyglądał na przyjaźnie nastawionego.

Bez słowa wszedł, nie zamykając drzwi. Nie wiedziałem, jakie sa jego zamiary, nawet na niego nie spojrzałem.

Facet nachylił się i rozpiął kajdanki.
Rzekł sucho "Wstawaj".

Podniosłem się, mając ochotę zapytać go o te wszystkie rzeczy... Tylko, że jakieś złe przeczucie mnie powstrzymało, zwłaszcza gdy złapał mnie silną dłonią za ramię i odwrócił.

Ponownie skuł mi ręce, tym razem na plecach. Popchnął mnie ku wyjściu, nadal trzymając moje ramie.

Był silny, srogi. Nie wiedziałem czy powinienem się odzywać.

Szliśmy korytarzem. Mężczyzna otworzył drzwi, którymi wychodziło się na klatkę schodową. Byliśmy w bloku...

Gdybym teraz zaczął się szarpać i wydzierać, jakby ze skory obdzierali...

W myślach zrobiłem to. Ale... miałem w sobie jakaś blokadę. Strach nie pozwalał mi wykonać jakiegokolwiek ruchu. Nie wiedziałem czy porywacz ma broń, ale zakładałem że nawet gołą dłonią mógłby mnie skrzywdzić.  

W ciszy sprowadził mnie na dół. Nie wiem, ale nawet mi nie zagroził ani nic. Czyżby znał mnie na tyle że wiedział jaki ze mnie tchórz?

Bo tak, jestem tchórzem. Gdybym nie był, już w tym obskurnym kiblu zaatakowałbym go!

Teraz przyspieszył kroku. Wyszliśmy na jakieś podwórko, otoczone kamienicami. Pierwsze co zobaczyłem to granatowy sedan stojący niedaleko drzwi.

Siedział w nim kierowca, palił fajkę przy otwartym oknie. Chyba czekał na nas, bo właśnie tam pchał mnie ten facet.

Miałem na sobie tylko czarną bluzę z kapturem, kurtka... nie wiem gdzie jest. Był listopad, dość zimny dzień. Jakby... czekałem aby wsiąść do tego samochodu, może ma nagrzane w środku.

Wepchnięto mnie na tylne siedzenie, niezbyt delikatnie. Zanim zdążyłem normalnie usiąść, auto ruszyło.

Zdecydowałem się w końcu zacząć działać.

- Powie mi ktoś co tu jest grane? - powiedziałem, niezbyt pewnie.

- Dowiesz sie... - usłyszałem męski głos z przodu. Któryś z nich pociągnął nosem i dodał - Ale później.

Samochód wypełniała cisza, żaden z nich nie włączył radia. Także... jechaliśmy w ciszy.

Dość długo. W pewnym momencie zaczęło mi to przeszkadzać, ale też nie chciałem odzywać się nieproszony... Słyszałem tylko własny oddech i to musiało mi wystarczyć.

Spoglądałem za okno, żeby zabić czas. Siedziałem pochylony, bo w takiej sytuacji nie mogłem się rozluźnić i spoglądałem, najpierw na mijane budynku. Typowy miejski krajobraz, jakieś sklepy, galerie handlowe...

Po jakimś czasie wyjechaliśmy z miasta, nawet nie wiem jakiego bo nie był to mój rodzinny Lublin. Jechaliśmy dwupasmówką, która dojeżdżała do drogi krajowej. Skręciliśmy w lewo i potem już...prosto.

Życie bez zegarka jest nierealne. Czas płynął, a ja nie wiedziałem ile już jedziemy. Nie wierciłem się, choć bardzo chciałem po prostu położyć się na tych siedzeniach i przespać.

Kiedy kierowca skręcił w polną drogę, co mnie zaskoczyło, bo jechaliśmy kilkupasmową drogą szybkiego ruchu, miałem nadzieję że jesteśmy już u celu. Może teraz pozyskam jakieś informację?

Jednak... dłuższą chwilę wlekliśmy się po wyboistej żużlówce. Pośród łąki, drzew... Pośród niczego.

- Nigdy stąd nie trafie do domu... - pomyślałem nagle. Nawet jakbym chciał uciec, nie miałbym dokąd. Nie wiedziałbym nawet gdzie jestem...

Westchnąłem cicho. Bo... byłem skończony. Żadne uciekanie stąd nie ma sensu.

I tak mnie złapią, zanim nawet dobiegnę do tej kilkupasmówki, o ile wiedziałbym w ogóle która stronę to było bo tu wszędzie rośnie trawa!

Samochód wjechał na jakieś podwórko. Przez bramę w drewnianym płocie. Zauważyłem, że obok niej ktoś czeka. Gdy zaparkowaliśmy, ten człowiek zamknął bramę łańcuchem.

Na podwórku stał dom. Murowany, biało otynkowany, z dachem z blachy. Dwupiętrowy, z balkonem i anteną satelitarną. Jakby ktoś normalnie mieszkał pośrodku niczego.

- Dziwne miejsce - pomyślałem, kiedy ten sam typ co wcześniej wyciągnął mnie z samochodu.

- Cześć - usłyszałem. Powiedział to chłopak, który zamykał bramę. Podszedł do nas i przywitał się z każdym z tych mężczyzn.

Był chyba w moim wieku. Wyglądał... sympatycznie, ale pozory pewnie mylą. Mniej złowrogo, w każdym razie, niż ci dwaj.

Miał długie, związane w kucyk włosy i wygolone boki głowy. Zarost na twarzy, kozią bródkę i prosty nos. Okrągłą twarz i niebieskie oczy. Ubrany był w czarną bluzę i ciemne spodnie. Zresztą, podobnie do mnie.

Ciekawiło mnie co przyjaźnie wyglądający gość w moim wieku robi z typami spod ciemnej gwiazdy...

- Cześć, Karol - odpowiedział trzymający mnie facet.

Idąc do domu, ci trzej wdali się w rozmowę. Nie słuchałem za bardzo, oglądałem otoczenie.

Szliśmy chodnikiem, po boku którego rosła trawa i jakieś kwiaty. Na tarasie przed domem był drewniany dach trzymający się na palach.

Gdybym był tu w innych sprawach pewnie stwierdziłbym "Przytulne miejsce".

Weszliśmy do środka, mnie cały czas prowadził ten sam gośc. Czułem jego mocny uścisk na ręce.

W środku, dom wyglądał jak w trakcie remontu. Praktycznie, niewykończony. Gołe ściany, w dużym pokoju który urządzili na prowizoryczny salon na podłodze było już drewno.

Karol, o ile dobrze zapamiętałem usiadł na dwuosobowej kanapie i zaczął kręcić papierosa. Poznałem, sam kiedyś robiłem to samo. Ten drugi gdzieś zniknął.

Gość, który mnie trzymał postawił dwie niesione na ramieniu torby na podłodze. Potem... rzucił mnie na nią.

Dość "delikatnie" posadził mnie pod ścianą.

- Siedź tu i nigdzie nie idź - nakazał, spoglądając mi w twarz.

- Pilnuj go - rzekł już łagodniejszym tonem do siedzącego na kanapie chłopaka.

Tamten przytaknął, zapatrzony w swojego skręta.

Odpalił go po chwili, przelotnie na mnie zerkając. Raczej nigdzie się nie wybierałem. Nie miałbym nawet gdzie...

Nie wiedziałem jakby zareagował gdybym zaczął coś kombinować. Chciałem go sprawdzić, lecz jednak tego nie zrobiłem.

Jeden z gości ciągle nie wracał, drugi prowadził jakąś rozmowę telefoniczną.

Ja siedziałem ze spuszczoną głową, wdychając opary wiśniowego tytoniu, który w gruncie rzeczy bardzo lubiłem, i zastanawiałem się, jak to wszystko dalej się potoczy...

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii kryminał, użyła 1652 słów i 9179 znaków.

Dodaj komentarz