Na wolnym ogniu

Siedziałem związany w dużej metalowej beczce po brzegi wypełnionej wodą. Wokół zgromadziła tłum ludzi buczących w moją stronę. Próbowałem se wyswobodzić, ale bez skutku. Wtedy podszedł do mnie mężczyzna oznajmujący, żebym się nie martwił, bo jest najlepszym kucharzem w mieście. Nie wiedziałem do końca, co miał na myśli mówiąc, żebym się nie martwił. Po prosił kilku ochotników z tłumu, który razem z beczką przesunęli na wiszący ruszt, a później podnośnikiem unieśli. Podłożyli pod nim kilka grubych kawałków drewna i podpalili je. Wtedy zrozumiałem, że jestem po prostu przystawką, a ci ludzie przyszli tu na darmowy posiłek. Jednak ja sam nie mogłem wystarczyć dla wszystkich, ale kucharz znalazł na to sposób. Wyjął z kieszeni broń i dodatkowo zabił pięć przypadkowych osób. Inni nie byli tym szczególnie przestraszeni wręcz przeciwnie byli zachwyceni, że będzie tyle przystawek. Tego już było za wiele, musiałem się stamtąd jakoś wydostać, więc energicznie przechylałem się we wszystkie strony, by przewrócić beczkę. W końcu udało mi się i wywróciłem ją. Jednak nadal byłem związany. Gdy kucharz zobaczył, że się wydostałem, kazał mnie przynieść do niego, a potem poćwiartować i wrzucić kawałkami do każdej pozostałych, w których już gotowały się na wolnym ogniu martwe ciała przypadkowo zabitych przez niego osób. Byłem przerażony, miotałem się z całych sił, usiłując poluzować sznur, którym byłem skrępowany. Mężczyźni rzucili mnie na kamienny blat i ku mojemu zdziwieniu rozwiązali. Było to konieczne, gdyż bez sznura będzie mnie łatwiej pokroić. To była moja ostatnia szansa. Akurat nikt mnie nie pilnował, bo kucharz z pomocnikami wybierali odpowiedni tasak i przyprawy. Po cichutku ześlizgnąłem się z blatu i najszybciej jak tylko mogłem, zacząłem uciekać. Nie wiedziałem, dokąd biegnę, ale to było nieważne. Priorytetem było uciec jak najdalej stamtąd. Wtedy niespodziewani drogę zastawił mi tłum wygłodniałych kanibali. Mogłem się spodziewać, że nie dadzą uciec potencjalnemu obiadowi.  Wszyscy w jednej chwili rzucili się na mnie, zdzierając ze mnie ubranie i wgryzając się w moją skórę, rozszarpując i wyrywając kolejne kawałki mięsa. Ból był przeokropny, wrzeszczałem jak nigdy, krew tryskała na wszystkie strony. Nie czułem już ani rąk, ani nóg. Nagle zobaczyłem w tłumie kucharza. Śmiejąc się, podszedł do mnie. Dławiąc się krwią, spojrzałem na niego i plunąłem nią prosto w jego twarz, a zaraz po tym ujrzałem ciemność.

marok

opublikował opowiadanie w kategorii sen, użył 477 słów i 2628 znaków.

1 komentarz

 
  • on

    dobrze że tak się skończyło...że tylko tak się skończyło, bo mógłbyś jeszcze COŚ napisać...

    19 lis 2016