O prawdach codzienności?

Marek zapiął kurtkę pod samą szyję, zgarbił się podnosząc barki, a ręce włożył do kieszeni spodni. Chłód jesieni czuł z każdym postawionym krokiem i jak zwykle przy takiej pogodzie żałował, że nie miał rękawiczek.

Szedł obwodnicą Międzychodu. Minął market budowlany, a po kilkudziesięciu kolejnych metrach zostawił za plecami skrzyżowanie. Ulica miękko skręcała w lewo. Samochody, których karoserie i szyby mokre były od deszczu, co jakiś czas przejeżdżały obok Marka, a ich warkot niósł się przez czyste, jesienne powietrze, zmieszane z ciężkim, miejskim dymem.

Przed młodzieńcem rozpoczął się właśnie kolejny łuk, który przeciwnie do pierwszego ciągnął się w prawą stronę. Gdy zakręt skończył się, droga szła już prosto.

Marek spojrzał ponad aluminiową barierkę idącą wzdłuż chodnika. Ujrzał port – półkilometrowy pas wody odchodzący od Warty, w którym co jakiś czas cumowały łodzie i niewielkie statki.

Młodzieniec po 10 minutach marszu przekroczył próg swojego domu. Nie zdążył zdjąć kurtki, a do przedpokoju weszła mama.

– Nie rozbieraj się jeszcze, śmieci są do wyniesienia. – Powiedziała.

– Znowu? Przecież wczoraj wynosiłem.

– A dzisiaj są nowe, jak zwykle. Już, już, mykaj.

Marek poszedł do kuchni, otworzył drzwiczki pod zlewem i z kubła wyciągnął worek z odpadami. Związał go, aby nic się nie wysypało. Na końcu w swoim stylu nie włożył do wiadra nowego worka, tylko chwycił obecny i wyszedł z mieszkania.

Po 2 minutach był już z powrotem. Kurtkę powiesił na wieszaku, właśnie zdejmował buty. Nogi wsunął w kapcie, po czym ponownie udał się do kuchni.  

Miał ochotę na coś słodkiego. Otworzył szafkę, wyciągnął batonika, wyjął go z opakowania i zjadł. Następnie uchylił drzwi pod zlewem, a pusty papierek wyrzucił do świeżo włożonego worka.
***
Marek powoli otworzył oczy. Usiadł na łóżku, ziewnął ospale i wstał. Podszedł do okna, przez szybę spojrzał na otoczenie. Przypuszczał, że sobotni poranek, będzie podobny do piątkowego.

Nagie korony drzew chwiały się na wietrze, który próbował wprawić w ruch również różnokolorowe liście, lecz te niczym przybite gwoździami do chodników i jezdni nie dały się oderwać, mokre od porannego deszczu.

Młodzieniec poszedł za potrzebą do łazienki. Następnie odkręcił kran, aby umyć ręce, które skierował w stronę kwiatowego mydła w płynie. Prawą dłonią nacisnął dozownik, natomiast lewą podłożył za późno i zielona substancja wylądowała na plastikowym opakowaniu.

Marek gorączkowo zaczął zgarniać mydło, aby jak najmniej się go zmarnowało, kiedy w tym czasie woda swobodnie leciała z kranu. Następnie umył ręce, przemył jeszcze twarz i poszedł coś zjeść.

W kuchni zobaczył, że na gazie stoją dwa garnki, a w powietrzu czuł zapach duszonej kapusty. Otworzył lodówkę, wyciągnął potrzebne produkty, po czym zrobił kanapki. Gdy wyrzucał puste opakowanie po serze, nie mógł nie zauważyć już pełnego kubła.

Do pomieszczenia weszła mama.

– Znowu pełny kosz? Tak od rana? – Zapytał Marek.

– Bigos robię, obierki były, poza tym tata wpakował tam jakieś swoje śmieci. Jak zjesz, pójdziesz do sklepu, kupisz mięso i trochę kiełbasy, bo jednak zabraknie mi do bigosu. I przy okazji śmieci możesz wziąć, tylko nie zapomnij zmienić worka. – Mama wyszła z kuchni.

Kiedy Marek zjadł kanapki, poszedł się przebrać w wyjściowe rzeczy. Następnie założył buty i pospiesznie, przez co niedbale zawiązał sznurówki. Na końcu ubrał kurtkę.

Będąc już w kuchni, wyciągnął zapełniony worek z kosza, związał go i skierował się do wyjścia.

Z pokoju wyszła mama.

– Worek zmieniłeś? – Zapytała.

Młodzieniec nic nie odpowiedział, tylko się uśmiechnął, a kobieta znała już odpowiedź. Poszła do kuchni.

– Marek, naucz się w końcu, że jak wynosisz śmieci, to wkładasz nowy worek, tak trudno zapamiętać?

Lecz drzwi za synem już się zamknęły.

Młodzieniec wyrzucił worek z odpadami do głównego śmietnika na podwórku, po czym ruszył w stronę sklepu spożywczego. Szedł szybko, zdecydowanie. Nie zauważył, że sznurówki jego prawego buta najpierw się poluzowały, a później rozwiązały.  

Stawiał kolejne kroki. Krok. Krok. Krok. W końcu lewą nogą stanął na jednej z odwiązanych sznurówek. Prawym bokiem runął na ziemię.
***
Po południu Marek przejrzał w internecie interesujące go rzeczy. Zjadł maminy bigos, po czym ponownie na komputerze obejrzał film. Po godzinie 16 wyszedł do swojego kolegi Jacka.

Młodzieniec wrócił wieczorem, koło godziny 20. Pamiętał, że miał u siebie dwa puste kartony po soku, a jako, że się jeszcze nie rozebrał, wszedł do swojego pokoju i chwycił papierowe opakowania. Poszedł jeszcze do kuchni, by sprawdzić czy kosz, aby nie jest pełny. Uchylił drzwiczki pod zlewem i jak się okazało, śmieci wychodziły poza kraniec kubła. Młodzieniec wyciągnął worek, związał go, następnie wyszedł z mieszkania wyrzucić odpady.

Wrócił po 2 minutach. Rozebrał buty i kurtkę, a że w drodze powrotnej nabrał ochoty na jajecznicę, to od razu przeszedł do kuchni. Wyciągnął z szafki patelnię, położył ją na gazie i na teflonową powierzchnię wrzucił kostkę tłuszczu, która na małym ogniu roztapiała się powoli, lekko strzelając.

Z lodówki wyłożył cztery jajka, z szafki wyciągnął miseczkę, do której rozbił już dwa, a wapienne resztki wrzucił do zlewu. Skorupka trzeciego pękła w dłoniach młodzieńca, po czym do miski spłynął zepsuty środek.

Marek zmarszczył brwi i westchnął. Chwycił naczynie, następnie przechylił je nad koszem, a zawartość wylała się do pustego kubła, do kubła, do którego nikt nie włożył nowego worka.

Marek położył rękę na czole i zamknął oczy. Był zły, ponieważ będzie musiał to wszystko posprzątać. A gniewać mógł się wyłącznie na siebie. Wzrokiem już szukał papierowych ręczników.


Niby codzienność, a zastanawia. Gdy pilnujesz jednego, drugiego może ubyć. Gdy zapomnisz o podstawach, możesz nie sięgnąć gwiazd. Gdy nie robisz jak należy, może spotkać cię niespodzianka.

Nieodgadniony

opublikował opowiadanie w kategorii inne, użył 1069 słów i 6303 znaków.

Dodaj komentarz