Sobota nie skończyła się dla Janka przyjemnie. Matka wyjątkowo przyjechała wcześniej z pracy i urządziła mu długi wykład, jak to nie współpracuje z klasą. Pewnie Wesołowski zadzwonił do niej, że kolejny raz syn nie przyszedł na klasową uroczystość oraz zupełnie nie pomaga w żadnych konkursach. Tak jakby akurat to było najważniejsze w życiu. Wysłuchał w spokoju kazania swej ukochanej rodzicielki o potrzebie współpracy z grupą, po czym w spokoju odszedł do pokoju. Z doświadczenia wiedział, że dyskusja nie ma sensu.
Na dodatek ulubione słuchawki zostały zmiażdżone przez siostrę, która akurat w jego pokoju musiała czytać książkę. Wprawdzie w tym pokoju zawsze były najciekawsze lektury, wszak Ania i matka nie miały czasu, by szukać nowych tytułów i angażować się w dłuższe czytelnictwo. To jednak nie oznacza, aby z całej siły rzucić się na łóżko, nie patrząc, co na nim leży. Ludzie są zupełnie nielogiczni, wręcz absurdalni.
Miał jeszcze dwie pary, lepiej być zapobiegliwym, nawet nie otwarte, ale do tamtych miał sentyment. Wolał zużyć je przynajmniej do jednej słuchawki, nim weźmie się za kolejne. Zirytowany, nawet nie włączył komputera, umył się w łazience i przebrawszy w ubranie do spania, legł na posłanie. Kiedyś ten dom służył jako mały hotel z sześcioma sypialniami, stąd łazienka w jego pokoju i jedna w korytarzu na piętrze oraz dwie na parterze. Zamknął oczy i przykrył się kołdrą, lecz sen nie nadchodził. Wciąż irytacja błąkała się po jego głowie.
Dlaczego wszyscy twierdzą, że musi być, jak małpa w stadzie? Dlaczego na siłę wpychają tam, gdzie nie chce? Czy nie potrafią zrozumieć potrzebę samotności? Przecież nie chodzi o samobójstwo, czy inne pierdoły. Nie każdy ładuje baterię w tłumie i nie wszyscy chcą w nim być. Takie łatwe, a jednocześnie tak trudne.
Po zwyzywaniu w myślach głupoty innych wreszcie umysł oddalił się w spoczynek. Przybył do tego miejsca, co ostatnio, leżąc twarzą do ziemi. Piach miał wszędzie, nawet w ustach.
— Miękkie lądowanie, co? — spytał Kot. Drugą nowością od czasu jego pojawienia było kontynuowanie poprzedniego snu, póki nie osiągnął jakiegoś celu. Nie ważne, czy został zastrzelony, posiekany, albo inaczej „zginął”, pojawiał się podczas następnej nocy tam, gdzie skończył.
— Musisz być pierwszą osobą, jaką zawsze widzę? Nie może to być jakaś ładna dziewczyna albo chociaż potwór mający mnie wystraszyć? — Podniósł się ociężale, czuł ogromny ciężar na całym ciele i smak piachu w ustach. Przeważnie nocne mary pozbawione były pewnych bodźców bądź mózg uruchamiał je w losowych momentach. — Jakoś nie pamiętam, abym chodził z takim ciężarem.
— Przecież ci mówiłem, że poczujesz wagę swych czynów. — Roześmiał się towarzysz Janka.
— Ha, ha. Strasznie śmieszne. — Poprawił uwierający karabin. — Czyli co? Nawet tutaj muszę uważać na moralność? — Nie pasowały mu ograniczania w świecie stworzonym przez jego wyobraźnie. Nie miał w planach czegoś wybitnie złego, ale martwić się o każdą wystrzeloną kulę, czy inny pocisk? Irytujące.
— Jeśli chcesz polatać nago, to nie krępuj się.
— A co jeśli zacznę mordować cywili? Albo ich krzywdzić? — Zupełnie zignorował docinek Kota.
— Wtedy fikcja zacznie zacierać się z rzeczywistością. Ból, niepewność, większy strach, możliwość okaleczenia. No i najważniejsze, ten świat zacznie bardziej oddziaływać na twój. — Usiadł na kamieniu i zaczął pykać fajkę.
— Chwila, chwila. W system moralności jeszcze mogę uwierzyć, moja wyobraźnia jest poryta i to zdrowo, ale że niby po obudzeniu ma się coś zmienić? W to nie uwierzę.
— To nie kwestia wiary, mój synu. — powiedział Kot grubym głosem. — Wybacz, nie mogłem się powstrzymać.
— Gadaj zdrów. — Wyjął lornetkę i zlustrował otoczenie. — Wygląda na to, że jesteśmy niedaleko. Widzę wielki budynek pomiędzy innymi mniejszymi. Tylko skąd tu do cholery piach? Wprawdzie na Bałkanach nie byłem, ale nie sądzę, by tak to naprawdę wyglądało.
— Mnie się pytasz? Przecież to ty stworzyłeś ten krajobraz... — Wytrząsnął resztki z fajki. — Nie ważne, dziś będę miły i cię przeniosę bliżej. — Pstryknął palcami i znaleźli się na dachu jednego z budynków. — Ciesz się, że nie cierpię tych pylistych drobinek, inaczej maszerowałbyś kolejne noce.
— To może jeszcze pomożesz mi z bronią? Nie spodziewałem się walki na bliski dystans.
— Aż taki dobry nie jestem. — Otworzył dziwny portal i wszedł w niego. — Może w skrzyni coś znajdziesz — powiedział na koniec, znikając całkowicie.
Janek rozejrzał się dookoła, dopiero po chwili zauważył zniszczoną drewnianą skrzynię w kącie.
„Oby coś przydatnego”, pomyślał, podchodząc do niej. Jednym z noży z ledwością podważył wieko. Jak to zrobił? Jak to ostrze wytrzymało? Nie chciało mu się nad tym myśleć. Odsunął pokrywę i zobaczył starego Lee-Enfielda i AK-47. Jedno lepsze od drugiego i z tym miał odbić budynek? Przecież to tak, jakby wszedł of frontu i zaczął strzelać. Cywile zapewne długo by nie pożyli. Z nadzieją, że gdzieś tam na dnie znajduje się coś więcej, wyciągnął bronie. Tym razem trafił w dziesiątkę, francuski FAMAS, do którego mógł przyczepić tłumik. Nie za szybki, z magazynkiem na trzydzieści naboi, ale lepszy od swych poprzedników.
Wziął do ręki owo cudo, sprawdzając, czy był załadowany. Zadowolony ze znaleziska, powoli zaczął schodzić na dół po klatce schodowej. W innym wypadku po prostu przeskoczyłby do miejsca docelowego, niestety tym razem był zwykłym żołnierzem, a nie wojownikiem z mocami. Gdy znalazł się przy ulicy, dokładnie zlustrował okolicę. Pełno porzuconych aut i szeroka jezdnia. Zawsze to jakaś osłona, ale przebyć taką drogę bez zauważenia? Oby trafił na idiotów.
Zrobił krok i natychmiast się ukrył. Jakimś cudem pomiędzy tak licznymi autami była jedna prosta ścieżka, po której jechała półciężarówka z rosyjskim ckm-em na pace. Przynajmniej nie był to czołg. Kucnął i zaczął przemieszczać się pomiędzy przeszkodami, co jakiś czas słysząc warkot silnika. Albo to miasto posiadało taką małą powierzchnię, albo niczym w grze przenosiła się do początku.
„Szlag, by to”, pomyślał, gdy znalazł się przy odsłoniętej prostej, miał zaledwie sekundę, by przekroczyć niebezpieczną linię. „Dlaczego to nie było takie proste, jak zwykle?', wziął głęboki wdech, po czym przeturlał się na drugą stronę. Dobrze, że jego kondycja nie została odwzorowana z rzeczywistości. Kto wie, ile wtedy musiałby powtarzać ten sen...
Tuż obok budynku stali uzbrojeni strażnicy, tu wyobraźnia poszła na łatwiznę. Ubrani w moro z hełmami na głowach, a w dłoniach AK. Było ich za dużo, by działać otwarcie. Zwalniając oddech i pocąc się obficie, powoli podszedł do bocznej uliczki. Bieg odpadał ze względu na hałas, lecz każdy krok potęgował bicie serca. Jeszcze nigdy, tak bardzo nie uważał we śnie. Miał ogromną nadzieję, że to jednorazowa sytuacja. Wreszcie mógł odpocząć w cieniu zaułku.
„Cholera, Janek, przecież to twój sen. Wprawdzie nie zmienisz wszystkiego, ale możesz wpływać na ten świat. Zapomniałeś?”, dotknął dłonią ściany i z pomocą lekkiego skupienia zrobił w niej dziurę. Po czasie zrozumiał, jak głupie to było. A co gdyby trafił na przestronny hol pełny najemników i zakładników? Rozstrzelaliby go w trymiga, a on musiałby to wszystko ponownie powtarzać. Na szczęście trafił do toalety. Każdy jego krok powodował pluśniecie. „Niech to będzie woda...”, z nadzieją pomyślał, spoglądając w dół. Niestety smród i złocisty płyn nie potwierdziły tego. Jakimś cudem trafił na rurę odpływową. Już miał kląć, gdy poczuł, jak się oddala. „To już rano?”, ze zdziwieniem powrócił do ciepłego łóżka.
1 komentarz
shakadap
Brawo.
Pozdrawiam i powodzenia
krajew34
@shakadap dzięki za wpadnięcie.