Nolin - Rozdział 4 i fragment Rozdziału 5

- Nolin uciekaj! – krzyknął jego ojciec. Wysoka postać podchodziła coraz bliżej… Stali na kamiennej posadzce pośrodku lasu. Drzewa były ciemne i nieprzeniknione, a niebo czarne jak smoła. Wokół wszędzie żołnierze.
- Nolin, uciekaj!! – znowu krzyk Loring’a. Niebo zanikło, żołnierze zmalali, zostało tylko, , to”… Z zewsząd naparł na Nolina odór śmierci. Powietrze się ze sobą scaliło – zrobiło się ciasno. Brak ruchu, brak myśli, brak nadziei…  
- Nolin, uciekaj!!! – znowu ten głos… Nolin spojrzał na ojca, ale on był zwrócony w stronę nadchodzącego zła. Uniósł miecz i zamachnął się. Rozległ się przeraźliwy śmiech – Nolin skulił się na ziemi – i błysnęło ostrze. Przecięty na pół Loring osuwał się krzycząc ciągle w stronę syna:
- NOLIN, UCIEKAJ!!!!!!  
Uciekać? Po co? Wszakże nie było już nadziei i szczęścia. Nie było życia. Nie było niczego…
, , Ono” się zbliżało. Widział je, słyszał i czuł. Był sparaliżowany… nie mógł się ruszyć i musiał tylko czekać. Nagle za tą sylwetką zobaczył jakąś twarz. Wokół niej – a może z niej? – biło tak intensywne światło, że nagle wszystko pojaśniało. Istniała sekundę, a potem rozpłynęła się jakby od początku nie istniała. Nolin zdążył dostrzec jedynie to, że była kobietą – piękną kobietą…
Wokół siebie i tego czegoś spostrzegł kilka twarzy swojego ojca. Zaczęły się obracać, aż w końcu zamieniły się w jedynie rozmyte smugi które poruszały się szybciej niż oko mogło nadążyć. Z ust każdej twarzy wydobywał się cichy szept:
- Nolin, uciekaj…
Chór tak wielu głosów zlał się z sobą – było słyszeć jedynie mowę, ale nie można było rozpoznać słów.  
Postać była już przy nim. Wierzgnął się wewnętrznie usiłując się poruszyć lub po prostu krzyknąć, ale nie miał jak. Stało przed nim w oddaleniu o kilka centymetrów. Czuł na sobie zimno jego oddechu oraz odór jaki się z nim niósł – gdyby nie całkowity paraliż Nolin’a, chłopak zwymiotowałby już kilka razy.
To podniosło swoją dłoń – nie było jej widać z pod płatów szaty – i skierowało w stronę twarzy Nolina. Gdy już miała jej dotknąć, zmieniła zdanie – zaczęła iść w stronę głowy postaci.  
Powoli, powoli… coraz bliżej i bliżej… gdy dłoń znalazła się bezpośrednio przy okryciu głowy chwyciła je.
A potem postać zdjęła kaptur…
  

AAAAAA! – Nolin z okrzykiem zerwał się z ziemi. Drżał i cały się spocił. Kolejną noc z rzędu miał ten sam sen. I zawsze pojawiała się twarz tej kobiety… i nigdy nie mógł jej zapamiętać na tyle, by móc ją sobie przypomnieć dokładnie.  
Od czasu tragicznych wydarzeń przed jego domem i śmierci jego ojca minęły cztery dni. Nolin z każdym dniem odnajdował się coraz bardziej w nowym życiu – dziękował losowi za miecz i sztylet, gdyby nie one to byłoby naprawdę ciężko. Spał zawsze na ziemi. Robił sobie posłanie z mchu i obok dla odstraszenia drapieżników rozpalał ognisko. Na początku bał się izolacji jaka go spotkała, tej samotności – od dzieciństwa zawsze przebywał z ludźmi – ale z każdym dniem coraz bardziej się przyzwyczajał. Często musiał wchodzić w różnych celach na drzewa lub szybko się przemieszczać, czego następstwem był przyrost mięśni. W te kilka dni nie stał się szeroki jak ściana, ale znacznie stwardniał mu brzuch, ręce i wzrosła kondycja.  
Jednakże największą zmianę przeszła jego psychika. Teraz przestał się bać wielu rzeczy i dążył uparcie do określonego celu. Stał się twardy, może jeszcze nie jak stal, ale jak skała.
Przez miniony okres czasu pokonał około piętnastu mil – droga przez las była trudna. Najbardziej go martwiło to, że nie pamiętał jak odnaleźć przyjaciół ojca. Loring mu o tym nie powiedział, a jeśli tak to Nolin nie pamiętał tego.  
Sam las okazał się o wiele większy niż Nolin przypuszczał. Wszędzie wokół niego były drzewa i nic nie wskazywało na to, że zabraknie ich w najbliższej przyszłości. Żywił się głownie grzybami, jeżynami i – jeżeli udało mu się upolować – jakąś zwierzyną.  

Powoli skutki nocnego koszmaru zaczęły opuszczać Nolin’a. Po temperaturze powietrza i poziomie oświetlenia zauważył, że zbudził się kilka chwil przed wschodem słońca, które właśnie się pojawiało i przebijało między gałęziami drzew. Spojrzał na ognisko - musiało zgasnąć niedawno. Zebrał swój mały dobytek – sztylet, dwa bukłaki wypełnione wodą i skórę dzika (służyła mu za koc) – i ruszył z powrotem w drogę.  
Szedł ciągle na północ, bo miał wrażenie, że właśnie w tamtą stronę musi podążać. Ruszył przed siebie. Jego stopy obute w ciężkie buty o skurzanej podeszwie wydawały stłumiony odgłos na pokrytej liśćmi i mchem ziemi. Czasami było słychać trzask jak wszedł w leżący na ziemi patyk lub gałąź. Oddychał cicho, spokojnie i melodyjnie. Cały las otulony był głęboką ciszą. Czasami jedynie Nolin słyszał – czy raczej wyczuwał – ruch królika lub innej małej zwierzyny. Zastanawiał się jak podczas każdej podróży w którą stronę idzie, co stanie się z nim i jego życiem oraz rozmyślał o ojcu, matce i wielu innych ludziach.  
Nolin przystanął, by chwilę odpocząć. Rozejrzał się i ku swej radości ujrzał płynący niedaleko strumyk. Płynął hardo wydalając cudnie chlupoczący dźwięk – zwiastun zaspokojenia pragnienia i wypełnienia bukłaków.  
Ruszył hardo ku niemu. Pokonanie krótkiego odcinka dzielącego go od strumyka zajęło mu niespełna chwilę. Upadł na kolana i zamoczył dłonie w wodzie – była lodowata, lodowata i przezroczyście czysta. Ochlapał sobie nią twarz i od razu doznał niesamowitego orzeźwienia i komfortu. Wyciągnął bukłaki i sprawdził ich zawartość. W każdym zbawienny napój zajmował jedną czwartą zawartości. Świeża woda obudziła w nim taką żądze, że wypił kilkoma szybkimi, długimi łykami wodę z obu pojemników. Od razu poczuł się napełniony, a jego głód znacząco zelżał. Zaczął napełniać opróżnione przed chwilą naczynia. Kiedy skończył jeszcze raz ochlapał swoją twarz i wstał.  
Sięgnął do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął medalion, medalion który tak wiele zła i cierpienia wyrządził. Spojrzał na niego uważnie i obrócił w dłoni. Pogrzebał w pamięci i wyszeptał Ryukhan.
Ryukhan… tak, Ryukhan, takie właśnie miano nosi ta rzecz. A symbol pośrodku brzmi Leyqox, czyli magia. Te nazwy zdecydowanie zapadły Nolin’owi w pamięć i szansa, że je zapomni była zdecydowanie marna.  
Dwanaście diamentów, złota obudowa i owalny kształt. Nolin analizował jego wygląd. Robił to bez żadnego celu i powodu – ot tak po prostu. Już miał w rewanżu za wszystkie krzywdy cisnąć go daleko przed siebie, ale powstrzymał się – uznał, że to byłoby bardzo dziecinne z jego strony i nieodpowiedzialne.  
Schował medalion z powrotem i ruszył w dotychczas utrzymywanym kierunku. Poczuł, że musi się rozgrzać i rozruszać, więc zaczął biec. Stopniowo poruszał się coraz szybciej, a jego oddech stawał się bardziej szybki, płytki i urywany. Miecz i sztylet – oba w swoich pochwach – obijały mu się o biodra w sobie tylko znanym rytmie.  
Osiągnął swoją pełną szybkość i leciał pomiędzy drzewami omijając przeszkody i przeskakując kamienie. W końcu, gdy zabrakło mu sił legł na miękką trawę. Leżał aż odzyskał wszystkie siły i chęć do dalszego podróżowania. Niestety jednak zaczęła się najgorętsza faza dnia i nawet szczelne okrycie koron drzew nie osłaniało go przed ukropem panującym w tym okresie czasu. Zazwyczaj, by to przeczekać robił sobie małą drzemkę – postanowił, że zrobi teraz tak samo.  
Ułożył się wygodnie, a ze skóry dzika zrobił prowizoryczną poduszkę. Niezbyt była ona wygoda, a jeszcze mniej miękka, ale lepsze to niż leżenie na gołej ziemi. Upewnił się czy medalion spoczywa bezpieczny głęboko w jego wewnętrznej kieszeni i czy ma w razie czego łatwy dostęp do miecza lub sztyletu.  
Zamknął oczy i wsłuchał się w szum powodowany delikatnymi ruchami liści na słabym wietrze. Liczył swoje wdechy i oddechy oraz ruchy klatki piersiowej. A potem zasnął i pogrążył się w królestwie sennych mar i marzeń…

*
Te same odgłosy wydawane przez buty, ta sama cisza przerywana od czasu do czasu przez ruch jakiegoś zwierza oraz ten sam jeden człowiek. Nolin znowu szedł. Ogarniała go monotonia i uczucie powtarzania niepotrzebnie danych czynności po raz kolejny.  
W dzisiejszym dniu pokonał odległość liczącą około siedmiu mil, więc dużo więcej niż w ubiegłych. Niedługo trzeba będzie kończyć pomyślał.  
Nagle usłyszał trzaski gałęzi wywoływane ogniem. Ognisko! Stwierdził. Zaczął iść cicho, wręcz skradać się. Odgłosy dobiegały z lewej strony. Pokonał dystans kilku długości ciała i zauważył cel poszukiwań. Po lewo między drzewami znajdowała się jaskinia. Wychodziła z pobliskiego wzniesienia. Było widać jedynie jej przedsionek, gdyż dalsza część ginęła w mroku. Właśnie tam siedział jakiś mężczyzna przy ognisku. Widać było, że się grzał. Nolin zaobserwował, że tajemniczy jegomość ma u boku miecz. Twarz miał młodą – na oko był w kwiecie wieku. Miał lekki zarost na twarzy.  
Chłopak schował się za pobliskim drzewem i obserwował go rozmyślając co począć. Nie wiedział czy może podejść do tamtej osoby czy nie. Miał jednak dziwne wrażenie, że kogoś takiego jak on należy unikać z daleka. Za plecami mężczyzna miał kilka sporawych worków.  
Nolin postanowił zaryzykować i wyjść mu naprzeciw. Wyciągnął miecz i zrobił krok do przodu.
- No proszę, proszę. Kogo my tu mamy. Zgubiłeś się chłopczyku?
Nolin odwrócił się jak oparzony. Za nim rozległ się donośny głos drugiego mężczyzny. Był on wysoki i barczysty. Na sobie miał skurzaną kurtkę – tak jak ten co siedział przy ognisku – a w ręku drwalski toporek. Wyglądał na starszego i groźniejszego. Nieogolony, swoim wyglądem i niechlujstwem przypominał zwykłego bandytę. Zrobił krok ku Nolin’owi – ten cofnął się niepewny.  
- Yod chodź tu zobacz, ktoś cię podglądał! – krzyknął drugi mężczyzna.  
Na to zawołanie Yod – jak Nolin mógł przypuszczać – podniósł się i wolnym krokiem zbliżył do pozostałej dwójki. Miał już w dłoni wyciągnięty miecz.
- Keladzie, widzę, że złapałeś naszego nieznajomego towarzysza – uśmiechnął się Yod. – Jak się nazywasz dziecinko?  
W Nolin’e zawrzało od tych obelg. – Nolin. I nie jestem dziecinką – pomachał mieczem.
Na ten gest obaj mężczyźni się zaśmiali.  
- No patrzcie, ma miecz – Zawołał Kelad. – Lepiej go odłóż, bo stanie się komuś krzywda.
- Kim jesteście i czego ode mnie chcecie?
Tym razem Yod zabrał głos.
- Czego my od ciebie chcemy? Chyba się nie zrozumieliśmy… To ty się tu zakradłeś jakbyś był nie wiem kim i sądząc po twoim wyciągniętym mieczu chciał mnie zadźgać. Mam jednak złą wiadomość dla ciebie. Pójdziesz teraz z nami. Ale najpierw rzuć miecz i oddaj nam wszystko co masz cennego.  
Nolin spojrzał wokół. Zacisnął obie dłonie na mieczy. Był otoczony z dwóch stron, ale dwie pozostawały czyste…
- Nie próbuj uciekać, bo cię złapiemy – jakby przeczytał Nolin’owi w myślach Yod. – No dalej, nie mamy czasu.
Nolin stanął w rozkroku – nigdzie się nie wybieram – powiedział.  
Mężczyźni popatrzyli po sobie.  
- Skoro nie… - rzekł Kelad – To sami cię zabierzemy. Ostrzegaliśmy.  
Zaczęli z dwóch stron zbliżać się do chłopaka. Ten rzucił na nich okiem i wybrał Yoda. Ciął od góry do dołu. Yod złapał swój oręż w obie dłonie i unosząc nad głowę zblokował cios. Przy okazji wyprowadził kopniaka na żebra Nolin’a. Ten zupełnie zaskoczony nie zrobił uniku i zgiął się pod uderzeniem. Z prawej Kelad skoczył ku niemu z wyciągniętym toporem. Nolin zdążył schylając się gwałtownie wykonać unik. Broń przecięła powietrze.
Chłopak odskakując wycofał się z zasięgu miecza Yoda. Szybko ocenił swoją sytuację. Szansę w walce sam na dwóch miał niestety raczej małe. Yod miał miecz tak jak on. Ale Kelad miał topór. Topór który trzymał w jednej ręce, topór który miał mniejszy zasięg i którym nie można było blokować ciosów tak skutecznie jak mieczem. To Keladem trzeba będzie się najpierw zająć. Postanowione.
Skoczył w prawo, by oddalić się od Yoda, a przybliżyć do Kelada. Mężczyznę zaskoczył ten ruch. Nolin dostrzegł swoją szansę i zaatakował.  
Ciął poprzecznie. Kelad odskoczył. Chłopak wyprowadził atak ponownie – tym razem wprost przed siebie na korpus rywala. I kiedy już zdawało się, że cios sięgnie celu pojawił się Yod i swoim mieczem odbił cios Nolin’a do góry.  
Kelad rozjuszony zaklął i rzucił się w odwecie na przeciwnika. Skrócił jak najbardziej dystans i widząc zmierzające ku sobie ostrze rzucił się w dół pod nogi chłopaka. Jego toporek był krótki więc nie miał żadnych problemów by wymierzyć cios.  
Nolin poczuł ból przeciętego – na szczęcie nie dość głęboko – piszczela. Zachłysnął się i zachwiał. W odwecie kopnął leżącego u jego stóp mężczyznę w sam środek brzucha. Ten zgiął się, ale za chwilę otrzymał kolejny cios – tym razem w głowę.
Chłopak miał zadać już trzeci cios, ale Yod zaatakował. Swoją bronią zatoczył łuk w stronę Nolin’a, a ten wykorzystując wszystkie lekcję u Gemarr’a wykonał niezwykle skomplikowany i efektowny manewr.  
Odbijając miecz w prawo zrobił piruet w drugą stronę i ruszył lekko do przodu. Jego broń przecięła powierzchownie bok Yoda i Nolin znalazł się lekko przed nim po jego lewej. Miał idealną pozycję, by zatopić swój miecz w plecach przeciwnika. Postanowił, że to zrobi. Już miał wykonać ruch, gdy usłyszał świst i coś uderzyło w jego miecz wytrącając go mu i pozostawiając bezbronnym.
Spojrzał zaskoczony na swoje dłonie i na Kelada – zrozumiał. Kelad rzucił toporkiem i trafił w jego miecz. Nolin miał szczęście, że ostrze topora nie zatopiło się w jego ciele, bo możliwości rzucenia nim wcale nie przewidział. Miecz był za daleko by po niego iść. Yod co prawda leżał na ziemi trzymając się za krwawiącą ranę na boku, ale drugi mężczyzna już się do niego zbliżał. Obaj byli nieuzbrojeni, z tymże Nolin miał za pazuchą sztylet. Wydobył go i rzucił się na wroga. Zadał trzy cięcia. Trafił w bok mężczyzny, korpus i przedramię. Cięcia były zdecydowanie za płytkie jak na jego potrzeby.
Za czwartym ciosem Keladowi udało się złapać nadgarstek Nolin’a. Wykręcił go, a gdy chłopak skrzywił się z bólu drugą ręką uderzył w jego zgięcie ręki. Nolin poczuł jak ręką mu drętwieje i wypuszcza oręż.  
Zdając się na improwizację wymierzył kopniaka w krocze mężczyźnie. Ten zgiął się i upadł na kolana. Nolin zaczął okładać mu głowę pięściami. Krew tryskała z rozbitego nosa, rozciętej wargi i zmasakrowanej twarzy.  
W szale walki całkowicie zapomniał o Yodzie. Dopiero teraz mu się przypomniało. Jednak mężczyzna z mieczem w dłoni już wykonywał cięcie na jego plecy. Nolin chciał skoczyć do przodu, by zrobić unik, ale nagle noga z rozciętym piszczelem odmówiła posłuszeństwa i opadła pod ciężarem ciała chłopaka. Ten poleciał na ziemię przyjmując po drodze cios ostrza na plecy.  
Gorąca błyskawica bólu rozeszła się po jego ciele. Krzyknął przeraźliwie i krzyczał, aż głos mu się załamał. Plecy rozsadzał ból jakby tysiące małych mieczy cięły go raz po raz. Poczuł krew spływającą po plecach.  
Miotał się w amoku wzywając w myślach ojca, matkę i każdego kto mógłby mu pomóc. Rozpłakał się. Łzy niepohamowanego bólu spływały mu rzewnie po twarzy.  
Wyczuł jak Yod cuci Kelada, a potem we dwójkę przeszukują go. Zabrali mu miecz, sztylet i bukłaki. Wzięli nawet skórę dzika. Poczuł jak jeden z nich – chyba Yod – grzebie mu wewnątrz kaftanu i wyjmuje medalion.
- Kelad zobacz co znalazłem – zawołał Yod (przypuszczenia Nolin’a się sprawdziły) – Miał to przy sobie.  
- Pokaż.
Yod podał towarzyszowi medalion i oglądali go uważnie przez chwilę.
- I? – Spytał Yod – Co o tym myślisz?
- Myślę, że jest dużo warty. Ciekawe skąd ten dzieciak go wziął… - Kelad przerwał na chwilę, a potem dodał – Musimy pilnować tego amuletu… i dzieciaka też.
Nolin przez mgłę cierpienia zobaczył pochylającego się nad nim mężczyznę. Wyczuł jego obrzydliwy cuchnący oddech i domyślił się, że to Kelad.  
- Jeszcze nie śpisz? – Mężczyzna uśmiechając się zapytał ironicznie – To zaraz się zmieni.
Chłopak zobaczył jak stojąca przed nią osoba zamyka dłoń w pięść i unosi do uderzenia.
Nie poczuł jednak ciosu. Poczuł upragnioną pustkę – odskocznię od cierpienia związanego z bólem pleców.


Rozdział 5

- Wstawaj! – Mocny głos Kelada przeciął powietrze.
Nolin zamruczał tylko w odpowiedzi i lekko drgnął.
- Wstawaj mówię! – Kelad krzyknął ponownie. Nie było reakcji, więc mężczyzna kopnął leżącego chłopaka – Nie każ mi trzeci raz tego powtarzać.
Nolin jęknął i postanowił wstać. Otworzył oczy i spostrzegł, że leży w jaskini w której po raz pierwszy zobaczył Yoda. Za plecami miał skalną ścianę. Sięgnął do niej ręką i podpierając się zdołał wstać. Gdy tylko zdołał się podnieść zakręciło mu się w głowie i gdyby nie ściana, upadłby.  
Wściekły chłopak zilustrował mężczyznę który go obudził. Był nieogolony i niepoczesany. Jego włosy były tak brudne i przetłuszczone, że aż lepiły się do twarzy. Żółte szczerzące się zęby i nie za przyjemna woń wydobywająca się z jego ust nie polepszały jego wizerunku.  
Złość chłopaka stała się jeszcze większa po zobaczeniu, że Keladowi z kieszeni wystaje jego medalion. Kelad zauważył spojrzenie chłopaka, uśmiechnął się złośliwie, wyciągnął medalion z kieszeni i pomachał nim przed twarzą Nolin’a.
- Fajny co? Znalazłem go. – Zachrypiał rozbawiony. – Ciebie na taki nie stać, co dziecinko?
Oczy chłopaka rozbłysły niczym latarnia na tle ciemnego nieba. Uniósł prawą dłoń i wyprowadził cios. Jego lecącą w powietrzu rękę złapał pilnujący go – jak chłopak sądził – mężczyzna. Jako karę za takie zachowanie Kelad wymierzył cios otwartą dłonią w twarz Nolin’a. Ten zachwiał się i cofnął. Obrzucił wzrokiem twarz prześladowcy i ze zdumieniem spostrzegł, że ten jako pozostałości walki z nim ma jedynie słabe zadrapania i sińce.  
- Jak to możliwe, że przez jeden dzień tak wyzdrowiałeś? – Spytał ciekawy chłopak.
Przez jeden dzień? – Kelad roześmiał się. – Leżałeś trzy dni i postanowiłem wreszcie cię obudzić.
- Trzy dni? – Nolin zmarszczył brwi. – Ale dlaczego ja nadal jestem słaby?
Mężczyzna spojrzał uważnie na chłopaka – Nie wiem.
Kelad odwrócił się w stronę ogniska. Nolin w celu rozciągnięcia się wygiął swoje ciało w łuk i sapnął. Podszedł do trzech skórzanych worków i kopnął w jeden. Po twardości stwierdził, że jest tam jakiś materiał. Niewykluczone, że skóry.
- Co jest w tych workach? – Zapytał Kelada.
- Skóry – odpowiedział ten. – Na sprzedaż, jeżeli to cię interesuje.
- A gdzie Yod?
- Za duży pytań zadajesz młody… Na polowaniu.
Kiedy Nolin tylko pomyślał o mięsie, od razu uświadomił sobie jak głodny jest. Pewnie przez te trzy dni nawet pić mi nie dali – pomyślał. Westchnął i udał się do miejsca w którym leżał. Usiadł i oparłszy się plecami o skalny bok rzucił okiem na wylot jaskini. Dopiero teraz zauważył, że był ranek. Westchnął i postanowił poczekać na rozwój wypadków.

*
- No… nareszcie jesteś! – Krzyknął Kelad. – Ile można na ciebie czekać?
Nolin otworzył oczy i zobaczył, że z linii lasu wyłonił się Yod.  
- Hej stary, zobacz co upolowałem!
Wyczuwając nutę podniecenia w głosie mężczyzny, chłopak postanowił mu się przyjrzeć. To co najpierw wziął za szamoczące się zwierze, okazało się być… kobietą. Na oko starszą o kilka lat od Nolin’a. Yod trzymając ją mocno za włosy doprowadził do jaskini i rzucił u stóp zaskoczonego towarzysza.  
Korzystając z okazji Nolin zilustrował ją uważnie wzrokiem. Miała na sobie ciemne obcisłe spodnie i taką samą kamizelkę. Przez szyję miała przewieszony sznurek z uczepionym na końcu niebieskim kłem długości środkowego palca chłopaka. Posiadała burzę długich, lśniących włosów barwy jej ubioru.
Kiedy spojrzała się na chłopaka ten zauważył jej twarz. Miała piękne, czarne oczy i długie rzęsy. Pod jej spojrzeniem Nolin poczuł, że się czerwieni i spuścił wzrok.
- No chłopie, ładną sztukę przyprowadziłeś. – Powiedział Kelad, odzyskując panowanie nad sobą. – Gdzie ją znalazłeś?
- Podróżowała samotnie po lesie. Miała przy sobie to. – Yod wyciągnął zza pazuchy długi miecz i sztylet. Były to ostrza tak inne od tych które posiadali Nolin, Kelad i Yod, jak dzień od nocy. Oręż długi i krótki nie różnił się niczym poza długością. Uzbrojenie dziewczyny posiadało niebieskie – niczym jej kieł na szyi – ostrza i rękojeści ze stopu ciemnego metalu otulonego skórą nieznanego Nolin’owi zwierza.
Samo błękitne ostrze miecza i sztyletu sprawiało wrażenie bardzo solidnego i zabójczo niebezpiecznego.
- Niezłe cacka… Najpierw medalion chłopaka, potem zabawki tej dziewczyny; zbijemy fortunę. – Kelad zacmokał z zadowolenia. - Jak ją złapałeś?
Jego towarzysz uśmiechnął się szeroko i klasnął parę razy dla efektu.
- Dała się zajść od tyłu… jak dziecko.
Podczas tej krótkiej wymiany zdań Nolin zauważył dwie rzeczy:
Pierwsza to taka, że na wieść o medalionie dziewczyna podniosła głowę, spojrzała na chłopaka, a później na mężczyzn.
Kiedy jednak Yod powiedział jak doszło do jej pojmania, ta spuściła wzrok. Zupełnie jakby wstydziła się za swoje zachowanie i to, że tak łatwo dała się uwięzić.

Legeman

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 3962 słów i 22533 znaków.

Dodaj komentarz