Nieodgadnionym uśmiechem przywitał kobietę, którą ostatnio tak wulgarnie potraktował. Ich spotkania początkowo miały na celu negocjacje. Negocjacje w ważnej dla obojga sprawie. Co sprawiło, że pozbawił ją odzienia i okrył marnym strzępem materiału, później pozbawiając także jego? Co sprawiło, że postanowił ułożyć ją na posłuszną sukę?
Tego dnia nie była tak pogodna. Była zła, że wtedy wyszedł. Miała pretensje. Jednak nie na tyle, by wyrazić na głos cokolwiek. Tym razem szkarłatna suknia, miejscami brudna, nie pierwszej nowości, osłaniała jej nagość. Narzucone na nią futro zdjęła zaraz po wymuszonej przez niego formułce przywitania. Stojąc w progu czuła coraz więcej wątpliwości, a zarazem jakiegoś takiego zażenowania do samej siebie. Mogła tu nie przychodzić. Mogła zignorować zaproszenie. Przywołał ją gestem w stronę kominka. Przyjemne ciepło buchało, kiedy przybliżyła się by zajrzeć do garnka przewieszonego nad ogniem. Wywar z roślin, których nie była w stanie sprecyzować. Nagle podszedł właściciel garnka, pogłaskał ją po ramieniu. Obróciła się. Chwilowo jego mimika szydercy była wyjątkowo neutralna. Postanowiła w myślach, że na razie zapomni o wątpliwościach i skargach. Stanowiły one jedynie niewielki procent uczuć do niego żywionych, reszta była czystym pożądaniem. Czarne, choć tłuste, włosy miał związane. Oczy, jasne i bystre wpatrywały się na przemian w ogień, i w nią. Pełne usta otoczone kilkudniowym zarostem ją intrygowały. Była od niego niższa o głowę, poza tym drobniejsza, fizycznie bezbronna. Nachylił się nad gotowaną wówczas wodą, na której powierzchni pływały bulwy i łodygi pokrojone w coś na kształt kostki, niezrozumiale szepcząc pod nosem.
Udali się z wywarem na górę, na poddasze. Znajoma izba z komodą, lustrem i pełna prześcieradeł zapraszała z końca korytarza uchylonymi drzwiami. Szedł pierwszy, dzielnie taszcząc parujący gar. Kręte schody o wysokich stopniach wymagały od nich ostrożności. Kopnął drzwi. Ciężar trzymanego w rękach przedmiotu zaczął dawać mu we znaki, pod koniec przebywanego dystansu krzywił się i postawił go na podłodze z wielką ulgą, nieomal wylewając całą zawartość. Oczom jego towarzyszki ukazał się pentagram namalowany na podłodze czymś czerwonym. Widocznie dziś mieli bawić się inaczej. Widocznie zmienił poniekąd swoje zamiary.
Spoczęła na wielkim łożu obserwując jego dziwne zachowanie. Bawił się nożem, tak – tym co ostatnio, obracał go w palcach, stojąc nad garem i patrząc na niego ślepym wzrokiem. W czasie rozciągającego się w nieskończoność milczenia, mózg mu parował do tego stopnia, że poczuła się niezręcznie. W końcu się ocknął. Wyszedł, by po kilku minutach wrócić z czymś jeszcze. To coś trzymał za plecami. Zmarszczyła brwi nic nie rozumiejąc. On, z wyrazami największej powagi i skupienia, podszedł, by ją powoli rozebrać. Rozpinał z uwagą, by wreszcie zrzucić z niej całość. Dzisiaj, w tak jasnym pokoju pełnym światła dziennego, nie będąc na dodatek pod wpływem podniecenia, tak śmiała nie była. Usiadła w rogu łóżka zakrywając się rękoma. Skarcił ją wzrokiem. Usiadła normalnie. Przecież nie miała się czego wstydzić.
Jednym z przedmiotów, do tej pory nie ujawnionych do jej świadomości, była opaska na oczy. Wkrótce zakryła widoczność jego współpracującej ofierze. Nagłe otulenie przez mrok przyniosło jej ulgę. Ciemność ją ośmielała, może właśnie o to chodziło. Ujął ją za dłoń, przeprowadził jak małą dziewczynkę kilka kroków na określone miejsce. Poprosił dźwięcznym basem, by usiadła po turecku. Widocznie trochę się przemieściła w złą stronę, bo rozkazał przesunąć się jeszcze z dziesięć centymetrów w prawo. Teraz najwyraźniej było idealnie. Usatysfakcjonowany znów podążył nie wiadomo gdzie i wrócił do swojej lekko zdezorientowanej ofiary. Usłyszała szelest kartek, jego dłoń, tak jak niedawno, przyjemnie wtopiła się między jej złote włosy. Zaczął czytać. Sparaliżowało ją.
Pokryła się gęsią skórką, dłonie zaczęły drżeć. Nie była w stanie się ruszyć. Kiedy skończył, znów odgłos kilku kroków, naczerpnął czymś wywaru, który zdążył już stać się letni. Dłuższą chwilę zajęło mu odczytanie zaklęcia. Podstawił jej pod nos naczynie. Powoli uniosła drżącą dłoń, która napotkała coś metalowego. Kielich. Ujęła go dłońmi nie wiedząc co z nim począć. Właściwie wiedziała, tylko łamała się w sobie, czy pić. Kielich się jednak od niej nie oddalił, pozostało jedynie spełnić wolę Pana.
– Do dna – padły ostatnie słowa, które zdążyła zapamiętać. W połowie jednego z łapczywych łyków urwał jej się film. Jak za sprawą pstryknięcia palcami wszystko stało się nierealne. Ciemność była już nie tylko widoczna, ale też słyszalna i namacalna. Aczkolwiek w przestrzeni, w której się znalazła, na brak rozrywki narzekać nie mogła.
Drobne ciało zawisło w próżni. Nic nie przyciągało go w żadną stronę. Oszołomiona zerwała się, by zdjąć opaskę. Bez niej wciąż nie było nic widać. Ponowne otwieranie oczu na przemian z zamykaniem nic nie dawało. Słyszała ciemność. Była gęsta. Coś na kształt otaczającej człowieka ze wszystkich stron cieczy. Czy też ciała stałego, można by to chyba przyrównać do rtęci? Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nie potrzebuje oddychać. Nie czuła też temperatury swojego ciała, jedynie wzdrygające fale zimna przechodzące mrok – przechodziły i ją.
Jednak to, co słyszała, nie było pozornie tak monotonne jak w pierwszej chwili. Echa czyichś nawoływań przeszywały przestrzeń, czyli musiała być czymś ograniczona. Właścicielka bezwładnego ciała zawieszonego gdzieś w centrum tego miejsca, powoli stawała się jego częścią. Ciemność zaczęła się w nią wlewać wszystkimi dostępnymi otworami, równocześnie unieruchamiając. Wnikała do środka przez usta, stopniowo wypełniając gardło, przełyk, jak i całą resztę układu pokarmowego. Nosem wlała się do płuc, skąd z łatwością dostała się do krwiobiegu. Uszami znalazła drogę do mózgu i połączeń nerwowych. Zajęła wszelkie puste przestrzenie, łącznie z wolnymi przestrzeniami w narządach płciowych, które rozepchała do granic, by następnie zastygnąć. Zupełnie jak lawa. Jeden obiekt, będący inicjatorem echa zaczął się przybliżać. Dźwięki stały się wyraźniejsze, powoli zaczęła je rozumieć. Nie wiadomo, czy rzeczywiście było to zrozumiałe, czy wypełnienie w jej ciele obdarzyło ją dodatkową umiejętnością.
Przytoczenie dialogu, który między nimi zaistniał jest fizycznie niemożliwe. Jednak coś takiego zaszło. Była częścią ciemności, mimo to osobnym jej składnikiem – nie zlała się z nią w całość. To coś było składnikiem również. Było blisko. W końcu w nią wstąpiło. Jakby jakaś siła, napełnianiająca człowieka od środka. Jakby napełnienia było jej mało… Ogarnęła ją całkowita bezwładność. Rozum zaczął być kimś innym, sama mogła być tylko obserwatorem tego, co ten ktoś z nią robił. Zapędził ją do kąta na jej własnym terenie. Dwie dusze w jednym ciele. Jedna, stłumiona i ubezwłasnowolniona, druga, silna i niewyżyta, po latach życia bez ciała.
Przeklinała siebie w duchu za to, że zawsze nosiła długie paznokcie. Nowy lokator w jej ciele zaczął zachłannie nimi sunąć od twarzy w dół. Nie panowała nad własnymi rękami, które dziko obmacywały, znacząc swoją drogę krwawymi zadrapaniami. Miejscami rany były głębsze, a owy wirtuoz złego dotyku zatrzymywał się na niektórych rejonach poświęcając im więcej uwagi. W ten sposób zmasakrował i ramiona, i częściowo szyję, i skórę pod piersiami z namiętnością wkładając w rany palce i sondując je od środka. Gdyby mogła – krzyczałaby. Próbowała, lecz bezskutecznie. Pozostało jej jedynie dzielnie znosić ból, który był kurewsko silny, choć może nieco odległy. Stan, w którym się znajdowała, można by przyrównać do półśmierci, także agonia, która się teraz rozpoczęła, śmiercią się znów na logiczny rozum skończyć nie mogła. Bo czy da się na nowo uśmiercić półmartwego?
Ciemność blokowała ruchy, nie pozwalała na krzyki. Palce drążyły dziury w brzuchu, już prawie dosuwały do jednego drugi – być może, by chwycić jakiś narząd, gdy nagle znów urwał się film.
Otworzyła jedno oko. Nad sobą ujrzała uśmiechniętego Pana sączącego wino prosto z butelki. Dopiero teraz do niej doszło, że leży. I to nie byle gdzie, podłoga zarażała półprzytomne ciało zimnem. Spróbowała się poruszyć. Mocne więzy na nadgarstkach i kostkach z łatwością tę próbę udaremniły. Uniosła głowę, by sprawdzić dokąd prowadziły. Pan zadał sobie tyle trudu, by kawałki sznuru do podłogi przybić gwoździami. Nieopodal leżała też zerwana opaska na oczy. Wybór miejsca, w którym leżała nie był przypadkowy. Przypomniała sobie o pentagramie, który w rzeczywistości faktycznym pentagramem się nie okazał. Była to gwiazda ośmioramienna. W co drugie ramię był wbity gwóźdź trzymający za pomocą liny jej kończynę. Wszystko powoli układało się w całość.
W pamięci zaczęły się pojawiać migawki z niedawnej wizji. To coś było już poza nią. Odetchnęła z ulgą. Nie czuła ran, tym bardziej to ją uspokoiło. Niepokoił ją tylko widok Jego, wyraźnie się chwiejącego, uzbrojonego w obsceniczny uśmieszek.
– Nawet nie wiesz jak miło obserwowało się Twój ból – zaczął. – I to z bliska, byłem tuż obok. Nawet nie obok, tylko w Tobie. Rżnęło mi się bardzo dobrze, żałuj, że tego nie pamiętasz… Może i bym Cię tam zostawił na dłużej, jednak… – odłożył butelkę i kucnął niedaleko – jednak pozazdrościłem, że to nie ja Ci go zadaję – pogłaskał ją po głowie pozornie czule, ona zmrużyła oczy jak zadowolona kotka. Podniecenie kierowało się swoimi prawami, przyćmiewało umysł za każdym razem, kiedy jej dotykał. Samo wspomnienie o tym, że wykorzystał jej chwilowo nieczynne ciało wzbudziło w niej falę obezwładniającego gorąca. Trwali tak dłuższą chwilę. Promienie zachodzącego słońca ostatkami sił wpadały do pomieszczenia poprzez wielkie okna. Zmrok zbliżał się wielkimi krokami. Wydawałoby się, że to dopiero początek. Początek końca.
Dodaj komentarz