Mogłem chodzić po pokoju, wymachiwać rękami, miałem swobodę ruchów... Jednak jedyne co robiłem to siedzenie pod ściana i wgapianie się w oświetlony wpadającym światłem słonecznym filar obok pieca.
Na dworze, mimo że przez okno dzień wydaje się piękny, było chyba zimno skoro gdy piec nie grzał dom nagle się wychładzał.
Chciałbym wyjść na spacer. Odetchnąć świeżym powietrzem i poczuć ten typowy listopadowy klimat. Nadchodzącą zimę, liście opadające z drzew i alejki nimi obsypane... Zobaczyć spacerujące po parku rodziny z dziećmi.
Gdy wieczorami tam przesiadywałem, nie chcąc wracać do domu, obserwowałem czasem pary chodzące na "romantyczne" spacery. Późna pora, myśleli że są tam sami. I byli. Nie licząc mnie, chłopaka siedzącego na ławce, jarającego faje za fają i kontemplującego swój nędzny los.
Siedząc tak pod ścianą dłuższy czas, nie odczuwałem głodu czy potrzeby oddania moczu. Jedyne na co przyszła mi ochota w ciągu wczorajszego dnia to papieros, ale nie poprosiłem o niego. Nie było nawet kogo, chociaż... ten metal...
Karol nie przychodził dłuższy czas. W piecu nadal się paliło. Jednak, jakieś głosy w głowie podpowiadały mi że mój pozorny spokój niedługo zostanie zakłócony.
Ogarniałem pomieszczenie wzrokiem raz za razem, co chwilę tęsknie spoglądając na skrawek nieba widoczny za oknem. Było błękitne, zachęcało do wyjścia na powietrze...
Załamywałem się za każdym razem, gdy docierało do mnie. że jeszcze długi czas nie odetchnę tym zimny powiewem, który zwykle podczas powrotów ze szkoły smagał i rozwiewał moje włosy...
Zatopiony w marzeniach o wolności,, nie usłyszałem zbliżających się kroków. Podskoczyłem, gdy do rzeczywistości przywołały mnie otwierane drzwi.
Klamka... i ten drugi. Szybkim krokami weszli do pokoju, stając od razu nade mną i wgapiając swoje wrogie spojrzenia w moją twarz.
Swoją drogą, dopiero teraz zauważyłem jak bardzo Staszek różni sie od Krzysztofa. Wygląda mnie srogo, znowu nosi ten zgniłozielony, sprany kaszkiet i jest bardziej zarośnięty, mniej zadbany.
- Chcesz dalej ściemniać że nie masz brata? To gówno ci nie wystarczy? - powiedział stanowczo. Mówiąc ostatnie zdanie strzelił wierzchem dłoni w moją rane na twarzy. Zabolało, dopiero zaczynała się goić choć nie widziałem jak to teraz wygląda.
Syknąłem, unikając wzroku obu mężczyzn.
- Kto go wogóle rozkuł... - mruknął Klamka. Staszek spojrzał na niego, także nie znając odpowiedzi. lecz pewnie obaj sie domyślali.
- Twój durny braciszek... - usłyszałem szydercze mruknięcie.
- Nigdy nie był zbyt bystry - odparł szybko Krzysiek i wzrokiem wrócił do mojej osoby - Czyli co, dalej udajemy twardziela...
Odwrócił się, odszedł dwa kroki, stając tuż obok filara.
Wyczułem w pomieszczeniu złowrogą aurę. Coś zaraz sie stanie, podpowiadał umysł.
- Zobaczymy ile twój upór jest warty - powiedział, wyglądając jednocześnie w stronę drzwi. Wszedł Karol, niosąc w rękach... kij do golfa.
- Wreszcie, co tak długo? - prychnął wkurzony Klamka. Chwycił przedmiot od Karola.
- Jak go schowałeś tak głęboko, to sory... - mruknął brunet. Klamka zamachnął sie kijem, nim zdążyłem zarefować.
Jęknąłem, czując na brzuchu. Tłumiłem w sobie krzyki i chęć rzucania sie. Skuliłem się tylko otwierając usta w jęku.
Łkałem, jak pieprzona dziwka.
Moi oprawcy, z wrednymi uśmiechami obserwowali jak się poniżam, trwając w bezruchu. A Karol, niczym niewzruszony stał obok pieca, paląc elektryka. Przyglądał się temu przedstawieniu bez cienia współczucia.
Klamka uderzył w udo, przez co straciłem równowagę, czując ból rozchodzący się po nodze.
Trzęsąc się, opadłem na podłogę. Po chwili, podnosząc się na rękach, zdołałem wydukać "Odpierdolcie....si-ie-e... ode mnie...".
Nie wiem czy było to mądre lecz tylko tyle byłem wtedy w stanie powiedzieć.
Klamkę radowało to jeszcze bardziej, dając mu powód do większego uśmiechu na twarzy. Złowrogiego i diabolicznego uśmiechu.
Kopnął mnie z całej siły w brzuch. Czując wnętrzności podchodzące do gardła, krzyknąłem i opadłem na twarz.
Przekręciłem się na bok, próbując wstać.
Nie wiem ile to trwało i ile jeszcze kopniaków dostałem. Po domu zaczęły rozchodzić się moje krzyki. Chciałem grac twardego... jednak marny ze mnie aktor.
Cały czas myślałem "jeszcze chwila, zaraz skończą... już niedługo Damian. Zaraz sobie pójdą..."
To zaraz trwało dłuższy czas. Pamiętam że opadłem na podłogę, słysząc "Jeszcze z tobą nie skończyłem!" wykrzyczane przez Klamkę i trzaśnięcie drzwi, które echem rozniosło się po pokoju.
Z przestraszonego oka, poleciała ostatnia łza. Potem, odetchnąwszy z ulgą, zamknąłem je i uspokoiłem oddech. Już dobrze...
Nie powiedziałem im ani słowa. Nie byłem już w stanie nawet kłamać. Strach przejął całkowicie kontrolę i kazał poddać się tym torturom...
Jestem tu drugi dzień... i nie wiem czy wytrzymam chociaż jeden dłużej. Mam obawy, że niedługo zacznę błagać o śmierć. Jakiś wewnętrzny demon podpowie mi że umieranie jest mnie bolesne niż przebywanie tutaj. Nieświadomy, ogłupiały tym wszystkim... przyznam mu rację.
Zasnąłem prawie od razu. Jakby organizm sam pomógł mi się otrząsnąć i wiedział, że to jedyna droga aby już nie czuć bólu. Wycieńczony, spędziłem na podłodze kilka godzin.
Gdy się obudziłem, powoli otworzyłem oczy i nie wstawałem dłuższą chwilę.
Oceniłem, że nie jest późno, jednak za niedługo zacznie się ściemniać. Niebo zmieniło kolor, przechodząc w lila, fiolet.
Westchnąłem, siedząc już z głową schowaną w kolanach. Nie wiedziałem co teraz robić... Tak bardzo chciałem stąd uciec. Tylko... żadne myśli nie powiedziały mi jak.
Dodaj komentarz