Biały kruk cz. 3

Droga do posiadłości Hugo Dobrowolskiego była krótka. Jazda samochodem zajmowała piętnaście minut. Jako jedna z niewielu w okolicy trasa nadawała się do komfortowej i bezpiecznej podróży. Duża zasługa w tym okolicznych mieszkańców, którzy dysponując ogromnym majątkiem zadbali o odpowiednią nawierzchnię. Cała miejscowość znana jest jako ‘małe Monako’. Przydomek ten uzyskała ze względu na mieszkańców. Wśród stałych rezydentów można znaleźć wielu z listy najbogatszych obywateli w kraju. Prowadzili najróżniejsze interesy. Zaczynali skromnie na początku lat dziewięćdziesiątych. Dzięki należycie prowadzonym działalnością udało się osiągnąć im znaczące sukcesy. Hugo zainwestował w handel stalą, miedzią oraz innymi metalami. W kilka lat z lokalnego importera stał się cennym pośrednikiem w dalszej drodze surowców na zachód. Miał odpowiedni dostęp do taniego źródła w Azji dlatego wykorzystał okazję. Udało mu się. Został ważnym graczem na światowym rynku obrotu metalami. Osiągnął status miliardera jeszcze przed czterdziestymi urodzinami. Umiał podejmować trudne decyzje, nie bał się wyzwań. Mimo to w tym momencie musiał prosić o pomoc. Właściwym człowiekiem był profesor Daniel Radziwiłowicz.

Dom miliardera robił wrażenie. Wyglądał jak pałac z krajów arabskich. Sporo w tym prawdy, gdyż projektując go architekt otrzymał polecenie nadania mu cech budowli z czasów świetności Bliskiego Wschodu. Obiekt zajmował znaczną powierzchnię, z zewnątrz mienił się barwą kości słoniowej, wokół kwitł okazały ogród z bujną roślinnością egzotyczną. W środku przywołany był klimat baśni z tysiąca i jednej nocy. Co krok trafiało się na orientalne zdobienia oraz charakterystyczne motywy arabskie. Posiadał rzecz jasna elementy współczesności. Centralne ogrzewanie, elektryczność i wszelkie urządzenia ułatwiające życie typu lodówka, pralka czy telewizor. W samym domu mieszkały dwa francuskie pudle i służba. I przede wszystkim pan Dobrowolski.

Gospodarz przyjął gościa w salonie. Zaproponował alkohol, ale pan Daniel grzecznie odmówił prosząc jedynie o szklankę zimnego mleka. Zaskoczony Hugo spełnił jego prośbę dając polecenie służbie. Dobrowolski to mężczyzna w sile wieku. Doskonała forma fizyczna oraz mentalna. Prawie dwumetrowy wzrost czynił z niego wielkiego człowieka nie tylko pod względem finansowym. Nie przykładał dużej wagi do własnego ubioru. Często chodził w dresie, a garnitur wkładał na wyjątkowe okazje. Zresztą posiadał wyłącznie dwa. Nosił się luźno, nie cierpiał krawatów. Twierdził, że to zwis który zawsze obróci się przeciwko właścicielowi. Kiedy już pan Radziwiłowicz otrzymał obiecane mleko Hugo mógł przejść do rzeczy.

- Przepraszam najmocniej, że tak z samego rana, ale sprawa jest pilna.
- Tak, pański człowiek już wspominał.
- Zaprosiłem pana, bo wiem jakim doświadczeniem i wiedzą pan dysponuje profesorze. Skarby Mieszka II.  
- Krążyła w dawnych czasach legenda. Nie bardzo dawałem temu wiarę. Chodzi o rzekome kosztowności zdobyte przez króla podczas wyprawy na Saksonię, czyż nie?
- Otóż to! To prawdziwa historia. Władcą był bardzo nieudolnym, lecz udało mu się zdobyć znaczny skarb. Mówi się o tonach złota, diamentów, wyjątkowych zbiorach z czasów Karola Wielkiego.
- Co w związku z tym?
- Moi przodkowie wieki temu założyli bractwo. Bractwo Piastów. Ludzie ci całkowicie przypadkowo odkryli owe skarby na terenie Moraw. Zatem przenieśli znalezisko do Małopolski i tam ukryli. W ciągu minionych wieków wielokrotnie cały majątek wędrował po kraju aby nikt oficjalnie się o nim nie dowiedział. W spokoju przetrwał okres słabości oraz świetności ojczyzny. Nawet zabory, obie wojny światowe, jak również PRL. Wszystko było pod pilną obserwacją. Samo bractwo tworzą rodziny szlacheckie. Bardzo zamożni obywatele. Strzegą tajemnicy nie dopuszczając nikogo z zewnątrz. Wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie. Wspomniałem już o tym, że miejsce spoczynku skarbu jest rotacyjne. Aby ponownie trafić na tenże skarbiec tworzy się mapę. Posiada ją jedna z rodzin. Tak się składa, słusznie zresztą iż aktualnie to moja familia dostąpiła tego zaszczytu. Część mam ja. Drugą połowę mój brat. I tutaj dochodzimy do kwestii spornej, panie profesorze.
- Tak… słucham dalej…
- Widzi pan… osobiście cenię tradycję. Jednakże według mnie cały majątek gnieździ się gdzieś w Polsce bezużytecznie. Myślę o tym… to powinno ujrzeć światło dzienne. Należy to bogactwo pokazać. Rozmawiałem z bratem, ale jest przeciwnego zdania. Chce by społeczeństwo tkwiło w nieświadomości. Mój pomysł zakłada oddanie skarbu instytucjom państwa. Wzbogaci zbiór muzeów. Chciałbym również, nie ukrywam, podzielić to dobro. To przecież kilka ton kruszców! Brat oraz reszta rodzin oczywiście skorzystają. Pozwoli to Mikołajowi wyjść na nowy poziom życie, bo na razie żyje w skromnych warunkach. Inne familie tworzące Bractwo powinny przyznać mi rację. Przewodzą nimi rozsądni ludzie.
- Fascynująca sprawa, ale… jeśli pan pozwoli. Zakładając, że wszystko to co usłyszałem jest prawdą… właściwą decyzją byłoby przekazanie całości spadkobiercom, których przodkowie zostali obrabowani. Nie zapominajmy skąd pochodzi skarb! Król Mieszko II najechał Saksonię grabiąc co się da i sprowadził do kraju. Dlatego nie można traktować tego majątku jako polskiego dziedzictwa. Powinno się całość wysłać na zachód. Jeśli chce pan pomóc bratu powinien pan w swojej dobroci wesprzeć go finansowo z własnych środków. Przecież jest czym się dzielić, nieprawdaż? Wystarczy okazać trochę empatii. Dla mnie to co pan zaplanował, panie Dobrowolski to zwyczajny przekręt. Nic innego. I nie wiem jaka jest w tym rola dla mnie. Byłby pan tak uprzejmy i wyjaśniłby moje rozterki? Bardzo proszę.
- Wali pan prosto z mostu, profesorze. Szanuję szczerą opinię, rzadko się z tym spotykam. Już śpieszę z wyjaśnieniem. Nie jestem w stanie przekonać brata do zwrotu części mapy. Choćbym nie wiem ile pieniędzy oferował on ich ode mnie nie weźmie. Przysiągł ojcu, a to dla niego świętość absolutna. Jest człowiekiem honoru. Aby zmienić jego nastawienie potrzebna jest mi legendarna postać. Prawdziwy autorytet. Od razu pomyślałem o panu, profesorze! Odpowiedni człowiek, o właściwej pozycji i dorobku. Tylko pan może zadziałać na mego brata. Gotów jestem sowicie wynagrodzić pana jeśli sprawa zakończy się pomyślnie. 10, 000, 000 $. Taką kwotę wykładam na stół. Do wglądu tu i teraz! Wystarczy wizyta, krótka rozmowa. Cała kasa jest dla pana! To jak? Zgadza się pan, profesorze?
- Fakt. Pieniądze są gigantyczne. Opowiem panu historię. Będąc lata temu na Bliskim Wschodzie otrzymałem podobną propozycję. Pewien szejk zwrócił się do mnie o pomoc. Chciał odzyskać rodzinną pamiątkę. Mniejsza o to co to było. Oferował mi 30, 000, 000 $. Jednak kiedy wysłuchałem historii jego rodu, a ponadto poznałem ogromną wartość sentymentalną przedmiotu, to zgodziłem się odszukać zguby za darmo. Rozumie pan? Nigdy nie poszukiwałem kosztowności dla kasy! Co innego mną kierowało. Jest pan za młody aby to zrozumieć. W tym przypadku jaki mi pan przedstawił nie widzę dla siebie roli. Dlatego dziękuję za mleko, gościnę…
- Chwila! Moment! Przewidziałem taki obrót sprawy. Mogłem się tego spodziewać po człowieku starszej daty. Szlachetny, prawy, postępujący według jasnych reguł. Miało być po dobroci, ale skoro pan nalega profesorze.
- Chcesz pan mi grozić? W jaki sposób? Tortury, a może otrucie? Zabije mnie pan? Po pierwsze nie lękam się śmierci. Zaskakująco długo męczę się na tym świecie. Po drugie jeśli zginę, jak chce pan bez mojej pomocy przekonać brata do oddania mapy? Jestem niezbędny jeśli plan ma się udać.
- Co racja to racja. Mam plan B. Mój człowiek czeka na sygnał. Wówczas wkroczy do pańskiego domu profesorze. Zarówno córka Zuzanna jak i wnuczek Jan pocierpią za opór jaki pan stawia. Zaręczam, to zawodowiec który sprawi im ból. Niewyobrażalny ból. Wystarczy jeden telefon i cały dom zmieni się w piekło. Jeśli to nie pomoże to zadbam aby wszystko poszło z dymem. Dobytek życia spłonie, a ja odleję się na zgliszcza!
- Zapomniał pan dodać co zrobi z moim synem oraz jego żoną. Podać adres?
- Drwisz profesorze? Czy to strach? Tak reagujesz na zagrożenie starcze? Nie żartuję teraz. Zdolny jestem do wszystkiego aby osiągnąć cel.
- Nie wątpię. Mówisz pan… musisz zadzwonić z telefonu?

Hugo Dobrowolski patrzył na dziadka z politowaniem. Daniel zaś wstał, oparł się o laskę i rozglądał się po domu. Zauważył telefon komórkowy na biurku. Sięgnął po niego, następnie rzucił na podłogę. Twardym końcem laski zmiażdżył go, poprawiając butem. Kiedy skończył uśmiechnął się szyderczo patrząc na zdumionego gospodarza.

- Sprytnie profesorze. Ale mam tu także telefon domowy.
- O rzesz kur…

Nie dokończył, bo Hugo zdążył wybrać numer i podać krótkie: ‘Wykonać’.

Marcin miał dwa warianty na wejście do domu Radziwiłowicza. Mógł udać agenta ubezpieczeniowego. Zapukać, a potem obezwładnić dzieciaki. Jednak zdecydował się na staromodne wejście z buta. Silnym uderzeniem wywarzył drzwi, które przeleciały kilka metrów zatrzymując się na schodach. Wszedł do salonu widząc jak dwójka młodzieży śpi. Chłopiec na fotelu, a dziewczyna na kanapie. Nie czekając ani chwili dłużej podszedł do Jasia. Wyciągnął grubą linę i rozpoczął przywiązywanie go. Ścisnął go mocno, ale nie obudził - dziwne. Na wszelki wypadek zakleił mu usta taśmą. Skończył z chłopcem, więc podszedł do kanapy. Zuzia drzemał nieświadoma zagrożenia. Marcin wiedział, że ona prawdopodobnie się obudzi jak tylko poczuje jakikolwiek dotyk. Musiał ją obezwładnić, jakby to nie zabrzmiało. Chwycił ją za szyję. Obudziła się nie mogąc złapać oddechu. Napastnik uniósł ją wysoko trzymając tylko jedną ręką. Dziewczyna czuła jak opada z sił. Dostrzegł to również Marcin, który puścił ją mając pewność iż Zuzia już mu nie zagrozi. Upadła, ale na wygodny mebel. Powoli wracała do siebie. Tymczasem najemnik wyciągnął kajdanki. Miał zamiar skuć ją. Nachylił się wysuwając prawą rękę w kierunku dziewczyny. Zuzia odzyskawszy świadomość złapała go za przegub jedną ręką, natomiast drugą za łokieć, który przechyliła do góry. Skutkiem tej akcji Marcin wylądował głową na kancie bardzo solidnego stołu. ‘Ty mała suko!’ Rozciął łuk brwiowy, ale to nie koniec obrażeń na dziś. Zuzia złapała zapasową laskę ojca i uderzyła mężczyznę pod kolano. Kiedy leżał dziewczyna broniąc siebie oraz bratanka zaczęła bez litości okładać napastnika, który teraz stał się ofiarą. Biła celnie w czułe miejsca. Trafiała dokładnie we wrażliwe sploty nerwowe. Marcin był bezradny. Bolało go całe ciało. Zwijał się jęcząc jak zarzynana wieprzowina. Zuzia przejęła kajdanki. Przeciągnęła Marcina bliżej okna. Chwyciła go za głowę, odchyliła… JEB! Mocne uderzenie w kaloryfer. Ogłuszony nie wiedział gdzie jest i co się wokół dzieje. Teraz spokojnie został przykuty.

Wydaje się, że Zuzia jest opanowana, ale wewnątrz była spanikowana. Obcy wyrwał ją brutalnie ze snu. Prawie udusił, związał Jasia. Zaraz! A gdzie jest tata?! Dopiero w tej chwili się przeraziła. Krzyczała na całe gardło. ‘Tato! Tato!’ Przeszukała cały dom, od piwnicy po strych. Wybiegła do ogrodu, tam także pusto. A może w garażu? Nic. Roztrzęsiona wrócił a do domu. No podłodze leżał kawałek papieru. Podniosła go. Napisana wiadomość: ‘Pojechałem do pana Dobrowolskiego. Wrócę za jakiś czas.’ BUM! BUM! BUM!

- No to możemy podejść do tematu jeszcze raz. Niech profesor spocznie. Mamy zupełnie nową sytuację, więc powiem ponownie co oferuję. Krótka rozmowa z moim bratem, Mikołajem. Jeżeli, podkreślam jeżeli, wszystko pójdzie jak należy córka i wnuczek będą wolni. Stanowią zabezpieczenie. Wynagrodzę panu poświęcony czas w postaci dziesięciu milionów dolarów.
- Skoro negocjując posuwasz się pan do szantażu to nie wróży owocnej współpracy. To świństwo! Gra, która źle się skończy. Siłą niewiele się wskóra.
- Twardy z pana rozmówca. Konsekwentny. Uparty. Może sprawdzimy jak miewa się rodzinka? Momencik, tylko… o, posłuchajmy!

Hugo wybrał ostatnio pożądane połączenie. Po chwili odebrał Marcin, a Dobrowolski uruchomił głośnik tak aby rozmowę mógł słyszeć także Daniel.

- Hugo mówi. Jak tam menażeria? Wszyscy zdrowi?
- Nie do końca panie Dobrowolski. Ucierpiałem odrobinę w walce, ale sytuacja jest już opanowana. Oboje są związani, całkowicie unieruchomieni.
- Czy prócz ciebie ktoś odniósł obrażenia?
- Tak. Dziewczyna. Nie mogłem nad nią zapanować. Postrzeliłem ją trzy razy. W nogi i w ramię. To lekkie rany, draśnięcia właściwie. Będzie żyć. Młodemu nic nie dolega.
- Ty sadysto natychmiast ich wypuść!
- Spokojnie profesorze! Najgorsze za nami. Marcin podaj telefon tak by młodzież się wypowiedziała.
- Tak, już daję.
- Dziadku!
- Tato, przepraszam! Ratuj nas!
- Dzieci… wszystko będzie dobrze! Nie panikujcie, to nie wasza wina. Niedługo to się skończy. Obiecuję!
- Dobra, dobra! To się jeszcze okaże. Marcin! Pilnuj ich, kończę rozmowę. Zadzwonię później, na razie.

Słyszany błagalny głos Zuzi oraz Janka poruszył profesora. Zakuło go w środku. Czuł ból. Ich ból. Wiedział jaki musieli przeżyć szok. Z pewnością jeszcze spali. Nie mógł pozwolić by działa się im krzywda. Wykluczone. Teraz liczyło się jedynie dobro dzieci. Należy schować zasady do kieszeni. Precz z dumą i honorem.

- Panie Dobrowolski… gdzie mogę spotkać brata, Mikołaja?

moonky

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 2442 słów i 14161 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik moosiek150

    Bardzo podoba mi sie to opowiadanie. Jest ciekawe no i oczywiście bardzo dobrze sie je czyta. + jest długie i to mi sie podoba. ;)

    22 sie 2013

  • Użytkownik retrezed

    Kolejny raz ogromny plus za opis! Bardzo mi się spodobał taki rozwój wydarzeń. + ciekawie wpleciony wątek historyczny.  :rolleyes:

    18 sie 2013