Rozdział 2 - Może zacznę od początku- powiedział Wojtek- Nasze bractwo powstało w 1961 roku, na polecenie nowego prezydenta USA- Johna Kennedy’ego. Mieliśmy za zadanie pozostawać w cieniu i chronić go, jako jego prywatni zabójcy... - Ale zawiedliście- przerwał mu Adam- Zginął przecież w zamachu. - Nie zginął, bo to nie był on. To był jego sobowtór, wiedzieliśmy o tym zamachu. - To gdzie on w takim bądź razie zniknął? - Umieściliśmy go na wyspie, której położenie nie jest znane nikomu z bractwa. Tam dożył swoich ostatnich dni, razem ze swoją żoną i synem. Uprzedzając pytania- powiedział zanim Adam zdążył mu przerwać- Za jego żonę i syna też podstawiliśmy sobowtóry. - W głowie się to nie mieści… To brzmi tak nieprawdopodobnie. - Poczekaj, aż zobaczysz akta o "zamachu” na World Trade Center. - To też wy?! Przecież tam zginęły tysiące niewinnych ludzi!- Krzyknął wzburzony - Ofiary są konieczne- powiedział zimnym pozbawionym emocji tonem- Dostaliśmy polecenie zlikwidować niewygodnych dla ówczesnego prezydenta ludzi, więc zebraliśmy ich w jednej z wież… - I rozwaliliście ją samolotem…- powiedział smętnie- Wszystko z powodu intryg jakiegoś ambitnego ku*asa… - To nie był samolot- odpowiedział po chwili Wojtek- To był zaawansowany technologicznie pocisk wytwarzający hologram samolotu, tak żeby to wyglądało jakby w wieżę uderzył samolot. - Że co?- spytał zdziwiony- Przecież coś takiego nawet nie istnieje! Zmusiłeś mnie żebym zabił człowieka, a teraz jeszcze takie bzdury wygadujesz… - To nie są bzdury!- wykrzyczał czarnowłosy- To jest prawda, którą przed wami władze ukrywają! Nigdy byś się o tym nie dowiedział, ale wybrali cię na nowego członka naszego bractwa. - Super zaszczyt- mruknął- A ty od kiedy jesteś w bractwie? - Od najmłodszych lat. Mój ojciec był ich członkiem… - Był, to już nie jest? - Nie żyję, ja miałem go zastąpić- z jego głosu znowu zniknęły emocje- Miałem 8 lat kiedy to się stało… Wtedy też straciłem nie tylko ojca, ale też matkę i rodzeństwo. Wszyscy zginęli, tylko ja przeżyłem… - Jak to? - Nie wiem co zabójca miał w głowie zostawiając mnie żywego… Ale jeśli kiedykolwiek go dopadnę, to wydam go do naszej mistrzyni tortur… Oj będzie cierpiał przez wiele długich dni. - Przykro mi- powiedział Adam starając się go pocieszyć. - Niepotrzebnie, teraz moją rodziną jest bractwo i tylko ono. - Zaraz, a ludzie z którymi mieszkasz?- spytał zaintrygowany chłopak, do którego dotarło co powiedział Wojtek- Kim oni są? - Są ludźmi wynajętymi przez bractwo, pełnią rolę moich przyszywanych rodziców- odpowiedział tym samym zimnym głosem- Nie należą do niego, ale płacą im za robotę, a oni nie zadają pytań. - Nie dołuję cię coś takiego? - Nie. - A… - Wybacz Adam, ale muszę już lecieć- powiedział Wojtek zbierając się do odejścia- Powiem kilka rzeczy na koniec. Nikomu nie opowiadaj o tym czego się dowiedziałeś, bo inaczej zginiesz. Przemyśl sobie sprawę przez noc i jutro dasz odpowiedź czy chcesz należeć do naszej rodziny. - Nie mam wyboru, przecież jeśli odmówię, to mnie zabijecie- powiedział niezamierzenie. - Nie musimy, wtedy po prostu wymazujemy ci pamięć o tych wydarzeniach. - To tak się da?- spytał zdziwiony - Jak najbardziej… To ja już lecę- i odszedł pozostawiając Adam samego ze swoimi myślami. - Gdyby tylko wiedział, co go czeka- pomyślał odchodząc od swojego kolegi- Ale trzeba go jakoś sprawdzić. CDN...
6 komentarzy
Shruikan
Bo to są wprowadzające części, później będzie dłużej
Gabi14
Anonimie - literowki się zdarzają, Karou - to są bezbledne bledy a co do autora - nieźle nieźle krótkie xD
Karou
zawsze ktoś się uczepi do nawet najmniejszych "błędów" których nie ma lub ich nie widać. A opowiadanie świetne
Shruikan
A co jest w nich błędnego?
;)
"Nie żyję , ja miałem go zastąpić" tu jest pierwszy błąd. "Nie dołuję cię coś takiego" a tu drugi.
Armiks
Zaintrygowałes mnie. Opowiadanie raczej bez błędów. A fabuła jest zajefajna