Afterlife 4

Pasjonowała mnie literatura.  Ciemnymi wieczorami, by choć trochę odciąć się od zgiełku, krzyków i awantur w moim domu, przeczytałem wiele książek ludzi takich jak Coben, Koontz. Wiele razy pisali o typach spod ciemnej gwiazdy, morderstwach, porwaniach... Byłem przekonany że znam ten świat. Ten mroczny. Że znam uczucia osoby porwanej i pozbawionej wyboru i możliwości decydowania o swoim życiu.

Byłem głupi. Myślałem że moje życie było piekłem a teraz znalazłem się w samym jego środku. Dopiero teraz wiem co to strach.

Przebudziłem się. Gdy tylko lekko rozchyliłem powieki spostrzegłem że za oknem jest już ciemniej. Nadchodził zmierzch. Czas w którym koszmary budzą się do życia. Jednak, mój był na nogach od kilku godzin, od wczoraj...

Kładąc ponownie głowę na kolanach, spróbowałem się otrząsnąć. Moje mięśnie zdrętwiały. Gdyby nie skute ręce, rozciągałbym teraz ramiona by pozbyć się ucisku.

Westchnąłem, zastanawiając się jak długo spałem i ci wydarzyło się przez ten czas. Jedyną zmianą, którą wyczułem była zmiana temperatury. Piec nie grzał już tak mocno jak gdy tylko tu wszedłem. Opary dymu nadal dało się wyczuć, jednak mój węch chyba już do tego przywykł.

Kładąc ponownie głowę na kolanach, usłyszałem stukot butów. Ktoś wchodził na górę. Potem odkaszlnął i przystanął przy drzwiach.

Myśli podpowiadały, że zaraz będzie ze mną źle. Przygotowałem sie mentalnie, na tyle na ile to było możliwe. Jakbym miał zaraz oberwać.

Skuliłem się, widząc kątem oka jak drzwi się otwierają.

Spodziewałem się jednego z dwóch porywaczy. Jednak, do pomieszczenia wszedł długowłosy brunet.

Kompletnie mnie olewając, i nie zważając że obserwuję co robi, kucnął przy piecu. Otworzył go, a w twarz buchnął mu rozżarzony, lecz niewielki płomień.

Przygasało. Dlatego zrobiło się zimniej.

Ze stosu drewna po przeciwległej stronie pieca, chłopak zaczął nosić kawałki sosny. Milcząc, wkładał je do środka.

Musiałem sie do kogoś odezwać. Ta jego obojętność mocno mnie intrygowała.

- Możemy teraz pogadać? - zapytałem.

Chłopak nie zerknął nawet na mnie. Czekałem dłuższą chwilę.  W końcu, gdy zamknął drzwiczki pieca, odwrócił się i spoglądał na mnie z góry.

- Nie wiem czy nam wolno. Zresztą jestem zajęty - Ostatnie słowa mruknął, zbierając się do wyjścia. Jednak... Tym razem nie mogłem odpuścić.

- Karol! - krzyknąłem. Chłopak zatrzymał się i spojrzał ponownie w moją stronę. Jakby zdziwiony  że nazwałem go po imieniu.

- Powiedz mi co tu jest grane, tylko o to proszę... - rzekłem błagalnym tonem.

- Mają jakieś problemy z twoim bratem, tylko tyle wiem - Chłopak odpowiedział na to pytanie "od niechcenia". Bez słowa wyszedł, za nim zdążyłem zapytać o więcej.

Wszystko fajnie. Tylko... zostawił mnie zszokowanego bo ja nie mam brata.

...

Starałem się oddychać głęboko. Zrelaksować się na tyle na ile mogłem. Uspokoić huragan szalejący w środku mnie.

Dotarło do mnie, że sie pomylili. Chociaż, dopuszczałem do głowy taką myśl, teraz miałem stuprocentową pewność. Mają nie tego człowieka.

Czyżbym był do kogoś aż tak podobny?

Nie wiedziałem, kiedy ktoś znów złoży mi wizytę ale czekałem na to. Byłem gotowy wyjaśnić całe to nieporozumienie.

Siedziałem po prostu, myśląc o głupotach. Miałem też nadzieję że ktoś w końcu ściągnie mi to gówno z rąk, bo czuje wbijający się metal w nadgarstki. Wcześniej mi to nie przeszkadzało, ale ile można...

Wzdychałem co chwila, będąc złym na cały świat. Chciałem żeby ten popieprzony koszmar w końcu sie skończył.

Po jakimś czasie, na piętrze znów ktoś się pojawił. Kilka osób zmierzało w kierunku mojego więzienia.

Poczułem nagłą pewność siebie. Może zgubną, ale miałem nadzieję że przekonam porywaczy że coś tu jest nie tak.

Weszli ci dwaj. Kierowca z samochodu i ten gość, który wyprowadził mnie z tej kamienicy.

Ten jakby starszy zaczął kręcić się po pokoju. Mężczyzna z czarnymi włosami stał nade mną. Jednak, wzrokiem ignorowałem jego obecność czekając co powie.

- Będziesz tak ślęczał czy łaskawie podniesiesz tyłek? - usłyszałem. Nie powiedział tego w miły sposób. Bez namysłu, wstałem z podłogi dalej spuszczając głowę.

Mężczyzna kontynuował.

- Chciałeś się dowiedzieć, czego chcemy... - mówił przeciągając. Następnie zrobił przerwę i robiąc kilka kroków w prawo dokończył " Teraz jest na to odpowiedni czas...".

Stałem w bezruchu, jednak moje mięśnie były napięte. Czułem się nerwowo w obecności tych facetów, inaczej gdy był tu ten młodszy.

Jakoś nie wyglądał na typa który mógłby zrobić krzywdę. Albo jestem na tyle głupi że ufam pozorom.

- Nie wiem o co wam chodzi, ale wiem że porwaliście nie tego - powiedziałem, nie spoglądając na żadnego z obecnych. Jeden z nich, uśmiechnął się wrednie. Pewnie znał tą śpiewkę na pamięć.

Nie spodziewając się niczego, otrzymałem cios w żebra. Kość nie gruchnęła, jednak skuliłem się, zaciskając zęby.

A miałem być twardy... Obiecywałem sobie.

Odetchnąłem, czując jak drżą moje wargi, a ciśnienie krwi przyśpiesza.

Na karku, mężczyzna położył mi ciężką dłoń a sam nachylił się nad moją skuloną sylwetką.

- Ty jesteś Damian, tak? Kaczmarek, tak? A ja mam sprawę do twojego brata Adriana!

Nie mogłem znaleźć słów. Wdychałem powietrze, zastanawiając się chwilę czy dam rade ich przekonać.

- Wypuszczając powietrze z ust, wychrypiałem "Ale ja nie mam brata".

Wiedziałem jak to sie skończy. Byłem gotowy na kolejne uderzenie.

- Myślisz że jak spierdolił z kraju to możesz mówić że nie masz brata?! - krzyknął. Wiedziałem że wściekłość maluje się na twarzy mężczyzny, nie musiałem nawet spoglądać w jego stronę Patrzyłem na podłogę, modląc się w duchu żeby skończyli...

- Tak, spierdolił! Łącznie z moimi pieniędzmi!

W tym momencie, złapał mnie za ramie.  Potrząsnął i pięścią uderzał dwukrotnie po twarzy. Zamknąłem oczy, jęcząc jak kawałek pieprzonego tchórza.

Skuliłem się pod tą ścianą... Nie kontrolowałem kilku łez, które wyciekły, choć wstydziłem się tego. Obraz przed oczami był zamazany, jednak widziałem pogardliwy wzrok stojącego obok mnie oprawcy.

Moje ciało dygotało, a ten typ wyglądał na takiego który nie odpuszcza.

Obok prawego oka, czułem piekącą ranę. Podejrzewałem że  łuk brwiowy krwawił lekko.

- I chcę odzyskać te pieniądze. Nawet kosztem zabicia kilku ludzi którzy nie puszczą pary... Dlatego zastanów się czy dalej chcesz isć w zaparte... - powiedział, już spokojniej.  Dobrze wiedział, że czasem łagodny ton może być bardziej złowrogi niż krzyki i tortury.

Razem ze swoim towarzyszem, opuścili pokój. Ciemnowłosy zerknął jeszcze na mnie, zanim zamknął drzwi.

Nie ruszyłem się, nawet nie usiadłem. Stojąc... zacząłem szlochać. Jakby to była moja modlitwa, aby jakimś cudem jakiś Bóg mnie stąd zabrał!

- Przecież ja nie mam brata... ja nie mam brata... - szeptałem sam do siebie, gdy wycieńczony i upokorzony, padłem pod ścianę chowając poranioną i obolałą twarz w kolana.

Rano pojawi się siniak... Lecz teraz skóra jest wilgotna od łez.

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1352 słów i 7426 znaków.

Dodaj komentarz