Sek(s)rety Pandory (część 1)

***W roku 2172, ludzie uświadomili sobie, że Ziemia skazana jest na zagładę. Gnębiły ją susze oraz braki surowców naturalnych, dzięki którym mogła rozwijać się nasza zaawansowana cywilizacja. Niedawne miejsca kultu, opustoszały lub zostały zburzone. Nikt już nie wierzył, że istnieje jakaś nadprzyrodzona siła kontrolująca świat. Starzy bogowie umarli, a ich miejsce zajęła technologia. Ta na przestrzeni ostatnich 200 lat, stała się na tyle zaawansowana, że normalnemu człowiekowi trudno było pojąć zasadę jej działania. A jeśli czegoś nie można zrozumieć, zaczyna się temu przypisywać boską moc. Istniały jednak takie miejsca we wszechświecie jak Pandora, gdzie można było dostać namacalny dowód na istnienie siły wyższej. Jednak ludzkość zignorowała pierwszą oznakę boskiej obecności, gdy została przez nią pokonana i wygnana. Mimo to ludzie powrócili i podjęli się misji kolonizacji tej planety.***  

***Pandora, gdzieś na archipelagu wysp*** Minęły dwa długie lata, kiedy to rodzina Sully, usunęła się w cień. Zamieszkali na obrzeżach terytorium klanu Metkayina, za zgodą ich przywódcy Tonowari. Jake wiedział, że polowanie ludzi na jego rodzinę, jeszcze się nie skończyło. Dlatego, ukrywał się w najbardziej odludnych rejonach tej planety. Jego partnerka Neytiri, kiedy łączył się z nią przez tsaheylu, wciąż pałała żądzą zemsty za śmierć jej pierworodnego syna. Nie powiedziała mu tego wprost, ale mógł wyczuć jej wewnętrzny gniew, który niepokoił jej duszę.  

Miejsce na ten moment było bezpieczne, a jednocześnie przytłaczało swym pięknem. Mieli stąd ledwie kilka kroków do niebiańskiej plaży z widokiem na ogromne morze. Jak co wieczór, można było podziwiać zachodzące słońce w kryształowo przejrzystej wodzie. Za sobą, ponad stromymi klifami z mnóstwem tuneli i jaskiń, mieli spore połacie lasu. Wszyscy za nim tęsknili, więc lokalizacja nie była przypadkowa. Była to jedna z większych wysp, połączonej z lądem wąskim przesmykiem z naniesionego białego piasku. Szczególnie dla Neytiri miało to znaczenie, bo mimo piękna przybrzeżnej rafy, wolała spędzać czas w rozległym lesie. Sprawiało to, że czuła się trochę jak w domu.  

Szesnastoletni już Lo'ak, postanowił wrócić do Tsirey, wbrew początkowym protestom matki oraz ojca. Kiri, będąca w podobnym wieku, jak jej przyrodni brat, zaczęła wchodzić w okres buntu. Niemniej, znajdowała czas do opiekowania się przybraną siostrą, dziesięcioletnią Tuktirey. Wraz z dorastaniem, wolała jednak coraz częściej przebywać samotnie, kontemplując piękno przyrody lub zaspokajać własne potrzeby.  

Udając się do lasu, znalazła jedno z tych niesamowitych miejsc, gdzie jej umysł odpływał. Światło ledwo przebijało się przez korony drzew. Rosły tam okazałej wielkości, fioletowe dzbaneczniki o półprzeźroczystej budowie. Idąc po żywo zielonej trawie, uchylała głowę przed dużymi liśćmi paprotników. Niektóre z jaszczurek wachlarzowych, przestraszonych jej obecnością, uciekało i obracało się wokół własnej osi. Nie mogła przestać się uśmiechać, gdy zewsząd docierały dźwięki pierwotnej natury. Czuła zapach świeżej rosy, gdy oddychała pełną piersią. Bosymi stopami, stąpała po miękkiej trawie. Poczuła swoistą synergię z otaczającą ją przyrodą.

To miejsce było tak ustronne, że postanowiła to wykorzystać. Położyła się plecami, pośród kołyszącej i otulającej ją trawy, odsłaniając przepaskę biodrową. Pozwoliła, żeby świeże powietrze, choć trochę ostudziło jej rozgrzaną cipkę. Kładąc prawą dłoń między udami, przetarła palcem wskazującym intymny przedziałek. Lekko rozchyliła swe usta, a oddech przyśpieszył. Odkryła całkiem niedawno, że dotykając się w odpowiedni sposób podczas kąpieli, sprawiało jej to przyjemność. To było dla niej, zupełnie nowe doświadczenie. Zaczęła więc eksperymentować na własnym ciele, wkładając palce do środka.  

Wilgoć, aż wydobywała się na zewnątrz cipki, pokrywając rosą gładki wzgórek. Myśli jej błądziły, jak to by było z inną dziewczyną, szczególnie z dawną koleżanką Lurei. Uwielbiała ich nagie kąpiele w źródłach geotermalnych, których nie brakowało w pobliżu gór Alleluja. Tęskniła za wspólnymi wyprawami do lasu po jagody, jak również zasypianiem z nią przy ognisku. Ich dłonie przeplatały się ze sobą, mimo ich oczywistych różnic w postaci jednego palca więcej u Kiri.

Teraz była już starsza i prócz zwykłej koleżeńskiej przyjaźni, czuła coś więcej. Pierwszy raz pragnęła stworzyć z nią więź i poczuć jej emocje. Chciała, żeby jej usta, wpijały się w jej wilgotny przedziałek. Spijały z niej wypływające soki, kiedy jednocześnie dwoma palcami, masowała jej wnętrze. Czuć jej gorący oddech między swymi udami. To były jej najskrytsze fantazje, które coraz częściej gościły w jej młodym umyśle.

Zacisnęła mocno zęby, żeby się przygotować na nadchodzącą falę uniesienia. Unosząc biodra ponad leśne runo, wytrysnęła na nie swymi sokami. Głośno dyszała, a jej klatka piersiowa falowała. Starała się przy tym zachować względną ciszę. Ponieważ była sama w lesie, a jedyną jej ochroną był podręczny nóż.  

Na dźwięk trzasku łamanej gałązki, zaczęła obracać uszami w przód i w tył. Obejrzała się za siebie, ale pośród gęstej roślinności nie dostrzegła niczego niepokojącego.  

– Czy znajdziesz chwilę, żeby ze mną porozmawiać? – nagły bliski głos ją zaskoczył.

Obejrzała się natychmiast, instynktownie sięgając po nóż i zrywając się na nogi. Syknęła, a gdy zobaczyła kogo ma przed sobą, otworzyła szeroko oczy.

– Mamo? – nie mogła uwierzyć, że widzi przed sobą stojącą Grace w postaci człowieka i to bez maski do oddychania. – To niemożliwe! Ty nie żyjesz!
– To prawda – odpowiedziała jej rudowłosa kobieta. – Wykorzystałam tylko jej postać, żeby móc łatwiej się z tobą skomunikować.
– Kim więc jesteś? – zapytała, nieco się rozluźniając, opuszczając przy tym swój nóż.
– Jestem wszystkim tym, co cię otacza – przykucnęła, sięgając dłonią do rosnącej młodej rośliny. – Wszystkim tym, co żywe i wyrasta z ziemi. Biciem serca tej planety oraz istot, zamieszkujących ten świat.
– Eywa? – zapytała, jakby sama nie mogła uwierzyć w wypowiadane słowa, a postać jej matki tylko się uśmiechnęła.  
– Obserwuję cię od dawna, kiedy to dałam ci życie – odparła tajemnicza istota, wstając z ziemi. – Mamy niedużo czasu, zanim Jake cię znajdzie, dlatego słuchaj uważnie.  
– Idzie tu? – zapytała, rozglądając się wokoło, próbując go wypatrzyć.
– To dobry człowiek, choć czasami nazbyt porywczy – uśmiechnęła się do niej, kiedy Kiri ponownie zwróciła na nią swą uwagę. – Nie jesteś zwykłym dzieckiem, ponieważ masz w sobie część mojej mocy. Wszystkie rośliny czy zwierzęta, będą na twoje wezwanie. Musisz tylko nauczyć się je kontrolować.
– Co masz na myśli? – zapytała, nie rozumiejąc, o co jej chodzi.
– Spójrz – postać Grace, wyciągnęła otwartą dłoń w kierunku liany na pobliskim drzewie, a ta zaczęła wić się wokół pnia jak wąż. – Ze zwierzętami jest nieco trudniej, ale dasz sobie z tym radę. Jesteś mądra jak twoja matka.  
– Dlaczego ja? – zapytała nastolatka, nie rozumiejąc czego może od niej chcieć sama Eywa.
– Ludzie muszą zobaczyć i ponownie uwierzyć, że są na tym świecie rzeczy, których ich nauka nie potrafi wytłumaczyć – mówiąc to, otworzyła dłoń, a na jej wewnętrznej stronie, pojawił się mały wir powietrza, który zamienił się w wodę, a następnie w ogień. – Inaczej zniszczą ten świat tak samo, jak własną Ziemię.  

Kolejny raz usłyszała trzask łamanej gałązki i po obejrzeniu się, zobaczyła w oddali jej przybranego ojca. Kiedy ponownie spojrzała w miejsce, gdzie stała Grace, już jej nie było. Zupełnie jakby rozpłynęła się w powietrzu. To była najdziwniejsza rzecz, jaka kiedykolwiek jej się przydarzyła.  

– Szukam cię od godziny, a ty tymczasem włóczysz się po lesie – odezwał się Jake, który przedzierał się przez rośliny. – Jest już późno, a trzeba przygotować kolację.
– Widziałam Grace – odparła od niechcenia. – To znaczy Eywę.
– Kiri – stanął przed nią i położył dłonie na jej ramionach. – Wiem, że to trudny czas dla nas wszystkich, także dla ciebie.
– Ale ja ją widziałam! – zaprotestowała w złości, a nagły powiew wiatru, poruszył koronami drzew.
– Wierzę ci, a teraz chodź do jaskini – odparł cierpliwie jej przybrany ojciec. – Neytiri martwi się o ciebie. Mówi, że ostatnio jesteś bardzo rozkojarzona.

Kiri westchnęła, może faktycznie jest rozkojarzona, a postać Eywy była tylko jej wyobraźnią. Udała się z Jake'em w kierunku plaży, skąd była najszybsza i najwygodniejsza droga do ich kryjówki. Idąc po białym rozgrzanym słońcem piasku, analizowała usłyszane słowa od postaci jej matki. Będzie musiała to sprawdzić, kiedy ponownie będzie sama.  

Pogoda była cudowna z lekką bryzą od strony morza. Przybrzeżna rafa tętniła życiem wielu gatunków kolorowych ryb, małży i innych egzotycznych zwierząt. W oddali para Ilu, ocierały się szyjami i cicho popiskiwały. Uśmiechnęła się na ten widok. Uwielbiała przebywać ze zwierzętami, pływać z nimi i słuchać tego, co mają do powiedzenia. Od jakiegoś czasu, potrafiła je zrozumieć bez nawiązywania więzi, ale nie mówiła tego swym przybranym rodzicom.  

Wejście do jaskini było nad magmowym masywnym sklepieniem, utworzonym setki milionów lat temu. Posiadało ono, kilka umiejscowionych wysokich otworów oraz jeden dość sporej wielkości wyłom na górze. Rozświetlał on wnętrze tej niesamowitej formacji skalnej. Dawało to schronienie przed latającymi drapieżnikami, jak też uniemożliwiało wypatrzenie ich małej rodziny od strony morza. Tutaj też w cieniu, Tuktirey wyplatała nowy koszyk na rozłożonej macie.

Neytiri kucała przy trójnożnym stojaku ustawionego nad paleniskiem, gdzie wolno tliło się osmolone drewno. Na podwyższonym ruszcie znajdowały się wypatroszone ryby oraz małże w skorupach. Wolno się przypiekały, wymagając co jakiś czas przewracania, żeby się nie spaliły.

– Przypilnujesz jedzenia, bo mam z Jake'm coś do omówienia – powiedziała jej przybrana matka. – Nie powinnaś też, sama chodzić do lasu.
– Tak, wiem – westchnęła nastolatka i przekręciła oczami.

Jake czekał na swoją wybrankę przy wyjściu ze skalnej struktury. Wychodzącą Neytiri oświetliło nisko położone słońce i jak zawsze, wyglądała wprost cudownie. Mimo posiadania trójki dzieci, sylwetka w ogóle tego nie zdradzała. Uśmiechnęła się do Jake'a, który też się uśmiechał. Nim zajdzie słońce i wzejdą gwiazdy, chcieli odbyć wspólny spacer wzdłuż plaży.  

– Chcę wrócić do Omatikaya – powiedział Jake do swej partnerki, która się zatrzymała, słysząc ostatnie słowo. – Długo nad tym myślałem i mam dość ukrywania się.
– Wiesz, że demon (Quaritch) zacznie cię szukać – odparła Neytiri niskim głosem, brzydząc się wypowiadać imię osoby, która zabiła jej syna.
– Tak, wiem – pokiwał głową. – Chcę urządzić małe polowanie, a ty, jeśli chcesz, możesz się przyłączyć.
– O jakim polowaniu mówisz Jake? – zaintrygowana, zaczęła machać ogonem na boki.
– Na generała Ardmore – westchnął, bo wiedział, że to wcale nie będzie łatwe.  
– Wyrwałabym jej serce! – syknęła Neytiri na samą myśl o kobiecie, która przyczyniła się pośrednio do tego, że musiała opuścić swoje plemię.
– Traktuję to jako twoją zgodę – wybuch jej złości, odczytał jako potwierdzenie. – Nim wrócimy, chcę odwiedzić Lo'aka, żeby go zabrać do Omatikaya.
– Raczej nie będzie chciał się na to zgodzić – uśmiechnęła się, znając powód w postaci pięknej córki wodza.
– A no racja – podrapał się po głowie, bo zupełnie zapomniał, że jego syn jest szaleńczo zakochany.
– Nadal jesteś skxawng, mój Jake – mówiąc to, nagle zaczęła biec wzdłuż brzegu plaży.

Nazwała go kretynem i tak zostawiła. Oczywiście ruszył za nią w pogoń, próbując złapać ją za ogon. Była niezwykle szybka, gdy przeskakiwała przez niektóre nadmorskie korzenie oraz głazy. W pewnym momencie zniknęła mu z oczu, gdy wbiegła w głąb lasu. Wiedział, że gdzieś tam jest i znając ją, najpewniej weźmie go z zaskoczenia. Wykorzystując swe zmysły, zwęszył tylko jej ledwie wyczuwalny zapach. Rozejrzał się po lesie, gdzie słabe promienie słońca, próbowały się przedrzeć między gęstą roślinnością.  

Neytiri ukryła się na jednym z pochylonych masywnych drzew, przylegając do niego płasko swym ciałem. Ostrożnie wyjrzała w dół i widząc, że partner ją minął, zaczęła powoli wstawać na kucki. Nie mogła się powstrzymać, żeby wydając odgłos zwierzęcia, zwrócić jego uwagę. Uśmiechnęła się, gdy została przez niego dostrzeżona na grubym konarze.

– Wciąż łatwo cię oszukać, mój Jake – odparła jego partnerka i zręcznie zeskoczyła na ziemię.
– Wiedziałem, że gdzieś tu jesteś – podszedł do niej i odgarnął jej kilka kosmyków luźno włosów, a następnie zaciągnął się jej wonią. – Zdradził cię twój zapach.

Mocno ją objął i przysunął do swego ciała, aż pisnęła. Pchnął nabrzmiałym przyrodzeniem w kierunku jej bioder, a z jej gardła usłyszał pomruk rozbawienia. Poczuł jej dłoń, jak wśliznęła mu się pod przepaskę. Zaczęła masować aksamitną powierzchnię członka, pieszcząc palcami masywną nasadę. Ich pocałunki były gorące i pełne pasji. Jego dłonie, spoczęły na jej małych jędrnych piersiach, ostatecznie zniżając do jednej z nich swe usta.

– Jestem odrobinę głodna – mruknęła, całkowicie obezwładniona elektryzującym uczuciem ssania jej biustu.
– Nie będę protestował – zrozumiał jej prośbę, czując mocniejsze zaciskanie palców na jądrach.

Rozwiązał swoją przepaskę i pozwolił jej na zrobienie całej reszty. Poczuł chłodny powiew powietrza na główce penisa oraz ciepło obu dłoni na nasadzie. Wciąż drugie tyle, zostawało do dyspozycji jej ust. Spojrzała porozumiewawczo mu w oczy i uklękła kolanami na miękkim leśnym mchu.  

Przed twarzą miała sercowatą końcówkę z powstającą kroplą rosy na jej szczycie. Oblizała ją, a jej partner, aż się wzdrygnął. Lewą dłonią uderzyła go w pośladek, a następnie położyła tam dłoń i ją nieco zacisnęła. Ostrymi paznokciami, lekko wbiła mu się w skórę. Zaczęła poruszać dłonią po nasadzie członka, a następnie nachylając się, wzięła w usta różową główkę.

Jake złapał swoją partnerkę za włosy blisko głowy, sugestywnie nakłaniać ją do wzięcia więcej. Neytiri dość chętnie przystała na to propozycję, wkrótce mrucząc z zadowolenia, gdy końcówka drażniła jej podniebienie. Wciąż energicznie poruszała dłonią po długim trzonie, chcąc zaspokoić pragnienia swojego wybranka oraz swoje własne. Według tego, co kiedyś zasłyszała przy ognisku, regularne picie nasienia, zapewniało gładką cerę oraz lśniące włosy.  

– Jesteś najlepsza kotku – powiedział mocno zadowolony.

Neytiri nie wiedziała, co znaczyło kotek, ale brzmiało to miło. Zmotywowana pochlebnym komentarzem, przyśpieszyła swoją ręczną robótkę. Obciągając ustami i sunąc dłonią po twardym organie, chciała jak najszybciej, doprowadzić go do krawędzi. Niemal zapomniała przy tym o tsaheylu, które wiązało się z obustronnym odczuwaniem tych samych emocji.  

– Zrób to lepiej teraz! – powiedział pośpiesznie Jake, trzymając w dłoni własny warkocz.

Westchnęła, gdy przyjemność zalała jej umysł. Musiała wziąć kilka sekund przerwy, bo to było przytłaczające. Teraz sama wiedziała, jak blisko był wytrysku. Kilka wtórnych ruchów dłonią, a penis w jej ustach zaczynał drgać. Usłyszała syk jej partnera, gdy zaczął wyrzucać z siebie ciepły i lepki płyn. Gęste nasienie z wielką siłą rozbryzgiwało się o jej podniebienie. Przełykała wszystko, co z siebie wyrzucał, mrucząc z zadowolenia. Wycisnęła wszystko dłonią i oblizując różową główkę, złożyła na niej mały pocałunek. Czuła jak jej nogi zmiękły i musiała wstać z pomocą swego partnera.

– Co powiesz na zabawę z ogonkiem? – zaproponowała z uśmiechem.
– Może następnym razem – pocałował jej usta i wyczuwając słony smak spermy, rozbawiony dodał. – Znając cię, nie będę mógł chodzić.

Zabawa z ogonem polegała na pocieraniu spodu blisko jego nasady. Wywoływało to skutek w postaci niemal natychmiastowej erekcji, dzięki której mogli szybko odbywać ponowny stosunek. To było czułe miejsce u każdego męskiego osobnika. Ten fakt często wykorzystywała Neytiri do wielokrotnej kopulacji, ale strasznie wymęczało to jej partnera.  

Ich wymianę pocałunków, zakłócił daleki odgłos przelatującego Samsona, odpowiednik naszego śmigłowca bojowego. Nie mogli tego lekceważyć, toteż szybko się ogarnęli i wyszli na brzeg lasu, zobaczyć dokąd zmierza. Patrząc na znikający punkt, Jake ustalił, że najpewniej kierował się do Bridgehead. Baza–miasto, wzniesione nad morzem, jako punkt wyjściowy dla skolonizowania Pandory. Najpewniej był to powrót z lotu patrolowego. Spieszył się zdążyć przed zachodem słońca, bo latanie po zmroku było dość niebezpieczne, nawet dla rodzimych mieszkańców tej planety.  

Morze miało pomarańczowy odcień, tworząc niesamowity kontrast z zielenią lasu. Jake trzymał partnerkę prawą ręką wokół bioder. Szli po białym piasku, mieniącego się odcieniem złota. Neytiri była taka piękna, kiedy na jej twarzy gościł uśmiech. Wciąż miała ten urok nastolatki, choć jej ciało pokrywały nieliczne blizny, odniesione w wyniku różnych potyczek. Jej drugim żywiołem była walka, a ta sprawiała, że zmieniała się nie do poznania. Nikt nie chciał, bezpośredniej konfrontacji z nią, widząc ją w amoku.  

W jaskini siedziała Kiri, która była zajęta rysowaniem w słabym świetle paleniska. Niemal zapomniała o przypilnowaniu przekąsek i dopiero uwaga Jake'a, wyrwała ją z zamyślenia. Jedząc pieczone małże, posypane solą zeskrobaną ze ściany jaskini, smakowały wyśmienicie. Tuktirey siedziała między rodzicami, jedząc tak jak oni.

– Możesz się pakować – odezwał się w kierunku Kiri, rysująca w szkicowniku, swoją biologiczną matkę. – Jutro wracamy do domu, wcześniej jeszcze chcemy odwiedzić Lo'aka.
– Naprawdę? – zapytała z niedowierzaniem starsza nastolatka.
– Wracamy do domu! – Tuktirey zaczęła skakać, ku rozbawieniu Jake'a.
– Będziesz pilnować swojej siostry pod naszą nieobecność – Neytiri zwróciła się bezpośrednio do Kiri. – Mamy z Jake'm coś do zrobienia.
– Będziecie walczyć z ludźmi? – zapytała wprost Kiri.
– Jeśli nie będzie wyjścia – odparł Jake i spojrzał wymownie na Neytiri, która nie ukrywała swojego stosunku do przybyłych obcych.

Adelante

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda i erotyczne, użył 3399 słów i 19540 znaków, zaktualizował 31 sty o 16:38.

1 komentarz

 
  • Lopata

    Trochę trudne w odbiorze. Czytelnik może się czuć trochę przytłoczony nadmiarem nowych informacji, postaci, miejsc.

    31 stycznia

  • Adelante

    @Lopata Względem pierwowzoru, na którym bazuje to opowiadanie, całość i tak znacznie uprościłem ;)

    31 stycznia