- Wejdź pod łóżko. - nakazuję
wiedząc, że wizyta Prawych to kwestia czasu. Wciąż nie mam pojęcia, dlaczego mu pomagam. Przecież nie potrzebuję kłopotów. Posłusznie wykonuje moje polecenie, a ja przywołuję na twarz obojętny wyraz. Zdążamy w samą porę, zdecydowane walenie niemal wyważa sfatygowane drzwi.
- Otwierać, w imieniu Prawa. -
rozkazuje strażnik.
- Słucham? - rzucam, odsuwając
skobel.
- Dziwka? - pyta, zaskoczony moim
nad wyraz oczywistym makijażem.
- Ja na dziś skończyłam, więc nic z
tego, chłopcze. - odpowiadam,
puszczając mu oko.
- Masz pozwolenie na działalność?
- Mam pozwolenie na wszystko. - mruczę uwodzicielsko.
- Szukamy mężczyzny. Brunet,
wysoki, dobrze ubrany… Był tutaj? - Prawy nagle przypomina sobie o celu wizyty.
- Był, ale poszedł. - zeznaję z
nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Lata praktyki nauczyły mnie ukrywać emocje. Bez nich jest wygodniej. Bezpieczniej. Lepiej. A z czasem można całkiem o nich zapomnieć.
- To morderca. Proszę na siebie
uważać.
- Tak jest. - potwierdzam, napinając
ciało jak strunę instrumentu barda. Strażnik odchodzi hałaśliwie potrząsając dzwonkiem w mroku ulicy. Zamykam drzwi, odetchnąwszy z ulgą. - Możesz wyjść.
Mężczyzna ostrożnie wysuwa się spod mebla, otrzepując płaszcz. Krew na jego dłoniach dawno zaschła, pozostawiając suche strupy.
- Dziękuję. Ja… Ja nic nie
zrobiłem. Przysięgam.
- Gówno mnie obchodzi, czy kogoś
zabiłeś, czy nie. Po prostu zniknij i nie przychodź więcej. - nakazuję lodowato. Spogląda intensywnie błękitnymi oczami, stanowiącymi pierwszy dowód niewinności, jakby próbował wejrzeć w moje myśli.
- Czerwony Pies.
- Coś ty powiedział?
- Czerwony Pies. - zdejmuje płaszcz
i pociąga rękaw koszuli aż do zgięcia łokcia. Dostrzegam tam niewielki rubinowy rysunek, przedstawiający psa. Znam ten symbol, jak wszyscy w naszej dzielnicy. Czerwone Psy rządzą nią od dawna, mimo ataków Prawych. Właściwie każda dzielnica ma własne Czerwone Psy. Zmianie ulega nazwa i tatuaż, a reszta? Rozruchy, haracze, przepychanki z Prawymi… Wszędzie to samo. Skąd jednak taki elegancik wziął się tutaj, naznaczony przeklętym znakiem gangu? Ktoś, kto nosi drogi płaszcz nie powinien w ogóle wiedzieć o istnieniu Psów. Cofam się przestraszona. Śmierdzi mi tutaj grubszą aferą, a ja nie planuję konfliktów.
- Nie, nie bój się, proszę. - szepcze,
delikatnie dotykając mnie zakrwawionymi palcami. Odpycham go z obrzydzeniem. - Masz syna, prawda?
- Skąd ty o tym wiesz?
- Vlada widział coś, czego nie
powinien. Dopadną go. Tak jak dopadli tego człowieka dzisiaj. Musisz mi pomóc ich powstrzymać. - tłumaczy krótkimi, urywanymi zdaniami.
- Jestem jedynie zdzirą spod latarni.-
protestuję, choć wzmianka o Vladzie mocno przyśpiesza bicie mojego serca.
- Jesteś Roza, córka naszego
przywódcy.
- Mój ojciec stworzył Czerwone Psy.
Dał wam władzę, zapewnił środki, wskazał drogę na szczyt… A wy skopaliście go na śmierć w ciemnym zaułku. Nie masz prawa wywlekać jego osoby, podczas rozmowy ze mną.
- Nie brałem w tym udziału. Chciałem go uratować, ale byłem wtedy tylko durnym dzieciakiem. - zapewnia gorączkowo, bliski uklęknięcia. Uspokajam się. Wierzę jego wyjaśnieniom, chociaż nie wiem czemu. Nie sądziłam, że mogę nadal być tak naiwna.
- Gdzie jest mój syn? - pytam
zaniepokojona.
- Zabrali go. Razem z nauczycielem.
- Jak mogłeś do tego dopuścić?! -
podrywam się gwałtownie. Mężczyzna przytrzymuje mnie mocno w talii. Przez chwilę się szarpię, po czym mięknę, wiotczejąc w jego uścisku.
- To bez sensu. Przestań. - prosi,
zaciskając rękę.
- Mój Vlada… - mamrotam przez łzy, tuląc twarz do ramienia mojego gościa. Spokojnie stoi, pozwalając, abym wyrzuciła cały gniew i żal.
- Możemy sobie nawzajem pomóc. -
oświadcza. - Odzyskasz syna, a ja odzyskam to, co mi się należy. - niepewny czeka mojej decyzji - Roza?
- Jak masz na imię? - wyduszam,
próbując zbudować kruchy most zaufania między nami.
- Daren.
- Co mam robić, Daren?
- Chciałbym umyć ręce. Na początek.
Nalewam wody do miednicy, podając mu ręcznik. Myje dłonie starannie, aż woda zmienia zabarwienie. Korzystam z okazji, by móc bezkarnie go obserwować. Jest przystojny. Ale nie w ten nachalny, oczywisty sposób. Jego uroda oscyluje w granicach nietypowej i intrygującej.
- Po co użyłeś mojego ciała jeśli twój
cel był inny?
- Nie wiedziałem, jak zacząć
znajomość. - odpowiada lekko zawstydzony. Wybucham śmiechem, a on okrywa się rumieńcem.
- Ta twoja Linda, której imię
krzyczałeś… Ładna jest?
- Martwa.
- Przepraszam. Nie chciałam…
- Zaraziła się tamtego lata.
- Rozumiem.
- Nie, nie rozumiesz. - mówi,
wycierając oczyszczone dłonie. - Prześpię się na fotelu.
- Możemy spać razem. Będzie nam
wygodniej. - proponuję.
- W porządku.
Robię mu miejsce, szczelnie otulając się kołdrą. Nigdy bym nie przypuszczała, że będę leżeć obok Czerwonego Psa. Gaszę lampę, lecz nie potrafię zasnąć. Myślę o Vladzie. Gdzie jest? Jak go traktują? Czy żyje? Zapadam w wymuszony, nie dający odpoczynku sen, dopiero nad samym rankiem.
5 komentarzy
agnes1709
Porzuciłaś opowiadanie?
AuRoRa
Fabuła się rozkręca, łapka
Somebody
Podoba mi się, jak kierujesz akcję. Bardzo fajnie
sadstory
@Somebody Dziękuję
agnes1709
Świetnie! Tylko krótkie
sadstory
@agnes1709 Dziękuję. Tak jakoś wyszło
AnonimS
Po prostu zniknij i przychodź więcej. - nakazuję lodowato. Z kontekstu wynika że powinno byç. Nie przychodź więcej./ bVlada chyba Vlada. Trochę jak dla mnie chaotyczne aleciekawy pomysł. Daję zestaw : Tak i łapka
sadstory
@AnonimS Tak się kończy pisanie na telefonie. Już poprawiam, dzięki.
AnonimS
@sadstory drobiazg. Czekam na kontynuację. Pozdrawiam