PrimeIgnis Cześć 3 "Ewidentna śmierć"

Joren leżał na plecach w kałuży swojej krwi, co raz spoglądał na swoją siostrę, jeszcze chwila i dołączy do niej oraz do swoich bliskich. Nagle zobaczył zakapturzone postacie nad swoją głową, lecz nie widział ich twarzy, tak jakby ich nie mieli, a zamiast nich była wielka pustka. Pierwsza myśl Jorena była tak, że to strażnicy Mirona, elitarna jednostka, która miała eskortować dusze do jego komnat. Nagle stracił przytomność.
Gdy się obudził i otworzył oczy nic nie widział.
- Gdzie ja jestem? - odparł. - Czemu tu tak ciemno?
Nic nie usłyszał, lecz po pewnym czasie zdał sobie sprawę, że to jednak nie jest ciemno tylko on nic nie widzi.
- Czemu nic nie widzę - powiedział. - Oślepłem?
Szedł prosto, a przynajmniej tak mu się zdawało z wyciągniętymi rękami, żeby w nic nie wpaść ,nagle wyczuł jakąś rzecz, to chyba ściana, w dodatku mokra, czy my jesteśmy pod ziemią?
- Witaj Jorenie - powiedział tajemniczy głos. - Widzę, że już wstałeś.
- Kto tu jest? - odparł Joren. - Gdzie jesteś?
- Nazywam się Maron Tach - odparł mężczyzna. - Będę twoim nauczycielem.
- Nauczycielem czego? - zapytał Joren.
- Wszystkiego - oddarł Maron tach. - a teraz siadaj i słuchaj.
Joren usiadł mimo, że nic nie widział to dokładnie wiedział gdzie jest krzesło, i bez problemu na nie usiadł. Zdziwiony nic nie powiedział.
- A wiec tak - odparł Maron Tach. - Nie ważne gdzie jesteś , nie ważne jak się tu znalazłeś, ważne jest to, że to ja cię będę trenować, a jeżeli przejdziesz mój trening być może odzyskasz wzrok, jeżeli nie to zostaniesz tu na zawsze.
- Kim ty w ogóle jesteś? - zapytał Joren.  
- Już ci mówiłem - odparł. - Tylko to musisz siedzieć.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Codzienny trening był wyczerpujący, ślepota Jorena sprawiała dużo problemów, bo skąd miał wiedzieć gdzie padnie cios, gdzie ma blokować, kiedy atakować. Minęło trochę czasu, a Joren umiał przewidzieć skąd padnie cios, tak jakby słyszał świst broni, jakby wyobrażał sobie walkę. Minął miesiąc, a może rok, ciężko było zmierzyć czas, kiedy się nic nie widzi. Maron Tach wszedł do sali, Joren go nie widział, lecz dobrze słyszał, tak jak znał każdy kąt i każde zwierzę w pomieszczeniu i w jego ścianach.
- Czy to czas na mój trening? - spytał Joren.
- Nie, mój synu - odpowiedział Maron Tach. - Tym razem będzie inaczej, będziemy walczyć na prawdziwe miecze.
Joren nic nie odpowiedział, lecz wstał, przytakną głową w geście porozumiewawczym, Maron rzucił mu miecz, Joren bez problemu go złapał, mimo że go nie widział.  
Zaczęła się walka, mimo tego że  Joren był całkowicie ślepy walczył bardzo dobrze, stal uderzała o stal, Maron wyprowadził cios, lecz Jorenowi unikanie jego ciosów oraz atakowanie przychodziło również dobrze co oddychanie, walka trwała już pięć minut, Joren uniknął ciosu wyprowadzonego z biodra kontrując go i wyprowadzając Marona z równowagi jednocześnie wyprowadzając swój cios, przykładając swój miecz do gardła Marona.
- Bardzo dobrze - odparł Marion chowając miecz do pochwy. - Twój trening się skończył, a teraz nagroda.
Maron przyłożył rękę do czoła Jorena i po chwili ją zabrał. Joren otworzył oczy i zobaczył starszego faceta z siwą brodą oraz pokój ciemny i wilgotny, gdyby nie świece dalej by myślał, że jest ślepy.
- Na przodków - powiedział Joren. - Jak tu pięknie.
- Poczekaj, aż wyjdziesz da powierzchnię  - odparł Maron.
Rzeczywiście tak było, Joren nie mógł się nadziwić jaki świat jest piękny, tylko to co utracone, a odzyskane jest najpiękniejsze.
- Teraz gdy odzyskałeś wzrok - powiedział Maron. - Masz do zrobienia ostatnie zadanie. Przynieś mi roślinę o nazwie Angola.
- Dobrze - odparł Joren. - Gdzie ją znaleść?
Lecz Marona już nie było.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Joren szedł głównym traktem myśląc skąd wziąć taką roślinę, jego myśli skierowały się również ku swojej przeszłości, czy dalej mogę się nazywać Joren Darlog czy je lepiej zmienić, co z moją rodziną, z moją siostrą , czy dalej tam leży. Joren nie myślał długo, gdy tylko się zorientował gdzie się znajduję ruszył w stronę gdzie zabito jego siostrę, po drodze męczyły go myśli czy by wstanie temu zapobiec.
- Moja siostra, słodka siostra - powiedział na głos. - Pewnie leży tam i nie ma ją kto pochować .
Po godzinie drogi zobaczył znane mu domostwa i zagrody, zaraz i zobaczy straszny widok, lecz nie mógł się wycofać, nie mógł zawrócić. Gdy tam dotarł nie zobaczył siostry, lecz tylko krew, przycupnął i popatrzył się na czerwoną ziemię.
- W czym mogę pomóc panie? - przemówił głos za plecami Jorena. - Czego tu szukacie?
- Witam - odparł Joren. - Szukam ciała dziewczyny, która tu zginęła, wiesz coś może o tym.
- Tak - odparł mężczyzna. - Sam ją pochowałem.
- Gdzie? - opdarł Joren.  
O tam pod brzuską -powiedział mężczyzna wskazując palcem. - Zaraz za gospodarstwem, był jeszcze ten facet, ale przyszli ci zakapturzeni i go zabrali, nie wiem co z nim zrobili, ale też nie chce mieć z nimi nic wspólnego, A panicz to rodzina zabitych?
- Tak - odparł Joren. -Dziękuję za pomoc.
- Do usług - mężczyzna pochylił głowę do przodu.
Joren poszedł w stronę grobu powoli jak by nie chciał zobaczyć tego widoku, gdy tam dotarł zobaczył lekko usypaną ziemię z napisem na tabliczce "życie tej dziewczyny zostało przerwane zbyt szybko, oby znalazła spokój w komnatach Mirona." Joren padł na kolana, a ręce mu opadły, moja siostra nie żyje, mój ojciec nie żyje, mój brat nie żyje, zostałem sam.
- Panie - jeszcze raz ten sam mężczyzna. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale zapomniałem wspomnieć, że kilka dni temu o tą dziewczynę pytało się kilku bandziorów, nie wiem co chcieli.
- Wiesz kto to był?- zapytał Joren.
- Tak- odparł mężczyzna. - Byli z bandy wrony, to okoliczni bandyci zbierający haracze z nas.
- Gdzie ich znajdę - spytał Joren.  
- Mają siedzibę na wzgórzu - odpowiedział mężczyzna. - Jakiś kilometr stąd, ale nie radzę z nimi zadzierać to niebezpieczne typy w dodatku jej ich co najmniej z tuzin.
- Chcę ich tylko o coś spytać - odparł Joren. - Nic więcej.
- Jak panicz chce - odparł mężczyzna. - Ja tylko ostrzegam.
Joren odszedł od grobu, przytakną do mężczyzny i odszedł w stronę wzgórza gdzie rzekomo ma mieć miejsce siedziba lokalnych watażków. Gdy joren dotarł na miejsce zobaczył palisadę z drewna, którą każdy choćby najmniejszy taran mógł zniszczyć.  
- Kto idzie, mów - powiedział strażnik celując z kuszy do Jorena. - Nie masz tu czego szukać, won stąd.
- Chce porozmawiać z waszym przywódcą - odparł Joren.  
- A niby czego od niego chcesz, przybłędo - powiedział strażnik. - To zajęty człowiek, nie zadaję się z byle kim.
- Kiedy naprawdę muszę - Joren nie ulegał.
- Co za natrętna świnia - powiedział z irytacją strażnik. - Poczekaj chwilę.
Strażnik zniknął za palisadą, a po chwili wrócił krzycząc "otworzyć bramę" brama się otworzyła, a za nią stał człowiek wysoki w czarnej jak noc zbroi.
- Podobna mnie szukasz - odezwał się ów człowiek. - Nazywają mnie wrona.  
- Joren - powiedział zastanawiając się czy dobrze robi podając prawdziwe imię. - Podobno szukaliście pewnej dziewczyny?
- Tak - odparł wrona. - Ale nie rozmawiajmy tutaj, zapraszam do środka.
W obozie Joren widział może z dziesięciu ludzi, rozglądał się uważnie by nikogo nie przegapić. Wrona zaprosił go do jego chaty, w środku paliło się w kominku, wiec było dość ciepło. Wrona usiadł na stołku za stołem i pokazał gestem ręki na krzesło na przeciwko, Joren usiadł.
- A wiec - odezwał się wrona. - Jestem Roland z Herr, ale głównie nazywają mnie wrona.
- Joren - odparł. - Po prostu Joren.
- Dobrze, Joren - wrona poprawił się na krześle. - To prawda szukaliśmy tej dziewczyny jeśli mówimy o tej samej, pytanie tylko dlaczego ty jej szukasz?
Joren wiedział, że musi coś wymyślić jakąś dobrą historię.
- Dostałem zlecenie - powiedział Joren. - Mam ją odnaleźć, i sprawdzić co się z nią stało.
- No to masz pecha - odparł Roland. - Ona nie żyje.
- Cholera no - Joren skłamał. - A kto wam w ogóle zlecił to zadanie.
- Kilku strażników - powiedział wrona. - Są w karczmie w wsi Bszeszowice.
- Tak po prostu mi to mówisz - zapytał zdziwiony Joren.
- Tak - odparł wrona. - Skończyłem dla nich robotę, wiec nic mnie już z nimi nie łączy.
- W takim razie wyruszam do wsi - odparł Joren. - Mogę stąd normalnie wyjść?
- Naturalnie - powiedział Roland. - Nie jesteśmy jakimiś dzikusami, wiemy jak przyjmować gości, Maćko cię odprowadzi jest przed chatą, powiedz, że ja kazałem.
Joren przytknął głową i wyszedł.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Joren pokonał już większość drogi, kiedy na horyzoncie zobaczył dym, to chyba ze wsi. Przyśpieszył kroku. Gdy dotarł na miejsce zobaczył totalne pobojowisko, pełno trupów, ale o dziwo zwierzęta zostały, czyli to nie wojsko, Joren usłyszał jak z karczmy dobiega głos, ktoś błagał o pomoc, kiedy wszedł do środka zobaczył kobietę odwróconą plecami i trzymającą jedną ręką strażnika, Joren go rozpoznał to ten sam co go przebił mieczem. Dziewczyna trzymała strażnika jedną ręką i w jednej chwili skręciła mu kark jak zapałkę, puściła zwłoki na ziemię i odwróciła się w stronę Jorena, jej oczy zdawały się płonąć, Joren od razu ją rozpoznał.

- Witaj, bracie - powiedziała Miranda spokojnym głosem.

Krystian1311

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i dramaty, użył 1784 słów i 10033 znaków.

Dodaj komentarz