"Głębia strachu" rozdział 4 - Marazm.

Stoję na środku wielkiego placu. Wokoło mnie gromadzą się tłumy ludzi, czekających na coś w napięciu. Nie wiem co się dzieje. Nie rozumiem, dlaczego nie uciekają, robiąc z siebie łatwy cel. Chwytam mężczyznę stojącego najbliżej mnie za rękaw marynarki i krzyczę, by uciekał, ale on pozostaje głuchy na błagania. Przeciskam się pomiędzy ściśle przyległymi do siebie ciałami. Widzę matki z dziećmi, staruszków, znajome twarze ze szkoły, które nikną, tracąc swój wyraz.

Zauważam wysoką stertę gruzu i zaczynam się na nią wspinać.

– To ona. To przez nią nie żyje! – Słyszę tak dobrze mi znany głos, kiedy jestem już u szczytu.

– Megan?! – Staję na palcach, aby ją dostrzec. – Moja kochana Megi.

Wołam i zaczynam schodzić z betonowej konstrukcji, ale gdy ona podchodzi coraz bliżej instynktownie coś karze mi się cofnąć.

– To twoja wina! – oświadcza, wlewając w każde słowo litry goryczy.

– Dlaczego tak mówisz? To był straszny zbieg okoliczności. – Próbuje się tłumaczyć.

– To przez ciebie wyszłyśmy z domu!

– Nieprawda! – Mój głos miesza się z rozpaczą. – Ty mnie wyciągnęłaś, chciałaś żebyśmy wyszły. – Megan zaczyna się szyderczo śmiać.

– Gdyby nie twoje urodziny, byłabym bezpieczna, a teraz jestem martwa! – Martwa, martwa, martwa! Te słowo przecina mnie i rani jak ostrze noża.

Ma rację, to moja wina. Powinnam jej wtedy odmówić. Wymyślić jakieś zgrabne wytłumaczenie, ale uległam. Zaczynam się dławić. Potężna gula rosnąca w gardle, zatyka mi przełyk. Nie chcę na nią patrzeć. Poczucie winy zżera mnie od środka.

– Mnie też zabiła! – Kulę się i widzę Smitha. Przytrzymuję ręką miejsce, w którym znajdował się kiedyś jego bark. Między palcami przepływają mu stróżki krwi. – Skazała mnie na ten okrutny los tylko dlatego, aby zaspokoić sumienie!

– Przestańcie! – Zatykam uszy, nie mogąc tego znieść.

Dłużej nie dam rady.

– Zawiodłaś nas.

– Tata? Tatusiu! – Staczam się w dół i zaczynam biec w jego stronę, ale im szybciej się poruszam, tym zwiększa się przestrzeń pomiędzy nami.

– Nas też nie uratujesz! Jesteś słaba, nie chcę takiej córki!

– Emily, obudź się. – Cass potrząsa moim ramieniem.

Patrzę na jej wystraszoną twarz. Musiałam krzyczeć przez sen, ponieważ moja współlokatorka wydaje się zdezorientowana. Staram się opanować targające mną emocje i siadam na łóżku, skupiając wzrok na jej miodowych oczach.

– Co się dzieje? – pyta, a ja zupełnie nie wiem co mam jej odpowiedzieć.

W jaki sposób się wytłumaczyć. Musiałabym opowiedzieć o śmierci Megan, wspólnej tajemnicy ze Smithem. Wolałabym tego uniknąć, poza tym jego śmierć nie upoważnia mnie do złamania obietnicy, ale bez tych wyjaśnień nie zrozumie. Cierpienie wyniszcza mnie od środka. Ona nadal cierpliwie czeka, martwi się o mnie, lecz ja nie mam już w sobie współczucia, nie chcę także żeby ona użalała się nade mną.

– Nic, zupełnie nic – mówię tylko i bezceremonialnie wracam do pozycji leżącej, przymykając powieki.

Wyzbywam się wszelkich uczuć. Otaczam niewidzialną barierą, która ma za zadanie odseparować mnie od wszystkich. Wolę, aby mnie nienawidzili. W ten sposób już nikogo nie skrzywdzę. Gdy na nowo pogrążam się w sen, staje się bezdusznym bytem nastawionym wyłącznie na zemstę.

Parokrotnie Cass, Mark i nawet Ian próbują mnie zagadać, ale bez powodzenia. Po kilku nieudanych próbach rezygnują, a ja tylko czasami słyszę, kiedy o mnie rozmawiają, przyglądają się, zastanawiają jak ze mną postępować. Widać, że krępuje ich ta sytuacja. Wreźcie całkowicie dają za wygraną.

Otępienie pozwala mi w miarę normalnie funkcjonować. Postanawiam w pełni wykorzystać dni, które mi pozostały na przygotowanie. Żyję w ściśle określony sposób. Jem, trenuję, śpię. Jeżeli muszę się odezwać, ograniczam to do koniecznego minimum. Jedyną osobą zadowoloną z takiego postępowania jest Hanks. Podoba mu się moja determinacja z jaką parokrotnie powalam go na ziemię, wprawiając tym w osłupienie nie tylko siebie, ale i resztę osób biorących udział w treningach.

– Jesteś coraz lepsza – powtarza za każdym razem i podnosi poprzeczkę.

W międzyczasie doszkalają nasze, rzekomo odkryte przez nich umiejętności i przekładają je na naukę korzystania z przydzielonych nam broni.

Mark ze względu na swoja siłę i masywną budowę ciała otrzymuje niebagatelnych rozmiarów broń przypominająca karabin maszynowy. Ma on na celu wywołanie małych eksplozji, rozsadzających przeciwnika i wszystko w obszarze trzech metrów od niego. Zwinność i szybkość Iana oraz doskonały czas reakcji doskonale pasuję do nowoczesnej kuszy, którą od razu postanawia wypróbować i o mały włos nie przestrzeliwuje ucha Browna. Cassie do dyspozycji dostaje cały zestaw noży. Jedne mają gładką powierzchnię, inne głębokie wcięcia. Podobno najgorsze i najbardziej skuteczne są te z haczykowato zakończonym końcem. Wrzynają się do tego stopnia w ciało, że rozpruwają je na pół.

– Celność rekrucie Roberts. – Dodaje Wood.

Fakt zawsze była najlepsza w kosza.

– A ty Evans, jak myślisz co dostaniesz? – Podchodzi do mnie. Tego typu pytania działają teraz na mnie jak czerwona płachta na byka.

– Nie wiem. Może toporek? – odpowiadam kąśliwie, ale to co wyciąga zza pleców, jest o wiele bardziej wdzięczne.

Narzędzie na pierwszy rzut oka przypomina tarczę piły, ale po bliższych oględzinach dostrzegam cztery milimetrowe wgłębienia.

– Rzuć tym, jak bumerangiem. – Każe major.

Mam spore obawy czy to na pewno bezpieczne. O ile pamiętam działanie bumerangu, to on zawsze wraca. Widok matowo wykończonych, ostrych jak brzytwa zakończeń nie napawa mnie optymizmem.

‫– No dalej. – Ponagla. – Widzisz tą białą kukłę? – Potwierdzam skinieniem głowy. – Celuj w nią.

Łapię za srebrną krawędź przedmiotu, wyginam przedramię do środka i odrzucam go z dużą siłą. Obserwuję, jak w powietrzu rozkłada się i dzieli na cztery odrębne sztylety połączone w centralnym punkcie. Wirując uderza w manekina na wysokości pasa i przecina go na pół, po czym mknie z powrotem w moją stronę. W pierwszym odruchu chcę zamknąć oczy i się skulić „Jesteś słaba" Przypominam sobie słowa taty z koszmarnego snu. Nie jesteś słaba – mówię cicho pod nosem do siebie i wyciągam rękę. Kiedy broń do mnie wraca na sali rozbrzmiewają westchnienia podziwu.

– Twoja doskonała sprawność orientowania się w przestrzeni sprawia, że pasujecie do siebie idealnie. – Podsumowuje Wood.

Ostatniego dnia treningu dopracowujemy szczegóły jutrzejszego wynurzenia na powierzchnię. Mamy tam spędzić tylko godzinę, oswajając się z bronią i tym, co tam zastaniemy. Pułkownik twierdzi, że prawdopodobieństwo spotkania, któregoś z przeciwników jest minimalne. Nie wiem czy na te słowa czuję ulgę czy zawód. Podobno za dnia nie zapuszczają się w okolice wody, to jedyna rzecz, której się boją. Przez myśl przechodzi mi nawet ucieczka, ale szybko wybijam ją sobie z głowy. Nie jestem jeszcze na tyle gotowa, ten plan musi zaczekać.

– Wyruszamy o świcie – oznajmia pułkownik z grobowym wyrazem twarzy, jakby spisywał nas za w czasu na straty.

– Spotykamy się przy wyjściu dla ekip natychmiastowego działania. W razie problemów rekrut Johnson świetnie zna drogę. – Kieruje spojrzenie na niewzruszonego Iana. – Na miejscu otrzymacie mundury z całym, potrzebnym wam wyposażeniem. Roberts, Anderson, Taylor i Davis zajmiecie się wschodnią częścią promenady. Evans, Johnson, Brown i Hanks zachodnią. Czy wszystko jasne? – zadaje pytanie i wodzi wzrokiem po naszych twarzach jak sęp czyhający na padlinę.

– Tak.

– Nie słyszę.

– Tak jest! – odkrzykujemy i rozchodzimy się do swoich kwater.

Leżę na łóżku i nie wiem, który to już raz czytam regulamin. Muszę czymś zająć myśli i ręce, żeby nie zwariować z bezczynności.

– Emily, mogę o coś spytać? – Cass miota się po pomieszczeniu, patrząc wszędzie byle nie na mnie.

– Słucham.

– Nie boisz się? – W sumie dobre pytanie. Nie mam czasu zastanawiać się nad tym, wolę działać. Nawet teraz siedzenie w miejscu wydaję się stratą czasu. Gdzie dla innych to ostatnie chwile ciszy przed burzą.

– Nie – odpowiadam krótko. Wiem, że ona zasługuje na o wiele więcej z mojej strony, ale ja nie potrafię teraz inaczej. Widzę, że chce jeszcze coś powiedzieć. Jenak po chwili wahania rezygnuje, wracając do szczotkowania włosów.

Ciężko mi określić uczucia związane z jutrzejszym dniem. Powinnam zginąć tamtego popołudnia, jak inni. Nie byłoby wtedy tego całego gówna, przynajmniej nie z moim udziałem. Przekręcam się na bok i zapadam w niedający ukojenia sen.


O czwartej nad ranem jestem zwarta i gotowa do działania. Mamy się spotkać za piętnaście minut. Postanawiam zaczekać na Roberts, która ze stresu po raz trzeci w przeciągu pół godziny wymiotuje nad zlewem w łazience. Trochę mnie to irytuje i kiedy nareszcie oświadcza, że jest gotowa, wychodzimy. Na miejscu czekają prawie wszyscy. Brakuje tylko Wooda z naszym ekwipunkiem. Kiedy wchodzi prosi nas, abyśmy poszli z nim do pomieszczenia znajdującego się zaraz przy wejściu do dużej, oszklonej windy. Otwiera małym kluczem pancerną szafę, a moim oczom ukazują się cztery nowiutkie mundury. Takie same, w jakie są ubrani nasi trenerzy i, w jaki był ubrany Smith podczas naszego pierwszego spotkania, a raczej zderzenia. To wspomnienie sprawia, że wyginam usta w coś na kształt pół uśmiechu bardziej przypominającego grymas po zjedzeniu cytryny.

– Za nim wyruszycie – objaśnia pułkownik, który dołączył do nas chwilę temu. – Mam dla was jeden dodatek.

Zastanawiam się czy czegoś nie zapomniałam, kolejno wyliczając w myślach. Zaplotłam włosy w ciasny warkocz, mam nowy mundur, który jest stosunkowo lekki zważywszy na materiał z jakiego został uszyty. Podobno posiada on wbudowany nadajnik, ale nie potrafię go teraz zlokalizować. Komunikator wyglądający, jak elektroniczny zegarek z podłączoną do niego maleńką słuchawką. U pasa zwisa moja, doskonała broń. To by było na tyle. Wood podaję Mansonowi podłużne pudełko obleczone granatowym aksamitem, w którym dostrzegam ułożone w rzędzie trójkątne odznaki. Podchodzi najpierw do Cass potem do mnie, Iana, a na końcu Marka. Przyczepia je nam z lewej strony munduru na wysokości serca.

– Od tej pory mianuję was pełnoprawnymi żołnierzami „The chosen" – Ściska nam dłonie i dodaje. – Pamiętajcie, niczym niezmącone zaufanie do partnera i trzeźwy umysł to podstawa bez, której polegniecie. Opanujcie strach. To on w szczególności przyciąga te bydlaki. Wierzę w was i powodzenia.

Staje wyprostowany, jak struna, salutując nam na odchodne. Ten gest szacunku i uznania ociepla jego wizerunek w moich oczach. Natychmiast robimy to samo.

Przemieszczamy się w górę dostatecznie szybko pozostawiając morską głębinę daleko w dole. Im wyżej jesteśmy, tym woda przybiera jaśniejsze barwy. Patrzę na szklany dach windy, kiedy oślepia mnie jaskrawe światło poranka. W normalnych okolicznościach wschód słońca nie wpłynąłby w tak drastyczny sposób na mój wzrok, ale tydzień przebywania w półmroku robi swoje. Dopiero przebudzone ze snu niebo pali mi źrenice. Zamykam powieki, a pod nimi tańczą setki kolorowych plam.

– Gotowi? – pyta Brown.

– Jeszcze chwilę – prosi Cass i robi z dłoni daszek nad brwiami. Mi także ta chwila się przydaje. Dzienne światło nie jest już takie dokuczliwe, lecz nadal wpływa na ostrość widzenia.

Pierwsza myśl nasuwająca się patrząc na krajobraz przed nami, to szok. Gdybym nie mieszkała w Blackpool od dziecka i nie znała, każdego centymetra tej ziemi, pomyślałabym, że jestem zupełnie w innym miejscu. Jedyne co pozostaje nienaruszone to molo. Reszta obróciła się w kupę gruzu. Na jednej z nich migocze jeszcze neon sklepiku z pamiątkami. Pamiętam, że jako dziecko odwiedzałam go za każdym razem, gdy przyjeżdżałam tu z rodzicami, a miła pracująca w nim staruszka opowiadała mi niesamowite historie o duchach morza.

W powietrzu nadal unosi się pył. Rzadszy niż ostatnio, ale pomieszany z oparami parującej z gorąca ziemi. Miejsca domów mieszkalnych zastępuje pusta przestrzeń, przypominająca nieudolną próbę wyrównania jej walcem drogowym. Przeżycie na powierzchni graniczy z cudem, a jednak jest tu gdzieś bezpieczne miejsce, o którym mówił Smith. Tylko gdzie?

– Gotowi? – Przerywa moje spekulacje Hanks. Żadne z nas nie ma ochoty odpowiadać. – Zobaczycie za godzinę będziemy już w sektorze pierwszym.

– O ile przeżyjemy. – Uzupełnia Ian, nerwowo obserwując teren.

Cass przełyka tak głośno ślinę, że słyszę jak przelatuje przez jej krtań.

– Włączcie komunikatory. Musimy być w stałym kontakcie – prosi Brown, akcentując ostatnie słowo. Sięgam po małą słuchawkę i wkładam ją do ucha, mocno dociskając. Dzielimy się na czteroosobowe grupy i ruszamy.

Chodzimy już około czterdziestu minut po rozżarzonych prawie do czerwoności kamieniach. Na szczęście moje buty nie przepuszczają ciepła i czuję się w miarę komfortowo. Znienacka w powietrze wystrzeliwują iskry z jednej trakcji elektrycznej, która o dziwo jeszcze stoi.

– Odsunąć się. – W słuchawce dochodzi mnie głos Browna. Odskakujemy w bok i czuję coś miękkiego pod stopą.

Patrzę w dół i wydobywam z siebie zduszony pisk. Reszta ekipy dobiega do mnie od razu.

– Co się dzieje? – pytają jednocześnie. Głową wskazuję na bladą, ludzką dłoń pozbawioną reszty ciała, wciąż na niej stojąc. Widzę, że i na Ianie robi to wrażenie, ale stara się zachować zimną krew.

– Podaj mi rękę – mówi i wyciąga swoją w moją stronę. Łapię nią natychmiast.

Jednak się myliłam. Nie jestem w stanie tego udźwignąć. Zaczynam odczuwać strach, tak skutecznie w ostatnim czasie blokowany. Całe moje ciało drży, a ja boję się postawić kolejny krok.

Jeszcze tylko kilka minut i znowu będę bezpieczna. Muszę wziąć się w garść, oddychaj – rozkazuję sobie, ale każdy głębszy wdech pali płuca. Zasycham mi w ustach. Staram się o tym nie myśleć, lecz nieziemski upał nie daje o sobie tak łatwo zapomnieć. Słyszę dziecięcy śmiech. Znam go, rozpoznałabym go wszędzie. Zaczynam się rozglądać w poszukiwaniu jego właściciela. Dziwi mnie tylko, że moi towarzysze tego nie słyszą. Kiedy nareszcie dostrzegam postać chłopca o ciemnych włosach, rzucam się biegiem w jego stronę.

– Bruno! Braciszku, to ja Emily. Chodź do mnie, słyszysz biegnij! – krzyczę, ale on pozostaje na swoim miejscu.

Adrenalina z jaką teraz moje serce pompuję krew, roztrzaskałaby wszystkie ciśnieniomierze.

– Emily, stój!

– Evans natychmiast się zatrzymaj! – krzyczą, ale ich prośby nie docierają do mnie. Staję się na nie głucha.

Słyszę, że jeden z nich za mną biegnie. Nie sprawdzam, który tylko przyspieszam. Nie pozwolę, aby ktokolwiek mnie powstrzymał.

– Emily do cholery, to nie Bruno! – Rozpoznaje głos Iana. O co mu chodzi. Przecież wiem, co widzę. Nie zważam na jego słowa i docieram do brata, pospiesznie biorę go na ręce i przytulam tak mocno, na ile starcza mi sił.

Jego małe rączki obejmują moją szyję.

– Tak bardzo się boję – mówi.

– Wiem, teraz już będzie dobrze. – Głaszczę jego posklejane włoski. Łzy ciekną mi po policzkach, a przez nie wyłania się obraz wycelowanej w Bruna kuszy.

– Zwariowałeś! Nie poznajesz go! – wrzeszczę, ale to nic nie daje. Czuję dziwne i niezrozumiałe osłabienie. Zaczyna kręcić mi się w głowie, bagatelizuję to jednak i stawiam brata na ziemi, chowając za swoimi plecami. Jednak wiem, że coś się ze mną dzieje. Z sekundy na sekundę staję się coraz słabsza. Obraz przed oczami dłoni Johnsona pokazującej, żebym się odsunęła jest rozmyty w powietrzu, a jego głos mówiący „Pamiętasz, zaufaj mi" dociera zniekształcony i w zwolnionym tempie. To co dzieje się później, to tylko przedstawienie kadru po kadrze. Ostry grot przeszywa małe ciałko na wylot, które upada na ziemię, by po chwili zniknąć w powietrzu jak czarna mgła. Ledwo utrzymuję równowagę. Wiem, że długo już nie dam rady utrzymywać się w pozycji pionowej. Nie umiem być taką jaka chciałabym być. Oszukuję sama siebie. Bez bliskości drugiego człowieka nie potrafię żyć. Moje kolana uginają się i zanim zdążam zetknąć się z ziemią, ląduję w ramionach Iana. Jego obecność sprawia, że w końcu nie wytrzymuję i zaczynam płakać.

– Przepraszam – szepcze, pociągając nosem.

– Ci, już dobrze. – Próbuje mnie uspokoić i przytula.

– Wracamy. – Oboje słyszymy polecenie w słuchawkach, niosące ogromną ulgę.

– Dasz radę iść sama? – Kręcę przecząco głową. – Dobra, obejmij mnie mocno.

Marzycielka29

opublikowała opowiadanie w kategorii science fiction, użyła 2873 słów i 17277 znaków.

2 komentarze

 
  • Jerzy

    Pisz koniecznie dalej.....

    28 maj 2016

  • Marzycielka29

    @Jerzy Dzięki :)

    29 maj 2016

  • NataliaO

    Cieszę się, że mogę przeczytać to opowiadanie. Jest interesujące. <3

    28 maj 2016

  • Marzycielka29

    @NataliaO Bardzo dziękuję

    29 maj 2016