Na dworze robił się ciemniej. Z każdym razem gdy zerkałem na okno, uświadamiałem sobie że czas nie stanął w miejscu. Bo ciągle miałem takie wrażenie.
Ile można siedzieć w pokoju i nic nie robić. Jeszcze trochę a zgłupieje tutaj...
Kiedy zrobiło się tak późno że zaszło słońce, choć jeszcze niedawno widziałem pomarańczowe niebo za szybą, zacząłem rozglądać się czy nie ma tu jakiegoś włącznika światła.
Nie, nie ma... Przecież ten dom jest w remoncie a w tym pomieszczeniu w miejscach lamp są tylko kable i dziury!
Nienawidzę ciemności...
Skuliłem się pod ścianą jeszcze bardziej. Było ciepło, piec grzał, lecz czułem jakby ktoś posypał mi skórę lodem.
To ze strachu... A najgorsze że nie mam planu jak odkręcić to wszystko.
Nie mam brata, tego jestem pewny. I będę się tego trzymał, choćby nie wiem jak mnie skatowali.
Przez jakiś czas ból w okolicach oka był nie do zniesienia. Odchylając głowę na boki, co chwila wycierałem koszulką zbierającą się krew. Za każdym razem czułem pieczenie.
Nie wiedziałem czy to samo się zagoi, ale miałem taka nadzieję. Polik napuchł, nie wiedziałem jednak czy jest już fioletowy.
Popłakałem się, tamci to widzieli. Pewnie teraz uważają mnie za płaczliwą dziwkę i łatwego do złamania debila.
Wmawiałem sobie że tak nie jest... Ale gdyby ktoś teraz na mnie spojrzał, miałby zupełnie inne zdanie. Już nie płakałem. Wyglądałem jednak jak tysiąc nieszczęść... Załamane i przestraszone tysiąc nieszczęść.
Nudę urozmaiciła mi jeszcze jedna wizyta Karola. Gdy już przysypiałem, nie wiedząc która jest godzina, chłopak wszedł.
Znów dokładał do pieca. Ja, zastanawiałem się czy nie poprosić go aby mnie rozkuł... Dość trudne było zasypianie w rękami wykręconymi do tyłu.
Byłem zmęczony, on... miał gdzieś moją osobę. Powstrzymałem się jednak, żałując tego dopiero potem.
W tym miejscu czas płynął w żółwim tempie. A bezsenność jeszcze pogłębiała ten stan. Położyłem się na zimnej podłodze, miałem ciemne pomieszczenie przed oczami, z dołu nie dochodziły żadne odgłosy... A jednak nie mogłem zasnąć.
Co chwila, zmieniając pozycję, wyczekująco zerkałem w stronę okna aby już zaczęło się rozwidniać. Snułem też niewykonalne plany ucieczki, tylko po to aby czymś się zająć i w końcu przywitać Krainę Morfeusza.
Zasnąłem, po nie wiem jakim czasie. Nawet się nie zorientowałem, a przekręcając się na bok, mogłem ujrzeć smagające białą ścianę pomarańczowe światło.
Pokój od razu wydał mi się mniej złowrogi. Poczułem też że zrobiło się chłodniej. Piec wygasł... Jeśli ten chłopak teraz tu przyjdzie, naprawdę spytam go czy zdejmie mi te pieprzone kajdanki.
Po nocy, zdrętwiałe mięśnie i wbite w nadgarstki obręcze, były nie do wytrzymania. Ziewnąłem, otarłem ramieniem sklejone oczy i siedząc na ziemi... znów nie wiedziałem co ze sobą zrobić.
Z nudów... zacząłem nakładać drewno do pieca. Przez siedzenie i snucie durnych fantazji mogłem zwariować, a, jak się już domyślałem, nie wypuszczą mnie zbyt szybko.
Szczerze... Miałem tylko promyk nadziei że kiedykolwiek wrócę do życia. Wiem jak zwykle kończą się uprowadzenia, ale narazie nie dopuszczałem do swojej głowy myśli o śmierci...
Wrzuciłem do pieca kilka kawałków drewna i zacząłem bezcelowo snuć się po pomieszczeniu. Spróbowałem też zerkać przez okno, lecz było zbyt wysoko. Jedyne co widziałem, to co jakiś czas zmieniające się kolory nieba. Szarość, żółć, chmury... aż w końcu utrzymująca się przez dłuższą chwilę barwa błękitu.
- Taka pogoda a ja siedzę w zamknięciu - pomyślałem. Ostatni raz gdy byłem na wolności, niebo było popielatego koloru a powietrze zimne. Zbierało się nawet na deszcz, a potem zapadła noc i spacerowałem po parku.
Już wolałbym wtedy trafić na wściekłego, psychopatycznego ojca niż dać się porwać...
Oparłem czoło na ścianie i przymknąłem oczy. Oddychałem powoli, próbując wyobrazić sobie inne scenariusze. Wróciłbym do domu, oczyma wyobraźni zobaczyłem nawet siedzącą na wersalce przestraszona matkę, ojciec by się darł...
Jednak wszystko byłoby lepsze niż to całe nieporozumienie!
Usłyszałem otwieranie drzwi. Nie wiedziałem która była godzina, ale Karol już nie spał. Zapewne zdziwił się widząc mnie w tym dziwnym stanie, zamyślonego pod ścianą, lecz nie dbałem o to.
Zerknął na mnie przelotnie, jak zwykle milcząc. Otworzył drzwiczki pieca.
Chwilę, w zdziwieniu przyglądał się urządzeniu, potem odwrócił do mnie wzrok.
- Aż tak ci się nudziło? - spytał, wymuszając lekki uśmiech. Nie wiem w sumie, czy było to pytanie, czy stwierdzenie...
Nie odpowiedziałem, nawet nie drgnąłem.
Usłyszałem kliknięcie zapalniczki. Następnie odgłos zamykanych drzwiczek.
Zamierzałem wrócić na swoje miejsce pod ścianą. Karol odwrócił się w moją stronę, zanim wyszedł.
- Troche cię poobijali... - stwierdził, mierząc mnie wzrokiem. Ja jednak, nie spojrzałem na niego.
Przyglądał się mojej twarzy. Na szczęście, rana już mniej bolała. Tylko gdy dotykałem zaczynało niemiłosiernie piec.
- Klamka czy Staszek? - zapytał Karol. Zerknąłem na niego kątem oka pytająco.
Zobaczyłem też że popala papierosa elektronicznego. A ja... dawno nie paliłem...
- Klamka... Krzysiek, mój brat! A Staszek to ten z blizną - powiedział. Gdy mówił o bliźnie, przejechał palcem obok lewego oka. Nie przyglądałem się, ale ten który prowadził samochód chyba miał coś takiego obok oka.
Czyli ten sadysta to brat Karola... Jakoś nie pasują mi do siebie.
Poczułem że w pomieszczeniu zaczyna się nagrzewać. Stopniowo, robiło się cieplej.
- Klamka... Pobił mnie wczoraj - powiedziałem, ciesząc się że w końcu mogę z kimś pogadać. Ten Karol wcale nie wydawał się taki zły, choć nie ufałem mu.
- Hm... Wiedziałem, że tak się to skończy - rzekł, zbierając się do wyjścia.
- Lepiej się z nimi dogadaj, dobrze ci radze, młody... - usłyszałem. Karol już stał w drzwiach.
- Czekaj... Mógłbyś mi zdjąć te kajdanki? Rąk nie czuje.
Długowłosy przygryzł wargę, przez sekundę wpatrując się w przestrzeń jakby myślał.
- A nie odpierdolisz nic? - spytał.
- Nie, słowo... - powiedziałem cicho. Czyli ten chłopak jednak ma serce...
Gdy tylko moje ręce się uwolniły, przetarłem obtarte nadgarstki i rozluźniłem zdrętwiałe ramiona. Ulga, dopiero teraz dowiedziałem się co znaczy to słowo.
- Zrób coś głupiego a własnoręcznie skopie ci dupę - usłyszałem zanim Karol wyszedł.
Zostawił mnie samego. Jeszcze przez jakiś czas czekałem aż ból w ramionach ustąpi. Spałem tak całą noc i spędziłem wczorajszy dzień. Nie zdziwiłem się, jakie kości były odrętwiałe.
Westchnąłem, ciesząc się że przynajmniej ręce mi odpoczną. Nie wiedziałem ile jeszcze mam czasu, zanim tamci dwa przyjdą dokończyć rachunki, ale postanowiłem przeznaczyć go na myślenie. Musiałem ułożyć sobie w głowie, jak będe się bronił gdy znów zaczną zadawać pytania.
To pomyłka. Tyle wiem na pewno.
Dodaj komentarz