Słońce od rana prażyło bezlitośnie. Asfalt parzył stopy przez cienkie podeszwy, a powietrze stało się gęste, niemal drgające. Pielgrzymka wyruszyła o świcie, ale upał szybko dogonił wszystkich. Magdalena szła kilka kroków z tyłu, patrząc na ramiona Adama, które poruszały się w rytm marszu. Miał koszulkę lekko wilgotną od potu, przylegającą do ciała. Uśmiechnęła się pod nosem, przypominając sobie poprzedni wieczór.
Adam, jakby czując jej wzrok, odwrócił się i spojrzał na nią przez ramię. Uśmiechnęli się jednocześnie — krótko, ale znacząco. W jego oczach zobaczyła ten sam błysk, który widziała wczoraj.
Szli tak jeszcze kilkaset metrów, gdy nagle Adam potknął się o nierówność. Zasyczał z bólu i przystanął.
— Kostka… — mruknął, próbując zrobić krok, ale od razu przystanął.
Magdalena podeszła natychmiast.
— Usiądź, nie obciążaj — powiedziała tonem, w którym troska mieszała się z czymś, czego sama nie potrafiła nazwać.
Zeszli z trasy do pobliskiego lasku, gdzie cień dawał chwilowe wytchnienie od żaru. Adam usiadł na powalonym pniu, oddychając głęboko. Magdalena uklękła przed nim, chwytając jego stopę.
— Boli mocno? — zapytała, patrząc na niego spod rzęs.
— Trochę — odpowiedział, ale na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. — Ale może twoje ręce mają cudowne właściwości.
Magdalena poczuła, jak robi jej się cieplej, choć w lasku panował przyjemny chłód.
— Cudowne? — powtórzyła z udawaną obojętnością, ale kąciki jej ust drgnęły.
Adam pochylił się nieco.
— Wczoraj, kiedy… — zaczął, lecz przerwał, patrząc jej prosto w oczy. — Po prostu… chciałbym, żebyśmy znowu byli sami.
Jej serce zabiło szybciej. Bandażując mu kostkę, poczuła, jak jego kolano muska jej ramię. On nie odsuwał nogi.
— Może dzisiaj się uda — odpowiedziała cicho, prawie szeptem.
Przez chwilę milczeli, patrząc na siebie. W jego spojrzeniu było coś, co wywołało w niej gęsią skórkę — mieszanka pewności i tęsknoty.
— Obiecaj, że przyjdziesz — powiedział w końcu.
— Jeśli tylko będę mogła — odparła, ale jej głos brzmiał tak, jakby decyzja zapadła już dawno.
---
Po powrocie na trasę Magdalena poinformowała kierownika, że Adam nie może iść i trzeba go zabrać samochodem do noclegu. Dodała, że to lekkie skręcenie i jutro powinien dać radę.
---
Nocleg wypadł w dużym domu pani Zosi i pana Grzegorza. Budynek był stary, ale zadbany, z szerokimi korytarzami i drewnianymi schodami. Pielgrzymi rozlokowali się wszędzie — w pokojach, salonach, a nawet na korytarzu, gdzie rozłożono materace.
Adam trafił do jednego z pokoi na piętrze. Magdalena widziała, jak wchodzi tam z pomocą gospodarza, ale nie mogła podejść — wokół kręciło się zbyt wielu ludzi.
Wieczorem, gdy w domu robiło się coraz ciszej, Magdalena poczuła, jak w niej samej narasta niecierpliwość. Nie było telefonów, więc nie mogła go uprzedzić. Wiedziała, że jeśli chce dotrzymać obietnicy, musi po prostu pójść.
W łazience zamknęła drzwi na klucz. Spojrzała w lustro. Odbijała się w nim twarz z rumieńcem na policzkach i oczami, które lśniły inaczej niż zwykle. Umyła twarz, poprawiła włosy, palcami wygładziła brwi. Wzięła głęboki oddech. Zdjęła habit i bieliznę. Dotknęła swoich obfitych piersi a także twardych jak wentyle sutków.
-Ewidentnie proszą się, by ktoś się nimi zajął- pomyślała sobie.
Cipkę miała mocno zarośniętą, gdyż nie miała zbytnio potrzeby jej depilować. Ale tego wieczoru postanowiła to zrobić, wyjęła maszynkę, a kłębki włosów opadały na podłogę, powoli odsłaniając jej mięsiste wargi sromowe.
Myśli biegły chaotycznie. „Taki młody… taki przystojny… w lasku patrzył na mnie tak, jakby…”. Serce przyspieszyło. Przesunęła dłonią po szyi, czując ciepło skóry.
Zdecydowała, że nie założy nic pod habit. Chciała, żeby poczuł jej obecność inaczej niż zwykle. Delikatnie przejechała palcami po materiale, poprawiając go na biodrach.
Przy uchylonym oknie dobiegł ją zapach nocnego powietrza, a gdzieś daleko szczekał pies. Zegar w salonie wybił godzinę dziesiątą.
„Czas iść” — pomyślała.
---
Korytarz był prawie pusty. Stąpała lekko, licząc kroki. W półmroku słyszała tylko własny oddech i ciche skrzypienie podłogi. Próbowała przypomnieć sobie, które to piętro. Wspięła się po schodach, mijając zamknięte drzwi i półprzytomnych pielgrzymów rozłożonych na korytarzu.
Stanęła przed drzwiami, które, jak była pewna, należały do pokoju Adama. Przez chwilę zawahała się, czując, jak serce bije jej w skroniach. Zapukała cicho.
Cisza. Potem kroki.
Drzwi otworzyły się i w progu stanął… pan Grzegorz. Wysoki, barczysty, w koszulce z krótkim rękawem, spod której rysowały się wyraźnie mięśnie ramion. Jego spojrzenie przesunęło się po niej powoli, zatrzymując się na twarzy.
— Siostro…? — zapytał, a w jego głosie zabrzmiała nuta, której nie potrafiła od razu rozpoznać.
Magdalena poczuła, jak brakuje jej powietrza.
CDN
Dodaj komentarz