Some silhouettes aren't just silhouettes(hogwart)

Czy można całe życie otaczać się ironią, sarkazmem, przepychem, zepsuciem, hedonizmem, a mimo to mieć w sobie iskierkę dobra? Umieć docenić piękno poranka, zachwycić się zachodem słońca czy widokiem wielobarwnego motyla?  I równocześnie czy jest możliwe życie w zgodzie z samym sobą i innymi, pełne dobra, miłości, nadziei a jednak niepewne, złudne i tak bardzo ograniczone? Niektóre z odczuć, nawyków czy zachowań są w nas zakorzenione tak mocno i głęboko, że nie da się ich wyplenić choćbyśmy chcieli. Dotyczy to zarówno tych dobrych jak i tych złych. Kiedy masz od początku wytyczoną drogę życia i "doskonałe wzorce do naśladowania", ciężko jest się wyłamać i w tym wszystkim odnaleźć siebie.
Choć wydawać by się mogło,że jak jesteś dobry i postępujesz zawsze zgodnie z sumieniem, to już nic cię nie złamie,n ie przekreśli twojego doczesnego, pięknego życia. A jednak...

W tym momencie życia Hermiona Granger została postawiona przed wyborem. Biła się z myślami, potrafiła siedzieć i godzinami rozważać za i przeciw każdej z możliwości, by potem tuż przed snem znów zmienić zdanie. Rozumiała aż za dobrze powagę sytuacji i dlatego tak ciężko było jej zadecydować.
Nie potrafiła tak jak wielki Albus Dumbledore w ciągu jednej sekundy się określić. "Harry musi zginąć zabijając Voldemorta? Oczywiście że to zrobi!"  
Gdyby ktoś pół roku wcześniej powiedział jej, że będzie decydować o życiu znajomych jej osób i żadna
z tych decyzji nie ograniczy jej bólu, pewnie popukałaby się po głowie i odrzekła z uśmiechem. -"Ja?Hermiona Granger? Nie nie, to wybraniec podejmuje takie decyzje, nie bez powodu jest wybrańcem."
Niestety postawiono ją przed faktem dokonanym. Ronald Weasley, jej ukochany Ron, przyjaciel w życiu, brat w walce i przede wszystkim druga najbliższa osoba, za którą gdyby mogła - oddałaby życie bez wahania. Ten dobry, młody człowiek zginął jak bohater i tak też był opłakiwany przez cały magiczny świat.
Harry Potter - chłopiec, a właściwie mężczyzna -który-poległ-w-walce-uwalniając-świat-od-Voldemorta. Kolejna niechciana, nie zasłużona, a jednak nieunikniona śmierć. Została sama. Z wielkiej Trójcy Hogwartu,
to właśnie ona - kobieta, najsłabsza fizycznie, jednak najlepiej przygotowana teoretycznie, zachowała życie. Jednak co to za życie? Codziennie patrzy w puste oczy Weasley'ów, oczy które od niej jak od nikogo innego żądają odpowiedzi. Powinna była zginąć! Ale przeżyła...i stoi teraz przed ważnym wyborem...
Śmierciożercy i wszyscy zwolennicy Czarnego Pana, którzy zostali złapani, są poddawani przesłuchaniom. Jeśli sypną dostają kilka lat mniej w Azcabanie. -"Co to za polityka? Czym to się niby różni od Jego rządów...no tak ministerstwo nie zabije ot tak...wysyła cię po prostu na wakacje z których wcale nie wrócisz." - Pomyślała rozgoryczona. Nie bardzo podobał jej się pomysł, że ma jako zaszczytna persona
w świecie magii pomóc przy przesłuchaniach i rozprawach śmierciożerców. Uważała, że owszem człowiek pod wpływem strachu robi najgorsze rzeczy, jednak czy skazując kogoś na pocałunek dementora nie stajemy się jeszcze gorsi? Cierpienie rodzi cierpienie. To już wie, aż za bardzo. Kiedy jej przyjaciele odeszli spędziła kilka godzin błąkając się bez celu po Privet Drive, potem po Dolinie Godryka. Z tęsknoty wmówiła sobie, że skoro Feniksy odradzają się z popiołów, to powinna czekać w tych najbardziej szczególnych miejscach, a jej przyjaciele do niej wrócą. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.Stało się jednak coś o wiele gorszego.
      Przechadzała się po cmentarzu, rozmyślając o Tym Którego Imienia Nie Wolno Było Wymawiać. Jak bardzo człowiek musi być rozbity, złakniony towarzystwa, akceptacji, mocy i potęgi, że gdzieś po drodze gubi samego siebie? "Gdyby nie ty Tom,nie byłoby mnie tutaj.Właśnie odbierałabym dyplom ukończenia szkoły, a moi przyjaciele przekomarzaliby się,którą z sióstr Patil zaprosić na randkę. Niech cię szlag Riddle! Z rozmachem kopnęła wazon stojący na jednym z nagrobków, upadła na kolana i znów załkała.T ym razem jednak jej płacz nie był ukradkowy, krzyczała, zanosiła się głośnym szlochem,a kiedy wydawać by się mogło że już zabrakło jej łez, ktoś za jej plecami odezwał się. Znieruchomiała,niepewna czy to nie był kolejny głos w jej głowie. Co Malfoy robiłby w mojej głowie?
Powoli odwróciła głowę i mimo, że wiedziała kto to, ciężko jej było w chudym, poranionym chłopcu o pustym spojrzeniu dostrzec choć cień dawnego arystokraty który tak bardzo każdego dnia w Hogwarcie zatruwał jej życie.
-Zapytałem,j ak bardzo jest z tobą źle? -Zrobił kilka kroków do przodu i wtedy zauważyła, że kuleje, a jego spodnie są rozerwane na nogawce, po której cieknie krew.
-Nie wiem, jeżeli przyszłam tu bo myślałam, że Harry i Ron mogą powstać z martwych i wrócić do mnie to...sam oceń.- Ku jej własnemu zdziwieniu nie wyśmiał jej tylko podszedł jeszcze kawałek i cicho jęknąwszy, opadł na kolana tak samo jak ona chwilę wcześniej. Z bliska jego twarz wyglądała o wiele bardziej dojrzale niż ją zapamiętała. Gdzieniegdzie widniała zaschnięta krew, pewnie niekoniecznie jego własna. I te oczy...mogli się nienawidzić przez całe życie, jednak patrząc teraz w te oczy nie widziała w nich nienawiści. Tylko ból i jakiś ciężki do określenia żal. A potem oczy te złagodniały i wypuściły kilka niechcianych łez. Dawna Hermiona nie odeszła kilka godzin temu, przynajmniej nie do końca. Wiedziona impulsem uniosła dłoń i starła palcami słone krople. Już chciała zabrać dłoń w obawie, że jak w szkole wyzwie ją, albo co gorsza strąci dłoń i ucieknie. On jednak przytrzymał jej rękę przy swoim policzku i zaczął tulić do siebie niczym dłoń ukochanej dziewczyny po wyznaniu jej miłości. Dla nich jednak ta chwila była jedyną w swoim rodzaju, katharsis. Ten jeden raz zjednoczyli się w bólu i pewnie żadne by się nie przyznało, ale gdyby nie incydent na cmentarzu - oszaleli by. On - z poczucia winy, ona - z tęsknoty.
W końcu jednak złudna chwila bliskości minęła, chłopak wypuścił jej dłoń i nie podniósł na nią wzroku.
Trwali w ciszy i słychać było tylko drżące oddechy i przyrodę powoli przypominającą o swoim istnieniu. Ptaki zaczęły śpiewać, trzmiele brzęczały, gdzieś w oddali nawet zapiał kogut..wszystko budziło się do życia,oprócz dwóch samotnych istot, którym nic, ani nikt nie może pomóc.
-Co ty tutaj robisz?- Odważyła się odezwać,jednak nie liczyła na odpowiedz. Wiele lat ignorowania, nienawiści i wzajemnych wyzwisk nie zniknie ot tak. Nie może złapać Malfoya za rękę i odejść w stronę wschodzącego słońca zapominając o minionych 24 godzinach. Choć gdyby mogła to pewnie i tak by tego nie zrobiła. W końcu ból i wspomnienia, są tym co czyni nas silniejszymi tak?
Ku jej konsternacji Malfoy odsunął się, podniósł z ziemi i wyciągnął do niej dłoń. Niepewnie ją ujęła, nie do końca wiedząc dlaczego mu ufa. Bez słowa wskazał na nagrobek. I wtedy to do niej dotarło.

Nazcyza Malfoy-Ukochana Matka.

Data sugerowała, że już od dłuższego czasu chłopak jest sam na tym świecie.Ojca wariata chyba nie można uznać za najbliższą osobę na świecie. Chciała coś zrobić.Złapać go za rękę, albo bez słowa przyciągnąć do siebie, żeby dał upust tym wszystkim dniom bólu i tęsknoty za matką. Stała jednak w miejscu i jak zahipnotyzowana patrzyła na miejsce w którym jej największy wróg zostawił serce. Jak na ironie doskonale go rozumiała. Jej rodzice prawdopodobnie jedzą homary albo inne ośmiornice gdzieś na Bahamach, nie wiedząc nawet, że mają córkę. To tak jakby w ciągu kilku sekund stała się sierotą. Tak jak Malfoy...
-Słuchaj..ja chyba już pójdę, muszę jeszcze coś zrobić.
-Nie idź..- Jego głos brzmiał tak żałośnie, że aż musiała podnieść na niego oczy, niepewna czy to on to powiedział.
-Chcesz...żebym tutaj została? Z tobą?
-Nie wiem..w sumie ty też nie masz nikogo z kim możesz porozmawiać, a nie ma już Voldemorta, który mógłby mnie zabić za przebywanie z kimś takim jak ty więc..możemy zatańczyć ze szczęścia, ale boli mnie noga.- Na sekundę znów był tym samym przystojnym dupkiem z kpiącym uśmiechem,którego pamiętała ze szkolnych korytarzy.
-Stoisz nad grobem matki i chcesz tańczyć?
-Nie rozumiesz? NIE MA GO! Mogę wstać rano i pomyśleć "Dziś zjem naleśniki." I wiesz kto się o tym dowie? Nikt! Bo już nikt nie grzebie mi w głowie, nie wysyła na misje, nie każe zabijać i patrzeć na śmierć.
-Nagle spoważniał a jego oczy zrobiły się niemal srebrne.- Ale ból nie znika..wstaję rano i widzę ich wszystkich. Nienawiść rodzi nienawiść. Oni wszyscy już nie żyją, jednak nadal mnie dręczą, a przez to ja sam nienawidzę siebie. Każdy mugol, czarodziej czy nawet niewinne dziecko oni wszyscy bezimiennie siedzą w mojej głowie i nie dają o sobie zapomnieć. To że Jego nie ma to błogosławieństwo, ale gorsza od samego bólu, jest pamięć. Nigdy już nie uleczę swojej duszy, właściwie nie jestem pewien czy ją mam..
-Masz ją. Jestem pewna.
-Ehh jak zawsze chcesz widzieć dobro w każdym. Gdybym ci powiedział co najbardziej nie daje mi spokoju, oddałabyś mnie dementorom od razu.  
-Powiedz mi, może ci to pomoże?
-Mnie już nic nie pomoże, mogę jedynie modlić się, aby dementorzy nie byli zbyt napaleni i pocałunek był krótki.- Mimowolnie, nawet wbrew sobie, uśmiechnęła się. Stoi na cmentarzu, Malfoy żartuje na temat swojej śmierci a ona się z tego śmieje. Chyba naprawdę oszalała. Oszalała, umarła i trafiła do dziwnego miejsca w którym o ironio jest tylko on. Ale w sumie nie mogła sobie wyobrazić innego miejsca i innej osoby, która po cichu i tak wyrozumiale przyjęłaby do wiadomości jej cierpienie.
Nie potrzebowała jego przemiany i artykułu w proroku, aby mu zaufać. Wystarczył fakt, że stoi tu, wyciąga do niej dłoń a po chwili składając na niej pocałunek cicho szepcze.- Pomogę ci odnaleźć spokój jeśli ty coś mi obiecasz.
-Co takiego? -Patrzyła na niego. Na człowieka nienawidzonego, ironicznego, przesiąkniętego złem od kołyski, jednak to co widziała nijak się miało do tego co czuła w środku. Człowiek z krwi i kości który czuje, szlocha i łka z bólu po stracie. Taki właśnie jego obraz miała teraz i choć mógł po raz kolejny drwić
z niej, czuła, że pierwszy raz jest bezgranicznie szczery.
-Obiecam.
-Obiecaj mi, że się nie zawahasz.
-Nie bardzo rozumiem?
-Kiedy przyjdzie pora zrozumiesz, a wtedy nie wahaj się.
-Mam rację myśląc, że nie powiesz mi tu i teraz o co chodzi?
-Nie, dla twojego i mojego spokoju, potrzymam cię w niepewności, a teraz chodź, mamy rodziców do odnalezienia. -Posłała mu zaskoczone zaniepokojone spojrzenie. Lekko się uśmiechnął, odwrócił i już zaczął iść do wyjścia z cmentarza. Trochę się zawahała, ale poszła za nim. Kiedy minęli bramę,bezceremonialnie złapał ją za rękę, obrócił się i teleportował ich w sobie tylko znane miejsce.
Kiedy wylądowali na piaszczystej powierzchni jej oczom ukazał się jeden z piękniejszych widoków. Mama
i Tata spoczywali na leżakach pod parasolami nieopodal niej. Mieli na nosach okulary przeciwsłoneczne i nie była w stanie dostrzec wyrazu ich oczu.
-Chodź trzeba zrobić małe czary-mary póki nas nie zauważyli.
-Co ty chcesz im zrobić?!
-Przywrócę im ukochaną córeczkę,a tobie spokój duszy.
-Skąd wiedziałeś gdzie są i że mnie nie pamiętają?
-Pamiętasz zadania Voldemorta jakimi mnie obarczał?-Bez słowa skinęła.
-Odszukanie ich było jednym z nich.
-Ale...po co byli mu moi rodzice?
-Jak to? Gdyby miał ich, miałby i ciebie a tym samym mógłby łatwiej zniszczyć Harrego. -Nie uszło jej uwadze, że użył imienia a nie nazwiska jej przyjaciela, oraz,że w jego głosie nie było tej charakterystycznej nutki ironii, co więcej jego głos był ciepły i jakby spokojniejszy. -Chcesz czynić honory,czy ja mam to zrobić?
-Ty to zrób. -Ja..mogę coś sknocić.
Przez chwilę obserwowali śpiące postaci, delektując się tą chwilą. Gryfonka stała niepewnie i spoglądała raz na rodziców potem na blondyna. Jego twarz, pierwszy raz od dawna, wyglądała spokojnie, bez cienia bólu. Tak jakby dla niego ta chwila też była ukojeniem i lekarstwem na całe zło świata. Właśnie tak czuła się Hermiona. Jej największy wróg zwrócił jej życie. Oddał ukochanych rodziców, choć wcale nie musiał tego robić. Nim się spostrzegła,dwoje śpiących ludzi ocknęło się i oglądało niepewnie na boku. Wyszła zza palmy kokosowej z nieśmiałym uśmiechem na ustach.
-Mamo? Tato? -Kilka sekund później już szlochała w mamine włosy upięte w kok, a ojciec obejmował te obie tak mocno, jakby od tego zależało jego całe życie.
Ślizgon patrzył na tę scenkę z rozczuleniem i choć nie podejrzewał się o posiadanie serca, to jednak coś niebezpiecznie załomotało mu w piersi. Za taką rodzinę dałbym się pokroić. -Pomyślał z żalem. Cóż skąd wiesz co dementor nosi pod swoim wielkim płaszczem? Może to akurat tasaki?
Z uśmiechem na ustach odwrócił się i zniknął zostawiając piękną rodzinną scenkę, aby później każdego dnia do końca życia odtwarzać ją w pamięci.
Więcej go nie widziała. Zniknął ot tak. Nie podziękowała, nie rzuciła mu się na szyję nie powiedziała, że przebacza mu wszystko co złe. Miała tylko nadzieję, że to nie było ich ostatnie spotkanie.
Od tego czasu minęły dwa miesiące i gdyby ją ktoś zapytał -były to równocześnie najlepsze jak i najgorsze dni jej życia. Cały czas myślała o blondynie. O tym co robi,gdzie jest, czy myśli o niej.Żałowała też,że nie ma
z nią przyjaciół jednak nie był to już ten sam żal co po bitwie. Wiedziała, że odeszli na zawsze, ale czuła ich w swoim serduszku i wiedziała, że ma dla kogo żyć. Chciała również odnaleźć Malfoya. Na jej własne nieszczęście nie musiała długo szukać.
Kiedy dostała kolejną piątą już sowę z zawiadomieniem o dacie kolejnych rozpraw przeciwko śmierciożercom, nie podejrzewała nawet, że ten dzień zapamięta na zawsze.
Za namową rodziców przyjęła tę propozycję, aby raz na zawsze rozliczyć się z przeszłością i wymierzyć choć po części sprawiedliwość. Wiedziała,że nie wróci to życia poległym, ale i tak raz na dwa tygodnie stawała na sali sądowej Ministerstwa Magii, wysłuchiwała zeznań a potem stawiała zamaszysty podpis na dokumencie zsyłającym winnych do więzienia. Czuła,że to nie w jej gestii powinno być skazanie kogoś na śmierć. Przecież tak naprawdę nie znała tych ludzi. W sumie tylko ich zbrodnie o nich świadczyły, a cała reszta była nic nie znaczącym tłem.

Kolejny raz czekała aż pojawi się Minister Magii, a wraz z nim oskarżeni,ława przysięgłych i świadkowie.
Tym razem jednak było inaczej. Bez trudu rozpoznała w grupie śmierciożerców blond grzywkę i szare smutne oczy. On również ją dostrzegł. Spojrzenie jakie jej posłał przyprawiało o drżenie serca i poczuła, że pod powiekami zbierają jej się łzy. Opanowała się jednak i odwróciła wzrok.
Dał się złapać? To nie możliwe.
Był ostatnią osobą którą chciałaby zesłać na śmierć, momentalnie pożałowała, że musi w tym wszystkim uczestniczyć, ale nie było już odwrotu.
Wyrwana z myśli usłyszała znajome nazwisko.
-Dracon Malfoy oskarżony o zabicie 47 mugoli, oraz 1 czarodzieja czystej krwi. Poderwała się z miejsca i zapytała sama się dziwiąc, że głos nie odmówił jej posłuszeństwa.
-Ten czarodziej...kto to był Ministrze?
-Ronald Weasley panno Granger...- Nawet minister wydawał się być tym faktem zrozpaczony, jednak co działo się w głowie gryfonki było nie do opisania. W momencie zrobiło jej się nie dobrze i bez sił opadła na siedzenie. To nie możliwe,oni kłamią, ktoś go wrobił. To nie mógł być on. Ledwo mu zaufała, ledwo otworzyła przed nim serce a on sam wrócił ją do świata żywych by znów tym razem trwale rozsypać jej świat jak domek z kart. Potężny szloch wstrząsnął jej ciałem. Nie była w stanie dłużej tam siedzieć. Rzuciła jedno szybkie spojrzenie na twarz chłopaka by pojąć,że to prawda. ON który, bezinteresownie jej pomógł by zaraz potem zniknąć okazuje się być przyczyną jej złamanego serca kolejny raz. Czy może być gorzej?  
Jak w amoku opuściła swoje miejsce przekładając wydanie wyroku na dzień za dwa tygodnie. Jako Wielki Inkwizytor mogła wszystko, ale tego było dla niej za wiele. Musiała podjąć decyzję niemożliwą do podjęcia. Jak ma skazać na śmierć osobę, która wyciągnęła do niej pomocną dłoń i odsłoniła wszystkie swoje słabości? I równocześnie jak może postąpić zgodnie z sercem, jeśli ten sam człowiek, zabił jedną z najbliższych jej osób? Musi wymierzyć sprawiedliwość. Nie chciała jednak robić tego patrzą na kartotekę występków, ale na człowieka...
Kiedy była już w domu i po raz kolejny próbowała podjąć decyzję, dotarło do niej. Nie zawahaj się.
On sam chciał,aby go uśmierciła? To niedorzeczne! Przecież musi chcieć żyć! Nie jest idiotą który ot tak dałby się zabić...
Bite dwa tygodnie chodziła z kąta w kąt nie wiedząc co z sobą począć i co począć z Malfoy'em. Czy jeśli go oszczędzi to czeka na niego gdzieś normalne życie? Czy może powinna wtrącić go do więzienia za śmierć jej ukochanego Rona? Nadal nie mogła pojąć jak mógł go zabić, a potem bezczelnie patrzeć jej w oczy i trzymać ją za rękę z czułością kochanka. Czy szukał odkupienia? Czy je dostanie?
Kiedy czas minął a ona znów stała w tej samej sali w tym samym miejscu zmieniły się tylko twarze zgromadzonych i ich miny. Wszystkie wyrażały nadzieję, że wygra sprawiedliwość. Spojrzała na Molly Weasley.  Czy gdy usłyszy werdykt wybaczy jej?Czy ona wybaczy samej sobie?
Rzeczona kobieta, skinieniem głowy nakazała jej wyjść na korytarz.
-Hermionko kochanie dobrze się czujesz?
-Nie Molly...ja nie wiem co mam zrobić, nie chce tu być,nie ja powinnam o tym decydować tylko Harry!
-Już dobrze kochanie, pamiętaj że Harry i Ron są tutaj. -Dotknęła jej klatki piersiowej.- Ale żałować trzeba żywych, nie umarłych.
-Czyli wybaczyła mu pani?
-Musisz zrozumieć, mój syn umarł jak bohater w walce, ale nic już mi go nie wróci i choć wiem, że do końca życia nie zasnę spokojnie, to wiem też,że śmierć Draco, tego nie zmieni. Sprawiedliwość już go dosięgła. Wygląda jak wrak człowieka,który marzy o śmierci, gdybym mogła, przywróciłabym mu chęć do życia, ale to nie moje zadanie.
-Dziękuje, bardzo mi pomogłaś.
-Zawsze możesz na mnie liczyć, jesteś jak kolejna córka, zawsze mile widziana. -Ukradkiem obie otarły łzy
i bez słowa wróciły na salę.
Choć słowa mamy Rona wywarły na niej wrażenie, nie mogła ot tak wejść tam i go uniewinnić. Zabijał?Zabijał .Krzywdził? Owszem.Więc dlaczego wciąż się waha?
I wtedy już wiedziała.
Bez słowa podano jej dwie kartki. Uniewinniającą i skazującą. Wzięła obie i jakby ważąc je w dłoniach rozejrzała się po zebranych. Zobaczyła Weasleyów, Neville'a Lunę, Seamusa i pozostałych kolegów, patrzących na nią z powagą i podziwem w oczach. Podjęła decyzję. Położyła obie kartki na blacie,jeszcze raz lustrując je wzrokiem.Szybkim ruchem podpisała jedną z nich, a drugą-patrząc prosto w oczy blondyna przetargała na pół. Podeszła do chłopaka i drżącym z emocji głosem powiedziała: -Zawahałam się Draco, przepraszam. -Po czym wybuchnęła głośnym płaczem a oszołomiony chłopak tylko podszedł i przytulił ją do siebie nie bardzo wiedząc co się właściwie stało.
-Uniewinniony. -Rozległ się głos Ministra Magii.
-Hermiono.. -spojrzał jej w oczy i gdy tylko dostrzegł w nich to czego tak bardzo potrzebował, ponownie wziął ją w ramiona.

kejtidzi666

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 3790 słów i 20399 znaków, zaktualizowała 16 wrz 2016.

1 komentarz

 
  • Szarik

    Czyżby pierwszy akapit był o mnie? Tym razem nie udało mi się przeczytać całości. Brak odstępów po znakach interpunkcyjnych przeszkadzał tak silnie, że nie dałem rady tego zrobić. Tekst zlewał się w całość. A jak piszemy "nie" z przymiotnikami? Popraw proszę te błędy, a ja z przyjemnością podejmę kolejną próbę, bo coś mi mówi, że tekst jest warty przeczytania.

    16 wrz 2016

  • kejtidzi666

    @Szarik korzystam tylko z telefonu i stąd Kijowa jakość tekstu.Z góry przepraszam za wszelkie niedogodności.Poprawilam ile się dało.

    16 wrz 2016

  • Szarik

    @kejtidzi666 rozumiem, bo też kiedyś próbowałem w taki sposób, ale to się nie sprawdza na dłuższą metę niestety. Zgodnie z obietnicą wkrótce podejmę kolejną próbę ;)

    16 wrz 2016

  • Szarik

    @kejtidzi666 przeczytałem i przeczucie mnie nie myliło. Dobrze oddane uczucia, rozterki i ponadczasowe prawdy. Warto było przeczytać, choć wolałbym to samo bez potterowskiej otoczki. Masz do niej słabość, a przecież udowodniłaś innym tekstem, że potrafisz się od niej odciąć.

    16 wrz 2016