Biały kruk cz. 4

Michał leniwie spacerował po okolicy prowadząc psa na smyczy, dużego bernardyna. Nazwał go Benek. Mężczyzna kroczył powoli odbywając obowiązek jak co dzień, chociaż zwykle robił to o wiele wcześniej. Ale jest sobota, wolna sobota. To rzadko spotykany luksus biorąc pod uwagę gdzie pracuje. Trafił się jednak taki okres gdzie jest spowolnienie w obowiązkach służbowych, więc można to wykorzystać. Tylko w jaki sposób? Michał miał z tym problem, bo naprawdę lubił swoją robotę. Daje mu ona ogromną frajdę oraz satysfakcję. Świetnie się tam odnajduje. Tymczasem kiedy jest poza pracą czuje się jak tygrys w zoo. Paradoksalnie uwięziony na wolności. Niepojęte, prawda? Skoro musi już być dzień wolny no to ok.. Przynajmniej jest czas aby nadrobić pewne zaległości w domu. Od dłuższego czasu nosił się z zamiarem naprawy uszkodzonego płotu. Ale jak to bywa zawsze coś innego zyskiwało wyższy priorytet. Przecież to nic wielkiego, wystarczy wymienić kilka desek. Prosta robota, a może się nieco odpręży. Po cichu liczył mimo to, że zadzwoni telefon w ważnej sprawie. Osoba po drugiej stronie będzie potrzebować jego pomocy. Michał lubił kiedy coś się dzieje. Wówczas pragnie być w samym centrum wydarzeń.

- Nareszcie. Zaczynamy się dogadywać, co profesorze? Świetnie, niech pan się nie martwi. Mikołaj zjawi się u nas za jakiś czas. Zaprosiłem go w sprawie kolekcji znaczków. Szukał pewnej wyjątkowej serii, wspominał o tym kiedyś. Odnalazłem ją, choć kosztowało mnie to trochę grosza. Poinformowałem go o tym fakcie, dlatego przybędzie niedługo. To tylko pretekst. Przypadkowo spotkamy się w trójkę, ja was zostawię… dalej wszystko zależy od pana, profesorze.
- Zrobię to, ale wyłącznie ze względu na dzieciaki, nic mnie nie interesuje tylko ich dobro. Jedynie na tym mi naprawdę zależy. A zachłanność, panie Dobrowolski źle się skończy dla ludzi pańskiego pokroju. Mając taki ogromny majątek, wpływy i władzę po co jeszcze więcej? Mało?! Żyję na tym świecie tyle lat i wciąż zadziwia mnie poziom pazerności niektórych obywateli. Cywilizacyjne przekleństwo!  
- Nie chodzi tylko o forsę panie profesorze. Ekscytujące jest pochodzenie tegoż skarbu. Przeleżało w ukryciu całe stulecia, wąska grupa wybrańców miała o tym pojęcie, tajemnica przetrwała dziesiątki pokoleń. Tylko te fakty powodują ciarki na plecach! Niech pan wyobrazi sobie co się stanie kiedy zobaczy się całość na własne oczy. To będzie cudowne, nie mogę się doczekać.
- Dziedzictwo przodków pójdzie w pi…, znaczy legnie w gruzach. Tajemnica pryśnie jak bańka mydlana, pan stanie się odpowiedzialny za całą sytuację. Poza tym igranie z tak wielkim bogactwem jest bardzo niebezpieczne. Wątpię aby człowiek był zdolny ogarnąć taki majątek. Jeśli jeszcze nie przewróciło się panu w głowie to gwarantuję teraz nastąpi najgorsze. Przez potężne skarby zdarzały się upadki cywilizacji, mnie może pan wierzyć pod tym względem. Jeżeli wieść trafi do ludzi to biada człowiekowi, który ma wiedzę na temat znaleziska. Gorzej, posiadasz owego majątku nie zazna spokoju. Mógłbym strzelać przykładami niczym z broni maszynowej. Historyk dobrze panu radzi, tytułu profesora nie dostaje się za uczenie dzieci w podstawówce. Wielokrotnie badałem różnorodne dzieje wspólnot ludzkich na zasiedlonych kontynentach. W miażdżącej większości przypadków człowiek sam przyczyniał się do zagłady bliźnich na tle materialnym. Chciwość to straszna cecha budząca najgorsze możliwe instynkty. Pan także jest przykładem godnym potępienia. Wzywam zatem do pańskiego poczucia godności, do rozsądku! Nie jest za późno, proszę aby uszanował pan wolę ojca. Musi przecież być przyczyna, dla której skarb jest niedostępny. Skoro przez stulecia nikt nie odważył się go ukraść, to o czymś to świadczy. Niech spoczywa w spokoju, nie budź pan demonów… błagam dla dobra nas wszystkich!
- Mam nadzieję, że to już koniec tej płomiennej przemowy. Kazania proszę odłożyć na niedzielę. Trzymam się mojego stanowiska i nic tego nie zmieni. Postanowione, więc niech się pan nie wysila i nie próbuje szukać u mnie dawki moralności. Gdyby zajmował się pan biznesem, a nie uczeniem małolatów jak to bywało dawniej zrozumiałby pan, profesorze jak funkcjonuje świat. Skąd takie protesty?! Nie rozumiem tego zachowania, odbędzie pan małą pogawędkę, po której zgarnie dziesięć baniek w dolarach. Gwarantuje bezpieczeństwo córki wraz z wnukiem. Moje słowo coś znaczy, a zarobisz pan krocie nie wysilając się zbytnio! Dlaczego tak zależy panu na tym aby skarb leżał bezużytecznie?
- No ja chyba zaraz zejdę! Słuchałeś pan co mówiłem przed chwilą czy nie? W tym wieku problemy ze zrozumieniem prostej informacji. Dość! Jeżeli nie dociera to tym bardziej nie należy ujawniać tego majątku. Dla ochrony pana jak i innych ludzi!
- Dramatyzuje pan, profesorze. Więcej spokoju, proszę!
- Moment… coś mnie tknęło, a co jeśli nie podołam. Istnieje taka, że nie uda mi się nakłonić pańskiego brata do oddania fragmentu mapy. I co wtedy się stanie, jak to rozwiązać?
- Na to również jest metoda, chciałbym zaznaczyć - skuteczna! Ale to ostateczność, użyję jej wyłącznie jeśli pan zawiedzie, profesorze. Nie mam zamiaru teraz o tym mówić. Jak przyjdzie co do czego to wówczas przekona się pan na czym owa metoda polega.
- Znów jakiś szantaż, prawda? Jeszcze nic nie zostało potwierdzone ani znalezione, a tu już planowane jest kolejne okropieństwo. Jak można być takim podłym człowiekiem? Może pan spojrzeć w lustro bez obrzydzenia? Naprawdę nie ma wewnątrz tej postaci choćby krzty moralności?!
- Jedyna moralność jaką znam to ta z tytułu książki ‘Moralność pani Dulskiej’. Ale to nie temat na poranną rozmowę. Proszę się rozgościć, bo jeszcze z pół godziny czekania na brata. Muszę przynieść te znaczki, niech pan zaczeka. Cierpliwości, za dwie godziny będzie po wszystkim!

W domu Daniela panowała niepokojąca cisza. Odwrotność wczorajszego wieczoru kiedy to wesołe anegdoty rozśmieszały wszystkich obecnych. Teraz atmosfera przypominała jakby krajobraz po huraganie, który spustoszył wszystko na swojej drodze. Biorąc pod uwagę jakie sceny miały miejsce analogia jest nieprzypadkowa. Odbyła się walka wręcz, brutalne ciosy zakrwawiły drewnianą podłogę, a dźwięk tłuczonej czaszki mroził krew w żyłach. Nieuwaga Zuzi kosztowała ją rany postrzałowe. Ale wybudzona ze snu duszeniem miała prawo nie zwracać uwagi na szczegóły. Po tym jak ogłuszyła agresora i skuła go skupiła się na poszukiwaniu ojca. Zapomniała o zabraniu mężczyźnie kluczyka od kajdanek, za co zapłaciła. Trzy strzały prócz bólu nie wyrządziły większych szkód, w zasadzie to lekkie draśnięcia. Zawiodła mimo wszystko, teraz ona i Janek stali się więźniami. Skrępowani przez Marcina mogli tylko czekać na rozwój wydarzeń. Oboje są na jego łasce, w zależności od tego co przyjdzie mu do głowy.

Michał tak jak postanowił podczas porannego spaceru zabrał się za naprawę płotu. Wziął całą skrzynkę z narzędziami i ruszył. Pogoda wprost wymarzona, ciepło ale nie gorąco, co chwila przyjemny wiatr chłodził twarz. Warunki idealne do przedpołudniowych prac w ogrodzie. Jeśli już o tym mowa. Deski stały lekko powyginane, należy je wyciągnąć i włożyć prawidłowo. Przybić na nowo tak aby nabrały odpowiedniej stabilności. Nic prostszego, najwyższe piętnaście minut roboty. Zatem Michał otworzył skrzynię, wyciągnął łom po czym zaczął podważać deski płotu celem ich wyciągnięcia. Zaczął się nieco szamotać z konstrukcją aż ta dała za wygraną. Szarpnął mocniej skutkiem czego udało mu się wydostać wadliwe elementy. Kiedy już to zrobił zauważył, iż materiał jest spróchniały. ‘Cholera!’ Trzeba nowych desek, te tutaj są nie do zaakceptowania. Po dojściu do tego wniosku spakował narzędzia, następnie wrócił do domu. Później wyszedł na zewnątrz, bo chciał pojechać po nowy materiał potrzebny do zreperowania płotu. Szedł spokojnie do samochodu, ale z jego prawej strony przyszedł znajomy mieszkający niedaleko.

- Witaj Michale! Jedziesz gdzieś?
- Cześć Zenek! Tak, muszę dokupić kilka desek. Płot naprawiam, a mam same próchno na chacie, więc…
- Aha, rozumiem. Mam do ciebie sprawę, miałbyś pożyczyć łom? Rozglądałem się u siebie, ale nie mogę znaleźć własnego. Normalnie diabeł ogonem przykrył! Jak niepotrzebny to wala się pod nogami, a jak byłby użyteczny to się chowa!
- Znam to, oj znam! Jasne, nie ma problemu. Za moment ci przyniosę, czekaj chwilę.

Jak powiedział tak zrobił. Dosłownie dwie minuty później wrócił z narzędziem, którego sąsiad potrzebował. Wręczył łom Zenkowi pytając:

- Chyba nie planujesz włamania, co? Nie za stary jesteś na takie numery?
- Daj spokój! Co to to nie, a nie mówiłem ci już?
- A niby o czym?
- Widzisz Michale… w zeszłym tygodniu zbierałem buczynę w lesie, wiem że jeszcze za wcześnie, ale… W każdym razie, chodzę z taką drewnianą lagą, którą odgarniam liście i patrzę co tam jest pod nimi. No i wyobraź sobie trafiłem na krawężnik jakiś, w środku lasu! Przyglądam się bliżej, a to coraz większe i większe się robi. Trochę odkopałem rękami i ujrzałem co tak naprawdę się tak kryje. A to bunkier!
- Taaa, bunkier mówisz!
- Dokładnie tak. Kilka dni później wróciłem tam, z ciekawości wiesz sam że lubię takie rzeczy odkrywać. Odkopałem całość i weszłam do środka, bo brama łatwo się otworzyła. Swoją drogą to dziwne jak na bunkier, co nie? Brama?! Nieważne… zaświeciłem latarką, no bo ciemno jak w dupie, idę naprzód! A to się ciągnie, wydaje się nie mieć końca. No chyba z godzinę mi droga zajęła aż oczom mym ukazały się potężne drzwi. Naprawdę duże, solidne wrota! Tych nie mogłem otworzyć już tak jak wejściowych. Kłódka! Bardzo mocna, nie dałem rady nic zrobić by dotrzeć dalej. Zatem wróciłem do siebie chcąc znaleźć coś czym to rozwalę. Niestety nic takiego nie znalazłem, choć mam gdzieś tam łom. No i dlatego przyszedłem tutaj do ciebie w tej sprawie.
- Ty to masz przygody! Serio, zazdroszczę ci - jak nie znajdziesz miny przeciwpiechotnej to bunkier odkryjesz. Normalnie chyba w czepku urodzony!
- Eeee… szczęście mi sprzyja zwyczajnie. A nie chciałbyś iść ze mną?
- Kurde, czemu nie?
- No to dawaj, idziemy!

Daniel siedział jak na szpilkach, mimo że otoczenie było przyjazne, bardzo gustownie urządzone. On jednak czuł się fatalnie, bo wiedział iż zmuszony jest działać wbrew sobie. Przyczyni się do rozgrabienia antyków pochodzących z jedenastego wieku, a pewnie i w wcześniejszego okresu. Wynagrodzenie jakie ma otrzymać nie jest w żadnym stopniu pocieszające. Wewnętrzne przekonania stanowią znacznie większą wartość, to nie do wycenienia. Gdyby nie chodziło o bezpieczeństwo Zuzi oraz Janka już by go tu nie było. Najbardziej bolało to, iż jego córeczka zdążyła ucierpieć. Została ranna, bo jak to ona - niepokorna dusza, która nie pozwoli sobą pomiatać. Czy odczuwa ból, jakie to dokładnie odniosła obrażenia, Chryste przecież oprawca ją postrzelił! ‘Do czego to doszło, świat robi się coraz gorszy! Niech ten koszmar się skończy jak najprędzej, dosyć już wszechobecnego zła!’ Gdyby Czarek dowiedział się jak Janek spędza wakacje u dziadka to on już zadbałby o to aby Daniel nie dożył setnych urodzin.

Kiedy profesor rozmyślał nad wydarzeniami poranka zjawił się Hugo. Odnalazł klaser wypełniony serią znaczków pożądanych przez Mikołaja. Zauważył jak zmartwiony jest jego gość. Wyglądał naprawdę nieciekawie, oczy jakby nabrały szarej barwy, cały zaczął lekko drżeć, widać po min było jak bardzo przeżywa całą sytuację. Dobrowolski poczuł smutek, że doprowadził starca do takiego stanu. Zdawał sobie doskonale sprawę z tego jak on czułby się na jego miejscu. Nigdy nie chciał tego doświadczyć, więc pośpiesznie rzekł:

- Proszę się nie denerwować, niedługo będzie po sprawie. Zapewniam pana młodzi są w dobrych rękach. Marcin to komandos, prawdziwa elita nie tylko pod względem bojowym. Świetnie zna się również na medycynie, pierwszej pomocy. Dlatego profesjonalnie zadba o rany pańskiej córki. Spokojnie! Żałuję… naprawdę, niech mi pan wierzy profesorze. Nie chciałem aby ktokolwiek został postrzelony, ale Marcin to zawodowiec. Użył broni, zatem musiało to być konieczne. Proszę zauważyć, nie zabił jej - to tylko drobne draśnięcia!
- Nie wie pan tego! Widział pan co się stało? Nie! Nie było pana na miejscu!
- To prawda, nie widziałem, lecz mam zaufanie do Marcina. Nigdy dotąd mnie nie zawiódł. Człowiek prawdomówny, honorowy oraz lojalny…

Milczenie nie świadczyło dobrze o wygłoszonym peanie na cześć Marcina. Nie wiedział co jeszcze mógłby powiedzieć, więc postanowił włączyć telewizor. Może to rozluźni napiętą atmosferę w pokoju, kto wie? Hugo patrzył na serwis całodobowej stacji informacyjnej… z szeroko otwartymi ustami. Daniel z początku tylko słuchał, ale chwilę później zerknął na ekran. On z kolei lekko się uśmiechnął widząc główną wiadomość dnia. ‘No proszę…’ - pomyślał.

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 2363 słów i 13579 znaków.

1 komentarz

 
  • Użytkownik retrezed

    Świetnie napisane, mam swoje domysły odnośnie dalszych wydarzeń! Ciekawe czy się sprawdzą... Pisz dalej. + gramatyka i styl na piątkę :)

    25 sie 2013