Drobne historie II. Cholerny piątek.

[opowiadanie oparte na prawdziwych wydarzeniach]

***

Maj. Piątek. Siódma wieczór. Przed nami długi weekend. Na zewnątrz wciąż świeci słońce, jest ładnie, ciepło, majowo. Sporo osób wybrało się na spacer po parku. Inni dali się skusić i przysiedli przy kawiarnianych stolikach. Małe stoliki w kafejkach i bistrach aż krzyczą by się przy nich przysiąść. W takim momencie małe piwko, albo kieliszek różowego wina wydają się być czymś oczywistym, spacer nie wymaga żadnego wytłumaczenia a siedzenie w biurze oznaczać może tylko, że jest się skończonym debilem.

I właśnie tak się czuję. Jak skończony debil. I to poniekąd na własne życzenie – uparłem się by ten projekt o Japonii zrobić samemu, to mam teraz za swoje. Projekt okazał się na tyle dość istotny, że w ostatnią delegację pojechał ze mną sam szef oddziału, czyli wicedyrektor całej naszej firmy (ho ho).Co prawda podejrzewam, że po prostu lubi Tokio i tylko czekał na okazję by się przejechać, ale co tam. Ważne, że na Japończykach zrobiło wrażenie, że oprócz zwykłego wyrobnika, odwiedził ich sam szef na nie-Amerykę. Delegacja wypadła bardzo dobrze, Japończycy byli zadowoleni (o ile ktokolwiek jest w stanie cokolwiek odczytać z ich min). Do pełni szczęścia potrzeba jeszcze im wysłać przed końcem tygodnia finalną wersję dokumentu, którą właśnie zwykły wyrobnik z firmy przegląda po raz fafnasty. "Może i zwykły wyrobnik, ale za to zdolny i ambitny”, klepię się w myślach po ramieniu i naciskam "send”. Poszło.

Wstaję, przeciągam się i wychodzę z biura. Rzut oka na korytarz; pusto, cisza. Krok za krokiem idę powoli korytarzem w stronę naszej "kawiarenki”, czyli pokoju z kilkoma stołami, fotelami, lodówką i ekspresem do kawy, gdzie za dnia koncentrowało się życie towarzyskie na naszym piętrze budynku. Po drodze spostrzegam paczkę w mojej przegródce z pocztą. Spora paczka; z Japonii. Oho! Ciekawe co to.

Wchodzę do kawiarenki, siadam przy stole i zaczynam rozpakowywać. Uhu… Japońska whisky z etykietką w same krzaczki; takie japońskie bazgroły na sto procent znacznie podwyższają zajebistość takiej whisky! W sumie miły gest, problem w tym, że nie przepadam za whisky. No ale nic. Miły gest i tyle. "Może nawet warto otworzyć i spróbować jak to smakuje?” przychodzi mi do głowy myśl. Zdecydowanym ruchem otwieram butelkę.

– Piotr! Ty też dostałeś tę whisky! – tuż za mną słyszę kobiecy głos. To Marie, sekretarka wicedyrektora. Kobieta lekko pod czterdziestkę, o przeciętnym wzroście, przeciętnej urodzie, przeciętnym ubiorze i zdecydowanie ponadprzeciętnym mniemaniu o sobie.
– Też? Znaczy się ktoś jeszcze ją dostał? – pytam się.
– Szef dostał taka samą. Przysłali mu ją dzisiaj paczką, tak jak tobie. – Marie pokazuje palcem na postrzępione opakowanie. – Właśnie zabrał ją ze sobą wychodząc do domu. – Marie siada obok mnie i rzuca suchym tonem – Daj mi spróbować, w końcu też mi się należy.

Bez słowa biorę z szafki dwie szklanki i nalewam dla niej i dla siebie. Marie przesuwa nosem nad szklanką, bierze łyk. – Niezła – kwituje.  

Biorę mały łyk. Smakuje jak whisky. Mimo najszczerszych chęci mój dyletancki nos nie czuje żadnych japońskich nut. Nic z ryżu, sushi ani wasabi. Po prostu whisky i tyle!
– A co tak się wwąchujesz? – pada nieco napastliwe pytanie.  
– A nic. Smakuje jak whisky.
– Nooo oczywiście! – rzuca głośno i pogardliwie. – Japończycy chcą zawsze zrobić produkt doskonały, dorównujący i przewyższający oryginał …

Odpływam. Przestaję jej słuchać. Wykłady Marie miały to do siebie, ze zajmowały sporo czasu i mocno działały mi na nerwy. Ta kobieta uważa, że wie wszystko o wszystkim i musi to manifestować każdym swoim słowem, swoją sztywniacką pozą i intonacją przedszkolanki tłumaczącej dzieciom jak myć ręce. Zerkam na nią. Siedzi wyprostowana jakby kij połknęła i coś tam chrzani jak to japońscy kucharze ortodoksyjnie trzymają się przepisów i jakie to ich podejście do jedzenia jest wyjątkowe.  

Watro dodać, że Marie, pochodzi z południa Francji; ma dość ciemną karnację, orzechowe oczy, lekko zadarty nosek i czarne, długie włosy, które całkiem ładnie (nie powiem) falują w rytm jej nerwowej gestykulacji. Dziś ma na sobie nijaką beżową sukienkę, niepotrzebnie podkreślającą jej spore biodra. Noga założona na nogę w sekretarskim geście. Właśnie dolewa sobie mojej whisky, no i dalej wciąż pieprzy jakieś trywializmy z miną jakby wyjawiała mi prawdę tajemną. Nie ma co, kapitalny sposób na spędzenie piątkowego wieczoru. Wkurwienie, na początku wieczora leciutkie, powoli narastało.

– … czy ty w ogóle mnie słuchasz? – Marie urywa i patrzy się na mnie wzrokiem nauczycielki z podstawówki, która właśnie złapała ucznia na gapieniu się przez okno.  
– Taaaaaa... Też sobie doleję i wezmę lodu.  
– Nie no?! Lód?? Może jeszcze dolej sobie coli?! – prycha pogardliwie. Nic nie mówiąc podchodzę do lodówki i wrzuciłem sobie do szklanki dwie kostki lodu.
– Doleję sobie jeszcze – mówi Marie ni to do mnie, ni to do siebie. – W sumie też mi się należy. Przecież to ja zapewniłam całą logistykę wyjazdu. To ja załatwiłam szefowi bilet ("Sześć tysięcy euro, z mojego budżetu.” dodałem w myślach; wkurwienie lekko skoczyło w górę). To ja zarezerwowałam mu hotel ("Kolejne dwa tysiące”. Wkurwienie oczko w górę). To ja przesłałam mu wszelkie dokumenty ("Akurat. Po prostu przesłałaś mu mejle od mnie.”, wkurwienie dalej rośnie). To ja przygotowałam mu wszelkie informacje o miejscach spotkań w Tokio ("Z których biedny misio nawet nie skorzystał. Trzymał się mnie przez większość spotkań, jak dziecko matki, dzwoniąc o dziwnych porach”). No i to ja załatwiłam wam taksówkę na lotnisko ("Heeeh! No aaaale wysiłek...”)

– ŻE CO??? – Na twarzy Marie pojawiają się pąsowe rumieńce złości, bardzo ładnie grające z jej oliwkową cerą. Duże, orzechowe oczy rozszerzają się w zdziwieniu do rozmiaru monet o nominale 2 euro.

Oho! Chyba ostatni komentarz wypowiedziałem na głos. Ale co tam.
– To żaden wysiłek, zamówić taksówkę. – powtarzam głośno – Jeśli ja w weekend średnio cztery razy jeżdżę taksówką, to co? Powinienem czuć się zapracowany? – uśmiecham się szyderczo.

Chyba nacisnąłem jej na odcisk; aż zacisnęła usta ze złości. Do tego wypita whisky zrobiła swoje. Marie zaczęła wylewać swoje wszystkie pretensje. Głośno (za głośno!) nawija o tym ile to ona nie robi dla firmy. Ile nie robi dla szefa. I że za mało zarabia. Dalej podnosi głos i zaczyna niemalże krzyczeć na mnie gestykulując zawzięcie. Moje wkurwienie osiąga wysokie pułapy. Przesuwam krzesło tak, że siedzę dokładnie naprzeciwko jej i agresywnie patrzę się jej w oczy. Milczę, oddychając ciężko. Czuję, że chyba zaraz ją trzasnę.

Tymczasem ta suka wydaje się zupełnie nie zwracać na mnie uwagi; wciąż gada i gada. Whisky chyba ją nieco nakręciła. Widać, że też jest wściekła; pochyla się agresywnie w moim kierunku. W pewnym momencie zaczęła coś wyliczać w punktach, co to ona nie robi codziennie dla naszej firmy. Po pierwsze, po drugie, po trzecie… Na czwartym albo piątym punkcie zacina się, jej dłonie zawisają w powietrzu. Usta ma otwarte przez kilka sekund; orzechowe oczy straciły wątek; intensywnie szuka w myślach, co chce powiedzieć.  

Ta jedna chwila jej zawahania zadecydowała; to był moment; impuls; nic planowanego (na liście gorących dziewczyn w firmie Marie zajmowała dość odległe miejsce). Tak czy inaczej w tej sekundzie obejmuję ją ramieniem, przysuwam do siebie i całuję w usta. Marie jest zaskoczona; otwiera szeroko oczy; jej język, nieruchomy, daje się całować coraz gwałtowniej.  

Nagle odpycha mnie i wstaje szybko z krzesła. – Oszalałeś?

Bez słowa wstaję i podchodzę do niej. Chwytam ją za biodra i przysuwam do siebie. Znowu ją całuję. Czuję jak niepewnie odpowiada na mój pocałunek; po chwili odpycha mnie jeszcze mocniej.

– Co ty kurwa robisz? – rzuca z wściekłością. Jej oczy są szeroko otwarte, błyszczą niesamowicie. Oddycha urywanie; jej ciemnie włosy falują w szybkim rytmie.
– Zamknij się. – znowu do niej podchodzę. Chyba chce mnie spoliczkować, ale udaje mi się zablokować jej ruch. Próbuje mnie uderzyć drugą ręką. Łapię jej rękę, wykręcam ją lekko; przyciskam Marie do stołu, tak że leży na plecach na blacie nogami dotykając ziemi.
– Kurwa! Odjeba …  
– Stul pysk, suko! – Przerywam jej. Całuję ją mocno, gwałtownie. Odpowiada na pocałunek, zamyka oczy.

Jedną ręką wciąż przyciskam ją do stołu, drugą ręką wsuwam jej pod sukienkę. Marie szarpie się gwałtownie. Chce mnie odepchnąć. Dociskam ją mocno do stołu, słyszę jak uderza o blat łokciem i plecami. Całuję ją jeszcze mocniej i jeszcze gwałtowniej.
Ręką wyczuwam pod spódnicą jej bieliznę. Zaczynam masować ją całą dłonią przez materiał po jej cipce, po wewnętrznych stronach ud. Czuję jej spoconą skórę; włosy. Czuję przez materiał, że szybko robi się wilgotna. Jej oddech przyspiesza; jej wściekłość ustępuje podnieceniu.

Szarpię za jej stringi; słyszę trzask rozrywanego materiału. Odsłaniam jej cipkę; masuję ją regularnymi ruchami, coraz mocniej. Jej mokre od potu i podniecenia włosy lepią mi się do palców, jest już bardzo wilgotna; wciąż rytmicznie i mocno pocieram jej cipkę. Jednocześnie czuję jak mój penis sztywnieje. Ona też to musi czuć. Przywieram do niej mocno, trzymając ją za nadgarstek. Wciąż całujemy się namiętnie. Po kilku długich chwilach Marie otwiera oczy – patrzy na mnie wyczekująco zamglonym wzrokiem.  

– Już zaraz, suko! – ostre warknięcie z mojej strony. Puszczam jej rękę, wstaję i szybkim ruchem zsuwam swoje spodnie i bokserki. Silnym ruchem chwytam ją za uda i wchodzę w nią głęboko, mocno, do samego końca. Ona zamyka oczy i zagryza wargi. Patrzę na nią leżącą na stole przede mną, na jej silne biodra, spocone ciało ledwo zakryte zadartą, tanią sukienką, na jej długie czarne włosy. Zamiast wściekłości czuję bardzo silne, zwierzęce podniecenie. Chcę ją mieć całą. Tu i teraz. Pieprzę ją, tak to dobre słowo, pieprzę ją leżącą przede mną na stole. Mocno, szybko. Przyciskając jej uda do swoich bioder. Patrzę na Marie, jak zagryza wargi; nie chce wydać z siebie żadnego odgłosu, słychać tylko jej głośny, urywany oddech. Patrzę, jak na jej policzkach pojawiają się purpurowe rumieńce. Patrzę, jak wyszarpuje zza dekoltu swoje oliwkowe piersi, jak wbija w nie swoje palce. Czuję, jak mój nabrzmiały penis pulsuje w jej gorącym wnętrzu, trąc ostro, uderzając mocno, miarowo. I jak eksploduje nagle, zalewając ją spermą.

Chcę jeszcze.

– Leż! – rzucam do niej. Klękam i wsuwam się twarzą między jej nogi, w jej mokre od potu krocze pachnące całodziennym zmęczeniem, spermą i jej sokami. W jej zlepione włosy. W jej cipkę, pełną, nabrzmiałą i pulsującą podnieceniem. Przywieram językiem do jej wzgórka, wbijam się w nie, zaczynam ją lizać mocno i miarowo. Mój szorstki język masuje jej łechtaczkę, by po chwili wbić się swym końcem w jej wnętrze.

Łapię jedną ręką za pośladki Marie. Słyszę urwane, tłumione jęknięcie. Podniecenie pulsuje mi w skroniach. Wkładam w nią dwa palce i ruszałem nimi szybko wciąż liżąc mocno jej cipkę. Jej oddech przyspiesza. Moje palce ślizgają się w jej rozgrzanym wnętrzu drażniąc ścianki, uderzając głębiej i głębiej. Koniec mojego języka mocno naciska na jej łechtaczkę. Po kilku a może kilkunastu minutach (czas stanął) czuję jak jej cipka mocno zaciska się na moich palcach. Silny skurcz, … drugi, … trzeci. Marie podskakuje na stole, jak rażona prądem. – Ah ah ah! – słyszę jej głośny, wibrujący okrzyk. Czuję jak zalewają mnie gorące fale podniecenia.

Wstaję i spoglądam na nią. Jej orzechowe oczy patrzą na mnie zamglonym wzrokiem. Zza rozciągniętego dekoltu wystają dwie niewielkie, jędrne, oliwkowe piersi. Wciąż trzyma je w rękach; jej paznokcie z ciemnym lakierem, pękniętym w kilku miejscach mocno szczypią ciemne, nabrzmiałe sutki. Jej sieciówkowa, bawełniana sukienka podwinięta na brzuchu odsłania ciemne podbrzusze, naderwane stringi całkowicie mokre od jej soków, potu, spermy…

Czuję kolejny przypływ podniecenia. Szarpię ją za ramię. – Chodź!
– Piotr... – chciała coś dodać.
– Przymknij się! – ucinam. Marie zsuwa się ze stołu i klęka przede mną. Zamyka oczy. Łapię ją za jej czarne, gęste włosy i jednym ruchem wkładam końcówkę penisa do jej ust. Trzymając ją za włosy ruszam rytmicznie jej głową. Czuję jak jej język szoruje po moim penisie. Czuję jak sztywnieje i pęcznieje w jej ustach, pobudzany tymi miarowymi, regularnymi ruchami jej głowy i miękkością jej języka.

– Oh. Dobra suka!– wzdycham i zerkam na nią. Marie klęczy przede mną z zamkniętymi oczami. Całkowicie poddaje się mojej kontroli; trzymam ją za włosy i jednostajnie ruszam jej głową; mój penis miarowo zanurza się w jej ustach. Patrzę dalej. Marie jedną ręką wciąż ugniata swoją pierś, drugą ręką szybko masuje się po cipce.

Łapię ją mocniej za włosy; podnoszę i pcham na stół. Opada tyłem do mnie. Ostrym ruchem zrywam jej przemoczone i naderwane przeze mnie stringi; wchodzę od tyłu w jej mokrą, pulsującą cipkę.  
– Oooh! – tym razem nie kryła krótkiego, głośnego okrzyku.
Chwytam ją za dłoń i kładę na jej kroczu.
– Baw się sobą, suko! – rzucam. Bez słowa zaczęła szybko masować dwoma placami łechtaczkę. Złapałem ją za jej pierś, szczypię ciemne, napęczniały sutek. Zaczynam szybko pieprzyć ją od tyłu. Mocno. Szybko. Mocno. Jakbym chciał przybić ją do tego stołu. Z każdym moim pchnięciem wydawała z siebie głęboki, zduszone westchnienie. Jej ręka szybkimi ruchami masuje cipkę.

Po kilku minutach dochodzę. Czuję jak mój penis pulsuje, jakby chciał cały eksplodować. Strzelałem w nią spermą raz po razie. Czuję też jak ona dochodzi. Jej cipka zaciska się szybko, jej ręka nieruchomieje. Na jej oliwkowej skórze perlą się krople potu i skapują na stół. Dyszymy ciężko.  

Nakładam spodnie i usiadłem na krześle. Zerkam na moją szklankę z whisky. Kostki lodu zdążyły się rozpuścić.

Marie siada obok mnie. Uśmiecha się, oczy ma zamknięte. Kładzie mi stopę na kolanie. Zaczynam ją masować – Mmmm – mruczy cicho.

Po chwili otwiera oczy. – Cholera. Jak ja wrócę do domu bez majtek i w rozciągniętej sukience? – uśmiecha się nieśmiało. Tym razem to uśmiech małej dziewczynki proszącej tatę o lizaka.
– Podrzucę cię taksówką.– rzucam szybko. Jest mi dobrze. Nie chcę za dużo myśleć, ani za dużo gadać.

Posyła w moją stronę całusa zza swoich długich czarnych, lśniących włosów. Jej orzechowe oczy błyszczą. Ciągle trzyma swoją stopę na moim kolanie. Po wewnętrznej stronie jej uda płynie strużka spermy zmieszanej z jej sokami. Marie zamyka oczy, na swojej buzi ma duży, błogi uśmiech.

***

Po kilkunastu minutach wychodzimy z biura. Wsiadamy do taksówki.
– Najpierw odwieziemy ciebie, potem mnie. Ja płacę. – Rzucam konkretnie.  
– Ok. – uśmiecha się. Jej uśmiech jest taki … normalny i całkiem uroczy.

Jedziemy do niej, gdzieś w piętnastą dzielnicę, w okolice metra Balard.
– Wpadnij może kiedyś na kolację – rzuca wysiadając. – Może w przyszły piątek?
– Dobry pomysł. – całuję ją lekko w usta. – Pa!
Odwraca się i idzie w stronę bramy.

– Gdzie teraz? – taksówkarz patrzy się na mnie wyczekująco.
– Pod École Militaire.

W sumie jest ciepły wieczór, tydzień był dość męczący i mam ochotę na spacer Polami Marsowymi. Może przysiądę gdzieś w jakimś bistro na kolację, albo po prostu na drinka. W końcu, coś mi się od życia należy! Uśmiecham się do siebie szeroko i rozsiadam się wygodnie na siedzeniu taksówki.

PaloAlto

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 2834 słów i 16404 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik dupa

    A wiesz co to anal albo trójkącik? Ataknto mmm

    15 wrz 2014