Krzyki w lesie - część 4

Dotarli do swojej chatki. Drzwi były uchylone, a w środku panowało straszne pobojowisko. Ktoś zniszczył cały sprzęt.

- No nie żartuj. Wandale wszystko rozwalili – jęknął Wick.

- Chyba chcieli, żebyśmy się z nikim nie kontaktowali.

- To po co informowali szeryfa? Niech nie myślą, że im to ujdzie płazem.

- To proste. Chcą nas załatwić. Jak zginiemy, to nie mów mi, że nie ostrzegałem.

- Masz ten telefon? Znajdziemy zasięg i zadzwonimy. Musimy wejść wyżej.

Stan wyjął smartfona i przyjrzał mu się uważnie.

- Byłem ostrożny, ale chyba szybka pękła. No i jeszcze się rozładował.

- Świetnie, nie mam więcej pomysłów.

Wick usiadł na krześle, którego na szczęście dranie nie ukradli, ale za to podpiłowali nogi i złamało się pod ciężarem.

- Fuck! Mam tego dość. Nie możemy tu czekać. Wydaje się, że to najbezpieczniejsze miejsce, ale jest odwrotnie.

- Zaraz się ściemni. Trzeba teraz wyjść, a do rana dotrzemy do cywilizacji.

- Nie widzi mi się to.

Stan zauważył ruch za oknem. Ktoś tamtędy przeszedł. Zaraz rozległo się też stukanie do drzwi.

- Wszystko mi jedno – rzekł Wick. – Otwarte!

- Masz jakąś broń w pogotowiu?

- Żadnej.

Do środka wszedł zakrwawiony facet, którego wcześniej postrzelił Wick. Upadł na podłogę.

- Spokojnie, nic mi nie jest – powiedział i zemdlał.

- No to teraz się porobiło – szepnął Stan.
Sprawy się pokomplikowały. Bestia w lesie, psychol pod nosem. Co jeszcze może nas czekać? - zaczął narzekać Stan.

- Mam nadzieję, że zimne piwo i popcorn.

- I nadal nie wiemy, kto rozwalił nasz sprzęt.

- Ja to zrobiłem - rozległ się głos za nimi. Stał tam szeryf. Wszedł do środka i zamknął drzwi.

- Co takiego?

- Żartowałem. Mamy większe zmartwienia.

- Jak udało ci się uciec?

- Ten potwór, czy co to jest, zawlókł nas do swojej pieczary, a potem gdzieś polazł. Pewnie zapomniał soli i pieprzu, a bez tego byśmy źle smakowali. Ważne, że go nie było, więc wykorzystaliśmy sytuację i zwialiśmy. Ot i tyle. Wyjąłem jeszcze temu facetowi kulę, bo ktoś go postrzelił.

- My nic nie wiemy. Już tak wyglądał, kiedy go znaleźliśmy.

- Mamy jedno wyjście. Zostawić rannego i udać się w stronę cywilizacji. Doniesiono mi, że jakaś grupa psycholi zwozi ludzi w te lasy i zostawia. Może to sekciarze. Podejrzewam, że ci bandyci strzelają do niewinnych dla zabawy, a teraz jeszcze wypuścili tę dziką bestię. Czy to trzyma się kupy?

- Zależy o jaką kupę chodzi.

- Gdy się uratujemy, przyślemy tu odpowiednie służby. Wkrótce powinni zainteresować się, że zbyt długo nie wracam. Jestem w końcu szeryfem.

- Takim, którego nikt nie szanuje. Nie powinieneś jeździć i załatwiać wszystkiego sam, w czasie gdy twoi pracownicy leniuchują.

- Na szacunek trzeba zasłużyć. Wy mnie lubicie, nie?

- Tak trochę.

- To dobrze. I jeszcze ten telefon w lesie. Ktoś się z nami bawi. Mówię wam, że to ci sekciarze.

- Masz broń, tak? – zwrócił się Wick do szeryfa.

- Nie.

- Przecież każdy szeryf nosi broń.

- Ja nie. I tak nigdy nikogo bym nie postrzelił. Liczyłem, ze mój autorytet porazi przestępców.

- No to chyba się przeliczyłeś. Teraz by nam się przydała.

- Kule nic nie zrobią tej bestii. Przynajmniej tak mi się wydaje.

- Pozostają jeszcze ci domniemani sekciarze.

- No tak. Przestańmy w takim razie pieprzyć i ruszajmy ratować nasze dupy.

Wyszli na zewnątrz. Zaczęło robić się chłodno, a wkrótce słońce miało zajść za horyzont. Wick poczuł, że to miejsce coraz mniej mu się podoba. Myślał, że to będzie łatwa robota, jakieś ratowanie zwierzaków przed kłusownikami. Miał mieć względną ciszę, spokój i całodobowy kontakt z naturą.

- Posłuchajcie, dziesięć kilosów stąd jest wioska Siwy Dym. Jeśli tam dotrzemy, najprawdopodobniej będziemy bezpieczni – powiedział szeryf.

- Najważniejsze to się nie rozdzielać – przypomniał Wick.

Posuwali się w milczeniu, by nie alarmować potencjalnych napastników. Wkrótce zapadł zmrok i zaczęły się dziać straszne rzeczy.
Wick ocknął się w czymś, co wyglądało na wnętrze ciężarówki. Pamiętał tylko jak kilka osób zaatakowało ich w drodze do wioski Siwy Dym, wychodząc niepostrzeżenie z ciemności. Uśpili ich i najwyraźniej gdzieś zaciągnęli. Leżał na podłodze obok Stana i szeryfa. Nieco dalej stał jakiś oprych z bronią w ręku.

- My ruskie mafiozi – powiedział. – Wy nie gadać, bo pif-paf. Nie ruszać się, bo pif-paf. My polować na bestia. Zabić potwora, a potem was. My przyjaciele. Zrozumieć?

Wick wzruszył ramionami. Bardziej zrozumiałe byłyby koreańskie piosenki ludowe. Po chwili dołączył do nich jeszcze większy facet z tatuażem na twarzy. Wyglądał na szefa tego zgromadzenia.

- Wybaczcie mojemu przyjacielowi. Jest trochę nie ten tego w językach. Wytłumaczę wam, jak wygląda sytuacja. Przybyliśmy, by upolować grasującego tutaj potwora i przy okazji ocalić ludzkość. Niedawno moi specjaliści włamali się na trzy serwery w ciągu tygodnia: wojskowy, rządowy i Red Tube’a. Na jednym z nich znaleźli tajne informacje, także o dziejącym się tu procederze. Kilku wojskowych zorganizowało sobie tutaj eksperyment z udziałem przypadkowych osób. Zrobili to oczywiście dla zabawy. Rozlokowali kamery w najróżniejszych miejscach, żeby wszystko nagrywać, a potem przywieźli kilku oszołomionych biedaków, by urządzić sobie polowanie. Wiecie, odbiło im, trauma wojenna i tak dalej. Ostatnio przesadzili i zginęło paru gości, ale oni na tym nie poprzestali. Przetransportowali jeszcze tego mutanta, który jest wyjątkowo niebezpieczny. Wymknął się spod kontroli, a my jako wasi obrońcy nie zamierzamy pozwolić, by kolejni ludzie zginęli w tej bezsensownej grze. Oczywiście musimy także dostać tych oszalałych weteranów wojennych, ale obecna misja jest priorytetem.

- To był długi wykład, ale nic nie zrozumiałem.

- Nie szkodzi i tak za chwilę zginiecie. Musimy was poświęcić jako przynęty dla bestii.

Stana i Wicka wyprowadzono z ciężarówki, a następnie zaczęto pokrywać jakąś lepką substancją.

- Co to? – zapytał Stan.

- Niedźwiedzia sperma. Potwór jak tylko wyczuje feromony zaraz tu przybędzie. Jesteśmy po to, żeby was uratować. Chyba się zbliża! Przygotować się!

Z daleka dobiegł ryk i jakieś wielkie cielsko przedzierało się przez gąszcz. Dwaj gangsterzy z karabinami oczekiwali w bezruchu, aż będą mogli zaatakować. Gdy tylko potwór wyłonił się z chaszczy, zaczęli do niego strzelać, ale dwa uderzenia kudłatej lapy wystarczyły, by posłać osiłków w powietrze niczym Obeliks Rzymian. Bestia zbliżyła się do Stana i Wicka i obwąchała ich. Miała długą białą sierść i wyglądała trochę jak Yeti z legend. Warknęła i obaliła obydwu mężczyzn, a potem zaczęła wlec za sobą. Zostali zaciągnięci do leża potwora i tam porzuceni niczym szmaciane lalki. Stwór zostawił ich i parskając niczym byk opuścił grotę, po której walały się kości. Na szczęście wyglądały na zwierzęce.

- Wiesz co? To chyba samica. Szuka samców do kopulacji – powiedział Stan.

- Nawet tak nie myśl. Zbierajmy się stąd, zanim jej nie ma.

Stan i Wick powoli wysunęli głowy z groty. Wyglądało na to, że przybyła odsiecz w postaci rosyjskich mafiozów. Potwór miotał się i próbował złapać któregoś z krążących dookoła niego facetów z karabinami, a oni mieli wyraźną ochotę go uśmiercić. Najważniejsze, że Stan i Wick mogli przekraść się niezauważeni. Szybko wrócili w pobliże ciężarówki. Obok niej kulił się szeryf, nikogo innego nie napotkali.

- Wypuścili cię? – zapytali go.

- Ale sajgon się zrobił. Wszyscy poszli zabić bestię. Skorzystałem z okazji i czmychnąłem.

- Dlaczego więc stąd nie uciekłeś?

- Boję się. Nie wiem, co robić.

- Zabieramy ciężarówkę i zwiewamy. Jak chcesz możesz dołączyć – zaproponował Stan.

Wsiedli we trójkę, a Wick, znający się na kradzieży aut, szybko odpalił ciężarówkę. Ruszyli, zostawiając za sobą smugę spalin. Udało im się dotrzeć do wioski Siwy Dym, gdzie Wick wysadził szeryfa i Stana, a sam pojechał w jeszcze jedno miejsce. Zatrzymał pojazd przed bazą wojskową i poszedł złożyć raport.
KONIEC

fanthomas

opublikował opowiadanie w kategorii horror, użył 1496 słów i 8376 znaków, zaktualizował 21 cze 2017.

1 komentarz

 
  • Margerita

    łapka w górę

    21 cze 2017