Natarczywy kielich, czyli nóż porozumienia (I)

Ogarnął wzrokiem jej strój z prześcieradła. Zawiesił go na jej kocich oczach. Co wyrażały? Chciała żeby ją wreszcie pocałował. Tandetnie lekko rozchyliła wargi, będąc przysunięta do granic i zakłócając tym samym jego przestrzeń osobistą.  
On z całą stanowczością wpatrywał się w oczy, jakby przyglądał się swojemu w nich odbiciu. Odbicie było co prawda ledwo widoczne, tonąc w czarnej jak aksamit, rozszerzonej źrenicy, jednak zdołał się sam do siebie uśmiechnąć. Rzecz jasna, był to uśmiech zdradzający zamiary najgorsze z możliwych, duże łóżko i ich dwoje. Po dłuższej chwili westchnęła, nie doczekując się nagrody. Wiedziała, że nagrody trudno tutaj zdobyć. Ramiona opadły razem z jej zamglonym wzrokiem.
Położył dłoń na jej kolanie, nieznacznie przesunął kciukiem materiał. Skóra była przyjemnie gładka i jasna.  
Cała zadrżała od nagłego dotyku, choć o to jej przecież chodziło.  
Jej ręce, do teraz skrzyżowane na klatce i trzymające prześcieradło, rozluźniły uścisk i jego oczom ukazały się kształtne, lecz niezbyt duże piersi. W półmroku, przy świetle świec, ich zmysłowość, a zarazem delikatność, aż wołała by nie pozostawiać ich samym sobie.  
On jednak tylko oparł się o ramę łóżka, przeciągnął się i udawając, że ziewa, czekał na następny krok. Nie mógł jednak ukryć do końca swojego zainteresowania. Śledził każdy ruch.  
Wstała. Materiał opadł do końca. Jej mina stężała jak galaretka na podwieczorek - długo to trwało, ale jak już się tego doczekał, to zapowiadała się znakomita uczta. Tyłem oparła się o komodę. Nad nią lustro zawieszone pod kątem. To dawało dwie świetne perspektywy, by oglądać tę nagą niewiastę aż do zatracenia. W mimice owej niewiasty nie było cienia wstydu, co dodawało jej jeszcze więcej uroku. Wstyd by jedynie ujmował. Rękami oparła się o mebel za plecami, żebra i piersi nieznacznie falowały w rytm równego oddechu. Unosiły się i opadały nieomal hipnotyzując. Brzuch idealnie płaski, na którym plątały się zagubione końcówki włosów wypuszczonych niezdarnie z rozwalającego się koka. Biodra widocznie poszerzone, lecz nie szerokie - idealne. Nogi długie, smukłe, zgrabne, zakończone geometrycznym cudem stóp.


Oblizał usta niczym zapalony łowca, lecz ciągle pozostawał w dawnej pozie i pozycji, obserwując jej liczne atrybuty kobiecości obnażone specjalnie dla niego. Ona, zniecierpliwiona, za wszelką cenę chciała go do siebie przyciągnąć. Polegali na komunikacji niewerbalnej, jednak jej wyraźne prośby stopniowo przechodzące w groźby nie robiły na nim wrażenia. Chciała żeby posadził ją na tej komodzie. Natarczywe myśli o tym jak ten władczy Pan, którego miała przed sobą, rżnie ją tak bez żadnego wstępu, nie dawały jej spokoju.  
Wzięła w końcu w dłoń kielich wina, wpierw wypijając duszkiem pół a następnie wylewając na siebie resztę, która została. Cisnęła kielichem w ścianę obok jej opartego obserwatora. Lecz cóż to? Jego oczy nagle jakby zapłonęły i zerwał się z miejsca. Chyba potraktował to jako jawną zniewagę. Ona, jakby trochę zlękniona swoim uczynkiem, stanęła o własnych siłach przestając się opierać o komodę, która zareagowała na ten spadek obciążenia chrzęstem. Ruszył ku niej. Z miną niebezpiecznie srogą, przeszedł niczym nuklearna zima. Kosmyki jego włosów o barwie na wskroś czarnej, wetknięte za ucho, zdążyły niefortunnie opaść na czoło. Ogarniając je na swoje miejsce zmróżył nienawistnie oczy, choć wprawny widz zauważyłby przemykający przez ułamek sekundy cień uśmiechu. Uśmiechu znów pełnego niepewnych intencji. Jego sylwetka spowita luźną koszulą ujawniającej umięśnioną klatkę i spodniami, których jeszcze nie miał okazji zdjąć. Buty zastukały o drewnianą posadzkę, kiedy przebył kilka kroków w jej kierunku.
Brutalnie złapał za włosy, przeciągnął jej głowę ku dołowi. W końcu uklękła. Sięgnął drugą ręką po nóż długości otwartej dłoni. Przyłożył jej go do gardła. Rękojeść migotała kolorowo od licznych kamieni stanowiących zdobienie. Ostrzem niemal pogłaskał przez skórę tętnice, której ciśnienie wzrastało, bo jej właścicielkę zaczął napełniać strach. W oczach nie było już ani cienia arogancji, tylko dominowało przerażenie. Przerażenie, które przepraszało i obiecywało poprawę. Zastanowił się chwilę. W końcu rzucił nóż gdzieś na bok, wtopił palce w jej włosy i, zniżając się do jej poziomu, namiętnie pocałował. W ich języku oznaczało to przyjęcie przeprosin, lecz same języki też poczynały sobie dosyć śmiało. Strach jednakże tak szybko się nie ulotnił. Aby zająć czymś jej umysł postanowił znaleźć jej zajęcie. Wyprostował się, rozpiął rozporek i wymownie spojrzał. Spuściła mu spodnie, sprawnie otoczyła ustami twardego do granic członka. Wiedziała co robić, jej praktyka go fascynowała a zarazem odrzucała. Jedną dłonią pieszcząc z zaangażowaniem jądra, a drugą opierając się o mokrą od wina podłogę, spisywała się świetnie. Robiła to umiejętnie, a on nie szczędził jej westchnień do czasu aż oznajmił, że zaraz dojdzie i spuścił jej się na twarz. Kara za zniewagę musiała być konsekwentna. Podciągnął spodnie, podszedł do łóżka, zabrał płaszcz. Wyjął z niego kilka monet, rzucił jej nadal klęczącej i wyszedł. Zrobił mocno wbrew sobie.  
Schodząc po schodach wezbrały w nim mieszane uczucia. Zrozumiała lekcję, czy będzie to musiał powtarzać?  
Czar prysł.

AleidaMarch

opublikowała opowiadanie w kategorii erotyka, użyła 1012 słów i 5684 znaków, zaktualizowała 3 cze 2017. Tagi: #sadyzm #fantasy #dominacja #pozaczasem

1 komentarz

 
  • Robert72

    Świetnie utrzymane napięcie w opowiadaniu , bardzo mi się podobało.

    25 maj 2017