-NA KOLANA I RĘCE ZA GŁOWE! ŻADNYCH GWAŁTOWNYCH RUCHÓW! -za plecami słyszę zbliżający się głos.
-Dawid! Sprawdź go!
Podchodzi do mnie rosły mężczyzna. Dość wysoki, na oko ma ze dwa metry. W rękach trzyma karabin. Celuje we mnie. Czuję niepokój. Jego twarz zasłaniał noktowizor i maska przeciwgazowa, co wzmagało u mnie uczucie strachu.
-GŁOWA DO GÓRY, SZEROKO OCZY! -słyszę rozkaz.
Bez większego oporu wykonałem polecenie.
Wyciąga latarkę, świeci mi nią w oczy.
-10, 9, 8... -zaczyna odliczać na głos.
-3, 2, 1... CZYSTY. CHŁOPAKI, MOŻECIE PODEJŚĆ! -rzucił do swoich towarzyszy.
-Wstawaj. Masz, napij się -rzucił mi wodę.
-Więc, co robisz w środku zony? -rzucił jeden z wojskowych?
-W środku czego...? O czym wy do mnie gadacie?
Mężczyźni popatrzyli po sobie. Na ich twarzach rysuje się wielki zdziwienie. Nagle jeden z nich podbiega do mnie, wyciąga nóż, następnie przykłada mi go do szyi
-Iwan, nie widzisz tego. To jeden z nich, rozpierdolę go na miejscu! -zaczyna szarpać mnie za włosy. Czuję jak nóż powoli rozcina moją skórę.
-Eryk, baranie, uspokój się. Puść go, najpierw przesłuchanie. Chyba nie chcesz powtórki z tamtego?
Żołnierz momentalnie odskakuje ode mnie.
-Prze... Przepraszam -rzucił wystraszony.
-Wybacz. Mój podwładny jest najwidoczniej jest zbyt pobudliwy -powiedział opiekuńczym głosem.
-Może zacznę od przedstawienia nas. Od lewej: -Eryk -nasz zwiadowca, Charlie -oddziałowy medyk, Dawid -strzelec wyborowy, Emil -inżynier, no i ja, Iwan -dowódca tego oddziału. Może trochę nieuprzejmie, ale moglibyśmy pójść do Twojego domu? Tu nie jest zbyt bezpiecznie -czuć było, że stara się zbudować przyjazną atmosferę.
-Nie ma sprawy -odpowiedziałem próbując wstać. Niestety, moja noga dość ucierpiała po ugryzieniu. Upadłem.
Szybkim krokiem podszedł do mnie Charlie.
Spogląda na ranę... -O cholera, dość poważnie to wygląda. Jak najszybciej trzeba to opatrzeć. Potrzebujemy wody, masz jakieś zapasy w domu?
Kiwnąłem głową na potwierdzenie.
-Iwan, chodź, pomożesz mi go nieść -rzucił do dowódcy.
Chłopakom naprawdę się spieszyło. Do domu doszliśmy w kilka sekund.
-Drugie drzwi po lewo, tam jest kuchnia -pokierowałem ich.
Posadzili mnie przy stole.
-Charlie... Baniak z wodą do automatu powinien stać pod zlewem, a jeśli nie, to w szafce obok lodówki -dodałem.
Mężczyzna skierował się w tamtą stronę.
-Więc, co tutaj robisz? -Eryk powtórzył swoje pytanie.
-Jak co mam robić? Mieszkam, żyje -odpowiedziałem dość zdziwiony po jego pytaniu.
-Chłopaki, myślicie, że on naprawdę o niczym nie wie? -rzucił z oddali Emil.
-Nie wie? O czym? Coś się stało? -dopytywałem.
-Czy coś się stało? No stało się i to wiele... Kometa w zeszłym tygodniu, później impuls elektromagnetyczny, ko...
-Przerwałem mu w tym momencie prześmiewczym głosem. Asteroida tydzień temu... Dobre sobie, przecież to było wczoraj. Co wy mi chcecie wkręcić?
Eryk spojrzał na mnie pogardliwym wzrokiem.
-Powiedz mi, jaki mamy dzień tygodnia? -zapytał poważnym tonem.
-8 sierpnia -odpowiedziałem bez namysłu.
-Szefie, myślisz, że to "Odrzutek"? -rzucił Dawid.
W międzyczasie przyszedł Charlie z baniakiem wody. Na stole postawił lampę naftową i przystąpił do opatrywania rany.
-Nie ma takiej możliwości, gdyby był Odrzutkiem, to za żadne skarby by nie przeżył. Nie sam. Oni dawno temu by go dopadli -odrzekł dowódca.
-Może ma przyjaciół, może to pułapka? Widziałeś jak załatwił tamtego. Zabić Odmieńca gołymi rękoma, musiał być szkolony -rzucił podejrzliwie Emil.
-Hola, hola. Zaczekajcie. Jaki Odrzutek, jacy Oni, Odmieńcy? -wypytywałem dość zaniepokojony.
-Eh... Panie... No właśnie, nie przedstawiłeś nam się... -wypomniał mi Iwan.
-Ah, przepraszam. Gdzie moje maniery. Mateusz -wyciągnąłem rękę.
-No, więc Mateuszu. Nie wiem co robiłeś przez ostatni tydzień, ale najwidoczniej nic wartego zapamiętania. Dzisiaj mamy 16 sierpnia, akurat dokładnie od "Dnia Zero". Jak wspomniałeś, tydzień temu, Ziemię minął spory głaz. Przynajmniej taką informację podano mediom. Ci cholerni Amerykanie, to wszystko przez nich... - wtrącił, a na jego twarzy pojawił się grymas złości.
-W czym zawinili? -przerwałem mu w połowie zdania.
-Nie znam szczegółów, jednak wiem, że to oni ich tutaj zaprosili. Tego jestem pewien. Zawsze jest ich wina. Wietnam, Bliski Wschód... Jaka jest ostatnia rzecz jaką pamiętasz przed spotkaniem z nami? -zapytał mnie zmieniając temat.
-Pamiętam jak rozmawiałem przez telefon z koleżanką, nagle wszystko zgasło. Później ten sen...
-Jaki sen? Opowia...
*Trzask*
Potłuczone szkło wypadające z okien pocięło moją twarz.
-CHOLERA, ODMIEŃCE. STRZELAĆ! -dowódca wydał rozkaz.
-Charlie, wyprowadź go! Do lasu, na drzewa! Później się spotkamy! -dodał.
-Nie mamy czasu, podpieraj się i lecimy!
Z ust bezokich kreatur zaczęło wydobywać się mamrotanie.
*NAZNACZONY, NAZNACZONY*
Wybiegliśmy z domu, udaliśmy się za róg, w stronę mieszkania sąsiada, którego truchło ze skręconym karkiem leżało na ziemi. Kątem oka zauważyłem, że, dosłownie, chmara wrogów próbuje sforsować mój dom.
-Kurwa, pierwszy raz widzę coś takiego. Jeszcze nigdy nie zbierały się w takie grupy. Cudem było zobaczyć, żeby występowały w grupach około 10 osobników. -rzucił nerwowo, jak dotąd, spokojny żołnierz.
Ledwo co skończył zdanie, a z lasu naprzeciwko nas wybiegło kolejne monstrum. Te było inne od pozostałych. Gdy reszta wyglądała, jak normalni ludzie, tak on przypominał bestię. Bestię, która została stworzona do jednego celu - zabijania. Smukła sylwetka, niski wzrost, nogi przypominające kangurze: przekładało się na jego piekielną zwinność. Jego palce zakończone były długimi na około 20 cm szponami. Twarz wyglądała jak wyjęta z najgorszych horrorów. Usta od skroni do skroni, wypełnione zębami, jak u rekina. Brak oczów. W miejscu nosa i uszów znajdowały się jedynie drobne otwory.
-Ja pierdole, jeszcze Walkiria. Co tu się dzieje? Dlaczego akurat teraz? -powiedział zmarnowanym głosem.
-Kto? -zapytałem.
Upadam.
Ten skurwysyn przestrzelił mi kolano.
-Sorry Mati, nic osobistego, ale jeszcze nie czas mi umierać -Charlie machnął ręką na pożegnanie i zaczął biec wzdłuż lasu.
Wrzeszczę
Ból, który promieniuje z nogi, nie może się równać z niczym, co do tej pory przeżyłem. Leżąc, dostrzegłem, że to coś zupełnie zignorowało mojego byłego towarzysza i zaczęło iść, aby dokonać mój żywot.
Sekundy dłużą się. Mimo, że postać jest piekielnie szybka, mam wrażenie, że minie cała wieczność zanim do mnie dotrze. Jednak ten moment w końcu nadchodzi. Pochyla się nad moim ciałem. Z jej ust skapuje śluz, który po zetknięciu z moją twarzą zaczyna wypalać w niej dziury. Wrzeszczę. Przez łzy widzę, jak unosi swoją rękę w celu wykonania ciosu.
*Wypuść mnie*
Budzę się w ciemnym pomieszczeniu. Siedzę na krześle.
*WYPUŚĆ MNIE*
Słyszę ten sam mroczny głos, który towarzyszył mi we śnie.
-KIM JESTEŚ? WYŁAŹ! POKAŻ SIĘ! -krzyknąłem trzęsącym się głosem.
*UWOLNIJ MNIE*
Z mroku wychodzi znajoma mi postać. Wszędzie poznam ten habit i jajkowatą głowę.
-Nie mogę... Nie dam rady... Pozostałość... -głos w mojej głowie ciągnie się, zaczyna szlochać.
-Tyle starań, poświęceń, tyle przelanej krwi... -dodaje.
-Dlaczego słyszę cię w mojej głowie? KIM JESTEŚ? CZEGO ODE MNIE CHCESZ? -wpadam w furie, próbuję wyrwać się z siedzenia.
Moje ciało jednak nie drgnie. Jestem sparaliżowany.
-Walka... Energia... Opiera się... Nie podołam... -nagle, spod jego odzienia wysuwają się dwie cienkie macki. Zaczynają sunąć po ziemi. Wspinają się po moich nogach, nieuchronnie zbliżając się do mojej głowy.
Wsuwają mi się do nosa.
-NIEEE... PRZESTAŃ -zacząłem wrzeszczeć, nadal nie mogąc się ruszyć.
-Uspokój się. W końcu mogę porozumiewać się z tobą bez utrudnień -jego głos zmienił barwę, stał się łagodniejszy, a zdania bardziej zrozumiałe.
-Jam jest jednym z wielu. Mam wiele imion; Strażnik, Jutrzenka, Posłaniec, Ojciec. W waszym mniemaniu jestem bytem niematerialnym, wykraczam poza ludzkie sposoby percepcji. Kiedyś było inaczej, kiedyś, ja i moja cywilizacja, wiedliśmy normalny żywot. Niczym nie różniliśmy od ludzi. Jednak wtedy zjawili się Oni, Przedwieczni. Przynieśli nam wiedzę, pokazali, jak wyrwać się z kajdan tego żywota... Spośród nas wybrano tysiące. Zaczęliśmy od zgłębiania Wiedzy, Słowa. Wyzbyliśmy się wszystkich uczuć, zmartwień, pragnień. Po wielu setkach lat zostaliśmy przez Nich wyniesieni. Przeżyliśmy wiele, wykroczyliśmy poza granice logiki... Towarzyszyliśmy Wielkiemu Wybuchowi kilkunastokrotnie, gdybyście tylko zaznali prawdy. Za późno.
-O CZYM TY PIERDOLISZ? -krzyknąłem.
-Jednak Oni odeszli. Bez słowa, bez powiadomienia nas. Po prostu. Z chwili na chwilę wymazali się z naszej rzeczywistości. Okazało się, że bez Przedwiecznych jesteśmy istotami niedoskonałymi. Zaczęły trawić nas emocje materialnych, traciliśmy swoją energię życiową. Czuliśmy, że nie możemy dłużej pełnić obowiązków. Zebraliśmy się wszyscy, po raz ostatni. Resztkami sił stworzyliśmy Siewców, istoty, które miały nas wyręczyć, pilnować porządku. Zapobiec... Jednak zbuntowali się, najprawdopodobniej źle odebrali nasze intencje -zamyślił się.
-Brakuje mocy, brakuje... Rytuał przetrwało kilku z nas. Wiedzieliśmy, że osobno nie przetrwamy. Postanowiliśmy złączyć się w jeden byt, w taki sposób zyskaliśmy okruchy. Jedynie Eon. Trwałem tak oszczędzając swe siły, jednak wtedy dostrzegłem nadzieję. Zauważyłem Ziemię, planetę, która tworzyła nadzieję. Pomogłem Wam w wielu aspektach. Mimo, że zasady zabraniają mi ingerować w życie istot w materialny sposób, to świat astralny pozostaje moją strefą wpływów. Uczyłem ludzi, tworzyłem wybitne jednostki. Dawałem im natchnienia w postaci snów, zmieniałem ich aury, zmieniałem predyspozycje... Jednak wykryli mnie, sami zaczęli działać. Pojawili się około 100 ziemskich lat temu. To właśnie za ich sprawą wybuchły największe konflikty, jakie zaznała ta planeta. Resztką sił udało mi się to jakoś zatrzymać. Niestety, moja moc się kończy, zostało niewiele czasu...
Dlatego też postanowiłem złamać podstawowe prawa, zmaterializowałem się. Żywiłem się Odmieńcami. Ich energia życiowa jest nikła, ale pozwalała na zyskanie dodatkowych miesięcy.
Jednak wtedy... Tego dnia... Zobaczyłem Ciebie, emanowałeś ICH aurą. Pomyślałem, że dzięki tobie wrócimy do pełni... Myliłem się, zostałem przez ciebie wchłonięty, a moje moce zapieczętowane.
-Uwolnij mnie, daj mi przejąć kontrolę. Naprawię, odeprę... -wysyczał.
-ODPIERDOL SIĘ ODE MNIE. CZYM TY JESTEŚ, GDZIE JA JESTEM? CO TU SIĘ DZIEJE -zacząłem zarzucać go pytaniami.
-Zatrzymałem czas, zamknąłem nas w twoim umyśle. Nie mogę pozwolić, żeby któreś z nas zginęło... Za cenni...
-Czego oni od nas chcą? Jaki mają cel? -chciałem się dowiedzieć czegokolwiek, co mógłbym zrozumieć.
-Nie czas ani miejsce na tę rozmowę -odrzucił oschle
-Czy przyjmiesz moją ofertę? -dodał.
-Jaką ofertę, o co Ci chodzi? -odpowiedziałem.
-Mogę użyczyć ci swej mocy. Dzięki niej zdołasz to zrobić, będziesz mógł ocalić... Jest jednak jedno ale... -powiedział zaniepokojony.
-Obecnie żywię się energią życiową. Twoja jest silna, szybko się odnawia, bez problemu będziesz w stanie kontrolować ułamek. Zawdzięczaj to IM... Jeśli jednak się przeforsujesz i nie będziesz w stanie zaspokoić moich potrzeb, to twoje emocje zostaną pożarte, wspomnienia wyparują... Przestaniesz być człowiekiem. Będziesz kierował się instynktem...
Zaniepokoiłem się -Czy istnieje jakaś inna opcja? Nie dam rady pokonać tej istoty własnymi umiejętnościami walki? -wypytywałem wnikliwie.
-Nędzny... Jedna Bestia Siewców jest w stanie zniszczyć praktycznie wszystkie wojska jednego kontynentu. Myślisz, że samotny człowiek mógłby ją chociaż drasnąć?
-Pozwolisz więc zginąć jedynej nadziei, czy jednak zaryzykujesz zagubienie własnego ja, aby uratować...? -zapytał ze śmiertelną powagą.
Nie miałem innego wyjścia, wybór był oczywisty.
Otwieram oczy. Unoszę się kilka metrów nad kreaturą. Spoglądam w dół, jestem nagi. Plama na moim splocie słonecznym zaczęła promieniować fioletowym światłem, a całe moje ciało pokryte było ciemnymi nitkami. W tym momencie nie różniłem się niczym od potwora, który stał pode mną.
*ODDAJ MI SWE RĘCE*
Znowu słyszę ten głos.
*POZWÓL MI NAD NIMI WŁADAĆ*
-W jakim celu? -powiedziałem do siebie w głowie.
*BEZ TEGO NIE DAMY RADY. MOC. NIE UWOLNISZ*
-Jedna. Tyle mogę ci zaoferować. Jednak sam zdecyduję, kiedy mi ją zwrócisz -odpowiedziałem mu.
*JAK RZEKŁEŚ*
Moja kończyna zaczęła poruszać się niezależnie ode mnie. Szybkie ruch z góry na dół. Widzę, jak z ziemi...
2 komentarze
emeryt
@Demix, przeczytałem trzy odcinki twojego opowiadania i na pewno będę wyczekiwał na następne. W twoim wydaniu jest to, jak do tej pory bardzo ciekawe. Pozdrawiam i oczywiście łapka w górę na tak.
AnonimS
Tak i łapka