Dochodziła czwarta po południu. Okazało się, że w jednym z kątów tego obszernego pokoju stał zegar. Dał o sobie znać czterokrotnie powtórzonym dźwiękiem, nagle wywracając z równowagi panującą od dłuższej chwili ciszę. Niebo robiło się coraz bardziej granatowe. Przez szpary w oknach wpadały do środka niewielkie podmuchy wiatru, które trącały zniszczone, jednak być może ładne w czasach swej świetności, zasłony. Wicher w pewnej chwili przybrał na sile obijając się mocniej o stojącą na swojej drodze budowlę, sprawdzając wytrzymałość zawiasów okiennic z niemałą do nich pogardą.
Nasz bohater poderwał się, by domknąć każde z okien po kolei, by potem zniknąć w tym samym kącie pokoju, skąd niedawno wydobyło się bicie zegara. Bohaterka wciąż leżała na podłodze, z góry zgrabnie przypominając literę X, nałożoną na symetryczny oktagram. Kroki jej właściciela stały się pewniejsze, wino powoli wietrzało z tej, uzbrojonej w lubieżne pomysły, głowy. Przyniósł z zakątka niedostępnego dla jej wzroku kilkanaście świec, jeśli nie było ich więcej niż dwadzieścia. Począł je rozkładać wszędzie wokół, ku jej zaniepokojeniu - niektóre całkiem blisko. Za blisko. Jedna, dosyć chwiejna i długa, została przez niego umieszczona blisko jej ramienia i otaczających ją gęsto włosów. Mimo podstawek, wszystkie były gotowe spaść pod wpływem najbardziej błahego drgnięcia, o które nie było tutaj trudno.
Zbiegł na dół z ostatnią ze świec. Po ponownym przekroczeniu progu tego, w większości pogrążonego już w ciemności pokoju, dał mu nową nadzieję na światło. Wkrótce każda z ustawionych świec się paliła, paliła się także i jego ofiara - z obawy, że któraś się nagle na nią z impetem przewróci i płonąć nie będzie już tylko od środka. Odczytał te myśli, jednak tym razem nie zareagował. Zaczął się jedynie przechadzać po drewnianej podłodze, cierpliwie omijając źródła światła, palące się leniwie i lekko migoczące do niego językami ognia. Doszedł wreszcie do zasłon, które cierpliwie zasunął, choć stawiały opór. Widocznie był specjalistą od łamania oporu.
Wreszcie, kiedy przestał rozprawiać się z budowaniem atmosfery, mógł się zająć swoją bohaterką. W jego dłoni wciąż tkwiła świeca, ta od której zapalał wszystkie inne. Zbliżył się, wyciągając przed siebie tę właśnie dłoń i pozwolił, by ciało do niego należące, pokrył nieśpiesznie kapiący wosk. Nie zabrakło gęsiej skórki i kilku syknięć hamujących samoistnie nasuwające się w takich chwilach przekleństwo, jednak nie było tak strasznie, jak strasznie malować by się mogło.
Kiedy znudziło mu się zdobienie swojej ofiary w powyższy sposób, usiadł na podłodze na wysokości jej tułowia. Spacerował sobie zimną dłonią po jej brzuchu, zahaczając czasem o górę ud i mostek. Czuł mimowolne drżenie przeszywające spokojne ciało swojej złotowłosej partnerki w interesach. Zastanowił się chwilę jak mógłby ją ogrzać. Stanęło na tym, że przechylił swoją prawie opróżnioną butelkę do wysokości jej ust, ona podniosła się na tyle, ile mogła. Była zmuszona zadowolić się dwoma ostatnimi łykami wina. Kiedy szedł na dół, by podpalić świecę, dorzucił sporo drewna do kominka. Z racji tego - powinno już robić się cieplej, więc dał sobie spokój z dalszym ogrzewaniem. Przynajmniej z większością sposobów.
Szorstka dłoń ponownie spoczęła na udzie, które odchyliła na bok. Przejechała niespiesznie od kolana w górę. To samo uczyniła z drugim udem. Zatrzymała się na łonie, pokrytym delikatnymi włoskami. Bawiła się nimi, lekko ciągnąc i okręcając je sobie wokół palca. Ręka zjechała w dół, by wcisnąć się pomiędzy pośladek a podłogę. Posiadaczka tego jędrnego elementu anatomii uniosła na kilka centymetrów miednicę, by ułatwić zadanie posiadaczowi wszechmogącej dłoni. Druga jego wszechmogąca kończyna górna, odsunęła kilka najbliższych świec, żeby zrobić dla siebie miejsce. Oparł się na łokciu, ujął pierś, przechylił twarz do wysokości jej twarzy i pogrążył swoje ciężkie do wytrzymania spojrzenie w zielonych oczach. Wygrała ten wzrokowy pojedynek.
Wszystko stało się jasne, tym razem to on uległ. Jej spojrzenie było pewne siebie, ponętne, hipnotyzujące. Uległ jej wizji. W pośpiechu przeciął nożem więzy, które unieruchamiały jej nogi, gdzieś na wysokości kostek. Sznury z gwoździami zostały w podłodze, więc musiał na nie uważać. Uśmiechnęła się do niego tryumfująco. Rozprostowała dopiero co uwolnione kończyny, chwilę potem między nimi znalazł się on. Docisnęła go do siebie. Ich języki splotły się w szaleńczym tańcu, w dwóch sekundach przerwy szepnęła mu na uszko, żeby odwiązał także nadgarstki. Chciała wreszcie zerwać z niego marynarkę. Spełnił jej życzenie. Jak już ulegać to na całego, pomyślał. Wkrótce marynarka znalazła się kilka metrów od nich, tak samo koszula, którą miał pieczołowicie wsuniętą w spodnie. Udało jej się obrócić go tak, aby to on był bliżej podłogi. Usiadła na nim, gdzieś pomiędzy podbrzuszem a brzuchem. Dłonią przeciągnęła po jego mostku, częściowo prawej piersi, którą pokrywały ciemne włoski. Okręciła kilka wokół palca, tak samo jak on zrobił to z jej włoskami, jeszcze nie tak dawno. Uśmiechnął się na to wspomnienie.
Wiedział, co go teraz czeka. Wiedział, że gdyby nie zdobyta niemałym wysiłkiem pozycja samca alfa, ona zrobiłaby teraz z nim podobnie, jak on za każdym razem robił z nią. Oboje mieli podobne skłonności. Jednak szacunek i bojaźń przeważyła na szali, postanowiła w gruncie rzeczy być grzeczna. Przesunęła się trochę niżej, na podbrzusze. Jego dłonie jak dotąd trzymające się podłogi, znalazły niemal samoistnie drogę na jej biodra. Postanowiła postawić jej przyszłe narzędzie rozkoszy. Rozpięła jego spodnie, zsunęła je możliwie najniżej dokąd zdołała dosięgnąć w tej pozycji i znów przesunęła się kawałek dalej. Jej kobiecość była już zniecierpliwiona, ale postanowiła nie ulegać temu uczuciu. Zaczęła się powoli ocierać o coraz twardszą i domagającą się uwagi wypukłość. Jego dłonie zsunęły się z bioder na pośladki, miał ochotę ją do siebie docisnąć, ale również postanowił się nie śpieszyć. Powoli budowali napięcie, by wreszcie utonąć w pożądaniu.
Jej zgrabne ciało wznosiło się, by znów opadać i z kolejnymi westchnieniami przechodzącymi płynnie w stopniowo głośniejsze jęki - powtarzać ten proces. Wreszcie poczuła to, co chciała poczuć od kiedy zobaczyła go po raz pierwszy. Chowając się za swoją uległością, tak naprawdę sama kierowała zdarzeniami i dążyła wytrwale do celu.
***
Ujrzała go po raz pierwszy, kiedy jej egzekucja przybliżała się nieubłaganie. Wyprowadzano ją z wozu, w kajdanach zresztą, do lochu, w którym miała spędzić swoje ostatnie chwile. Mogła się tam już powoli przyzwyczajać do zgnilizny, która czekałaby ją z pewnością po pełnej hańby i bólu śmierci. Oskarżono ją o czary.
Nie miała pewności, kto puścił parę z ust. Swoje okultystyczne praktyki trzymała w tajemnicy, nocne kontakty z Szatanem - pozostawały w ich gronie, ewentualnie w gronie osób, które Szatan w nie angażował. Jednak jej przyszły oprawca i zarazem wybawiciel musiał wiedzieć o całej sprawie, bo zjawił się nie wiadomo skąd w ostatniej niemal chwili i wykupił ją za niemal niemożliwą sumę. Czterdzieści cztery dukaty. Dalszą negocjację z nim stanowiło to, co ona da w zamian. Miała co dać, łącznie z duszą i ciałem. Negocjacje trwały, choć trudno im się było zebrać na rozmowę - mieli lepsze zajęcia. Lecz kim był on i z jakiej choinki się urwał? Można by rzec, że imię jego - czterdzieści i cztery.
1 komentarz
Pszczo
Intrygujące. Podobało mi się.