Wilon zatrzymał się przed wejściem kamienicy, w której mieszkał z rodziną. Kilkukrotnie rozejrzał się dookoła i sięgnął dłonią pod poplamioną farbami koszulę. Płynnym ruchem wyciągnął pękatą, skórzaną sakiewkę. Przez całą drogę powrotną, chłopak miał ją przywiązaną do wewnętrznej strony koszuli. Normalnie niósłby sakiewkę przewieszoną na sznurku przez szyje. Tysiąc apr wymagało jednak szczególnych środków ostrożności. W mieście roiło się od drobnych złodziejaszków. Wypatrywali swoich ofiar w tłumie, przeważnie na miejskich targowiskach. Wystarczyła chwila nieuwagi i sakiewką lądowała w dłoniach łotrzyka. Pościg zatłoczonymi uliczkami miasta zazwyczaj kończył się niepowodzeniem.
Chłopak potrząsnął sakiewką i rozochocony brzdękiem monet ruszył biegiem na trzecie piętro. Chciał pochwalić się rodzicom i siostrom. Powyginane ze starości schody pokonywał w podskokach. Skrzypienie drewna mieszało się z brzdęknięciami apr wypełniających skrzętnie zawiązany woreczek.
Wilon wpadł do mieszkania. To, co zobaczył, w ułamku sekundy nieodwracalnie zgasiło uśmiech na jego twarzy. Mimowolnie wypuścił z ręki sakiewkę z pieniędzmi. Przy stole siedziała szlochająca matka, otaczały ją córki, których poliki były rozgrzane od płaczu. Nad nimi pochylał się pan Tuffy, poczciwy znajomy ojca z portowych doków. Wilon zrozumiał, co oznacza brak ojca w domu, łzy rodziny i niespodziewana wizyta gościa.
- Nic nie mów mamo — powiedział, ocierając łzy z polików.
- Ja już pójdę — szepnął przygnębiony Tuffy.
- Oczywiście, dziękuję za wszystko — wydusiła z siebie matka Wilona.
Pan Tuffy skierował się ku wyjściu. Zatrzymał się przy chłopaku i położył dłoń na jego ramieniu.
- Opiekuj się nimi. Mają tylko ciebie — powiedział najciszej jak potrafił, po czym wyszedł.
Gdy mężczyzna zamknął za sobą drzwi, Wilon podbiegł do matki i sióstr.
- Wszystko będzie dobrze. Musi! - bąknął.
Tragiczna śmierć ojca w porcie wywróciła do góry nogami życie Wilona i jego rodziny. Matka podupadła na zdrowiu fizycznym i psychicznym. Starała się ukrywać to przed swoimi dziećmi, ale Wilon rozumiał więcej od swoich młodszych sióstr. Chłopak pomagał matce z całych sił. Przez to miał mniej czasu na pracę. Bywały dni, które matka spędzała tylko w łóżku, narzekała na kłucie w sercu i zawroty głowy. Chłopak musiał opiekować się rodzicielką i młodszym rodzeństwem.
Wilon ostatni raz wyszedł z pracowni malarskiej trzy miesiące po śmierci ojca. Mistrz Janko grzecznie dał mu do zrozumienia, że musi mieć pracownika, który zawsze stawi się na jego wezwanie. Na odchodne malarz wcisnął w dłoń chłopaka sakiewkę z trzystoma aprami.
Wilon wracał do domu znaną na pamięć drogą przez targ. Mijał kolejne stoiska, kiedy usłyszał za sobą wrzask.
- Pomocy! Złodziej! - krzyczała smukła kobieta.
- Łapać drania! - wrzasnął jeden z handlarzy.
Złodziejaszek jak w transie lawirował między zdezorientowanym tłumem i po chwili zniknął, wślizgując się do otwartych krat kanału ściekowego.
Wilon nie przespał najbliższej nocy, myślał głęboko nad czymś do samego świtu.
Rankiem był już innym człowiekiem, postanowił kraść. Było to najłatwiejsze rozwiązanie dla kogoś, kto potrzebuje pieniędzy, a nie ma czasu na uczciwą pracę. Wilon przez lata nie dał się złapać miejskim strażnikom. W swoim nowym fachu korzystał z doświadczenia zdobytego w pierwszych pracach. Gdy miał dziesięć lat, przeganiał na polecenie właściciela cyrku dziwadeł gołębie, których odchody dewastowały purpurę poszycia potężnego namiotu. Wilon stał się mistrzem w strzelaniu procą, potrafił z dwudziestu metrów trafić nieświadomego zagrożenia gołębia. Praca u mistrza Janko nauczyła chłopaka balansu ciała i równowagi. Wiele razy balansował na prowizorycznym rusztowaniu, jeden nieprzemyślany ruch oznaczałby dla niego pewne kalectwo albo śmierć. Wilon potrafił wykorzystać swoje talenty w złodziejskiej profesji. Proca była idealną bronią: lekką, łatwą do ukrycia, tanią. Wystarczył pasek skóry, o który było łatwo na targu, konieczne były tylko sprawne ręce, aby go zdobyć. Wilon takie miał. Kamieni nie trzeba było nawet kraść.
Dodaj komentarz