Stan lekko uchylił szybę. Facet zaczął szybko gadać, opryskując go śliną.
- Tam był potwór. Strzelałem do niego.
- Naprawdę?
- Zabiłem już dwa w ciągu kilku dni. Chodzą za mną i śledzą. Teraz pojawił się jeszcze jeden.
- Wiesz, co myślę? – szepnął Wick do Stana. - To on załatwił tamtych dwóch ludzi, mieli rany postrzałowe.
- No nie żartuj. Chyba jesteśmy następni na jego liście.
- Postępujmy racjonalnie. Trzeba zabrać mu spluwę.
Wick i Stan ostrożnie wysiedli z samochodu i zbliżyli się do brudnego mężczyzny.
- Skąd ma pan broń? – zapytał Wick.
- Znalazłem w lesie.
- Tak po prostu sobie leżała? Może jakiś niedźwiedź zgubił?
- Mówię prawdę. Zostałem uprowadzony, a potem zgubiłem się w tych lasach. Błąkałem się, aż w końcu usłyszałem muzykę. Wtedy zacząłem krzyczeć i mnie usłyszeliście. To wy, prawda?
- Na to wygląda.
- To strasznie duży kawałek puszczy, nic tylko drzewa i drzewa. Można oszaleć.
- Jak widać.
- Słucham?
- Nic. Zabierzemy pana stąd, tylko proszę oddać pistolet.
Facet posłusznie wykonał rozkaz. Wick zerknął do magazynku. Tkwił tam nadal jeden nabój, ale widocznie się zablokował. Znał się na tym. Wystarczyło tylko silnie uderzyć i… Pistolet wypalił, a facet obok niego osunął się na ziemię.
- O cholera! Przepraszam, nie chciałem.
- Chyba go zabiłeś.
- Nie, tylko stracił przytomność.
- Zabierzmy go do szpitala.
- Jak? Zepsutym autem?
- Może teraz odpali.
Stan spróbował, ale auto chyba całkowicie odmówiło posłuszeństwa.
- Nie panikuj - rzekł Wick. - Poradzimy sobie z tym.
Zdawało mu się, że coś usłyszał. Był to zbliżający się w ich stronę warkot dzikiego stworzenia.
- Padnij na ziemię.
Pchnął Stana za karoserię samochodu, a sam położył się na ziemi.
- Co jest?
- Siedź cicho!
Teraz obaj wyraźnie słyszeli charczący oddech stworzenia, które zatrzymało się w ich pobliżu.. Po chwili złapało rannego faceta za nogę i zaczęło ciągnąć. Nie widzieli, co to, bo bali się wychylić. Na pewno było duże kudłate i śmierdzące.
Wick odczekał kilka minut i wyjrzał. Nic się nie poruszało, las zamarł w bezruchu. Dopiero po chwili ptaki znów zaczęły śpiewać. Wskoczył szybko do środka samochodu i próbował go odpalić. Po paru nieudanych podejściach zaczął ze wszystkich sił walić pięścią w kierownicę, używając wszystkich znanych przekleństw w najróżniejszych kombinacjach.
- Pewnie ten zasrany szop utknął w rurze wydechowej - powiedział Stan.
- Nie zmieściłby się.
- Nie znasz szopów. Spadamy stąd. Zostawiamy auto i wracamy do domu, a potem czekamy na pomoc.
- Wiesz, chyba ten gość mówił prawdę. Tu faktycznie żyje potwór.
- Jesteśmy tu już od dwóch miesięcy i nic nie zauważyliśmy?
- To bardzo duży las.
Wysiedli i pospiesznie udali się w drogę powrotną. Nie uszli nawet kilkudziesięciu kroków, gdyż musieli salwować się ucieczką do rowu. Jakiś samochód minął ich jadąc z zawrotną jak na warunki drogowe prędkością, a po chwili uderzył w drzewo.
- To wóz szeryfa. Będzie afera.
Podeszli bliżej. Szeryf wygramolił się z auta, cały i zdrowy. Gdy zobaczył Stana i Wicka, rzekł przerażony:
- Widzieliście to?
- Co? Ten wyczyn kaskaderski?
- Nie, tę dziką bestię. Jakiś czas biegła za mną. Na tych wyboistych drogach nie tak łatwo jest uciekać.
- Nic ci nie jest? – zapytał Stan. Szeryf w ciągu tygodnia odwiedził ich już dwa razy, więc mogli uważać go za znajomego.
- A jak myślisz? Stłukłem sobie fiuta.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Wezwaliście mnie.
- My? Chyba nie.
Stan popatrzył na Wicka. Ten tylko wzruszył ramionami.
- Mieliśmy to zrobić, ale nie jesteśmy telepatami. Ktoś musiał się włamać do naszej chatki.
- To niedobrze. Zapłaci mi za to. Przez tego żartownisia rozwaliłem wóz. Teraz nawet na złom się nie nadaje.
- Jak już tu jesteś, to możemy sprawdzić, kto buszował w naszym domu.
1 komentarz
Margerita
Łapka w górę czekam na ciąg dalszy.