Znikająca miłość - rozdział IV

Rozdział IV

Nastało upragnione lato. Wszystko szło w dobrym kierunku, a przynajmniej tak się wszystkim wydawało. Tom i Summer znów stali się przyjaciółmi, jakimi byli w dzieciństwie. Spędzali ze sobą sporo wolnego czasu. Spotykali się, kiedy tylko była ku temu okazja. Summer układało się ze swoim chłopakiem. Tom wiedząc, że traktowała swój związek poważnie, nie chciał jej niczego psuć. Był szczęśliwy, że ma ją znów u swego boku, nawet jeśli brzmiało to nad wyraz. Kiedy jechali gdzieś razem, siedzieli w domu albo spacerowali po mieście, Tom czuł się, jakby jego pragnienia wreszcie zaczęły się spełniać. Dla niego ten czas był czasem idealnym. A nawet jeśli ideały nie istnieją, to był to czas dokładnie taki, jaki chciałby, żeby był. Zdał sobie sprawę, że nie zamieniłby tego na nic innego, że gdyby mógł, przeżyłby ten czas ponownie, dokładnie tak samo. Wiedział, że kiedyś nadejdzie koniec, ale nie panikował. Cieszył się każdym momentem ich przyjaźni.  
Nate był już spokojny o brata. Zapewne podejrzewał, że Tom wreszcie zazna wyidealizowanej miłości i wszystko jakoś się ułoży. Niedługo później oznajmił, że razem z Marie planują w przyszłym roku ślub. Każde z nich posiadało satysfakcjonujący je skrawek szczęścia.

W pewnym momencie Tom otworzył oczy, słysząc jednocześnie:
– Wstawaj, chodź tańczyć.
Już powoli przypominał sobie, gdzie się znajduje. Poszedł z Summer i jej znajomymi na okoliczną imprezę.
– No już, chyba nie przyszedłeś tu, żeby cały czas siedzieć – powtórzyła Summer.  
Odwrócił się w jej stronę i zobaczył tylko tył jej głowy. Włosy tak lśniące, że nie jedna księżniczka Disneya by pozazdrościła – pomyślał. Nim jeszcze na dobre ogarnął całą sytuację, poczuł jej dotyk. Trzymała go za rękę tak, jak prowadzi się za sobą dzieci w ogromnym tłumie. Nie mógł nic zrobić, nawet nie śmiał się sprzeciwiać, po prostu dał się prowadzić. Obserwując go podczas tańca, można było zauważyć jak celebrował każdy moment. Każde przybliżenie – wdech, oddalenie – wydech. Widać było jak wiele dzieje się w jego oczach. Język może ukryć prawdę, ale oczy – nigdy! – powiedziałby Bułhakow. Kiedy piosenka się skończyła, Summer oznajmiła, że musi iść się przewietrzyć. Tom pozostał jeszcze na parkiecie, ale po chwili również postanowił zaczerpnąć świeżego powietrza. Wyszedł z sali i zobaczył ją siedzącą na murku przed wejściem. Gwiazdy i księżyc już jaśniały na niebie. Panował lekki półmrok. W białej sukience w świetle księżyca wyglądała jak niezbadane zjawisko pojawiające się raz na tysiąc lat – tak przynajmniej pomyślał. Usiadł obok niej i przez jakiś czas trwali w ciszy. Żadne z nich nie śmiało jej przerwać. Lekka mgła dodawała magiczności tej chwili. Tom popatrzył w gwiazdy i powiedział:  
– Wiesz, między zerem a jedynką istnieje nieskończony szereg liczb jak 0,2, 0,23 czy 0,233. Jednak między zerem a dwójką jest ich jeszcze więcej tak jak pomiędzy zerem a milionem. To możliwe, że jedne nieskończoności są większe od drugich? – powiedział, po czym spojrzał na jej oczy i usta. Chciał jeszcze dodać, że dla niego, to ona jest taką nieskończonością. Większą niż wszystkie istniejące. Ale zanim któreś z nich zdążyło się odezwać, przez drzwi weszła grupka znajomych i jej chłopak. Jake podszedł od razu do Summer i czule ją pocałował. Ona również z miłością odwzajemniła ten gest. Oczy Toma zaszkliły się. Wszyscy rozmawiali jeszcze przez moment na zewnątrz, a potem udali się do środka. Wszyscy z wyjątkiem Toma. To był ostatni raz, kiedy wierzył, że oczekiwania staną się rzeczywistością.

Wrócił do domu i położył się spać. Nazajutrz Summer próbowała się z nim skontaktować, ale Tom nie chciał już z nikim rozmawiać. Powtarzało się to każdego kolejnego dnia. Nawet jeśli Summer przychodziła do Parkerów, to Tom zręcznie jej unikał. Ta sztuka udawała mu się przez kilka następnych tygodni. Summer w końcu odpuściła.  
Aż wreszcie pewnego dnia wychodząc ze sklepu, spotkali się. Dość nieoczekiwanie, tylko wzrokiem. Stanęli naprzeciwko siebie. Tom chciał stamtąd jak najszybciej uciec, ale jej wzrok mu nie pozwalał. Oczekiwała wyjaśnień, choćby najbardziej błahych, jakichkolwiek. On nie chciał znowu przez to przechodzić.
– Dlaczego już się nie odzywasz? – zapytała.
– A dlaczego miałbym? – odburknął, chcąc mieć tę rozmowę jak najszybciej za sobą.
– Jeśli nie chcesz, to nie musisz. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele tak nie robią.
Tom nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Milczał więc. Ona ponownie przerwała zgryźliwą ciszę.
– Ostatnio jak się spotykaliśmy, było fajnie, nie?
– Idealnie – stwierdził, a na jego ustach pojawił się niewymuszony uśmiech.
– Myślałam, że będziemy to powtarzali, a ty nagle przestałeś się odzywać.
Patrzyła na niego znacząco, oczekując odpowiedzi na niezadane pytanie.
– Co mam ci teraz powiedzieć? Wolisz usłyszeć prawdę, po której może mnie znienawidzisz? Czy po prostu możemy uznać, że ostatnie epizody nigdy się nie wydarzyły?
– Wolałabym prawdę – powiedziała z przekonaniem.
Tom zaśmiał się i pokręcił przecząco głową. Patrzył na swoje buty albo na budynki obok. Patrzył na pustkę, która ich otaczała, tylko nie na nią. Zaczął niepewnie.
-Wiesz... Kiedy „znowu” zaczęliśmy naszą przyjaźń, byłem w rozsypce. Czekałem tylko, aż nadejdzie mój dzień zniknięcia. Ale potem zdarzyło się coś, czego nie potrafię wytłumaczyć. Kiedy ze sobą rozmawialiśmy, to… zwykła rozmowa z tobą była czymś niezwykle przyjemnym. Wtedy w ogóle nie byłem smutny, co dawno mi się nie zdarzyło.  
Co jakiś czas robił przerwy, aby dokładnie zastanowić się nad tym, co chce powiedzieć. Myślał nad każdym słowem. Ona tylko stała i słuchając go, starała się patrzeć mu w oczy, dając czas.
– Wiem, że powiedziałaś, że jesteś z Jakiem, ale wtedy mi to nie przeszkadzało.  
Nawet przez chwilę myślałem, że to żart, ale nie to się liczyło. Dawno nie przeżyłem z kimś tak wspaniale spędzonego czasu. Dawno z nikim nie dzieliłem mojego czasu tak osobiście. Po naszym ostatnim wspólnym wyjściu coś we mnie pękło. I wtedy zdałem sobie sprawę, że zacznę za tym tęsknić. Za tobą. Za spędzaniem czasu z tobą. Bo chciałem go coraz więcej i więcej. I już wiedziałem, byłem pewny. Przyjaźń mi nie wystarczy. Z czasem utonę w tym po uszy, a ty mnie nie uratujesz. Ja będę oczekiwał czegoś więcej, a ty nie będziesz mogła mi tego dać.
Zatrzymał się słowem, by otrzeć łzy. Dopiero teraz patrzył jej w oczy.
– Uznałem, że tak będzie lepiej. Zakończyć to dokładnie w tamtym momencie. Ty miałaś Jake’a, a ja swój plan znikania. Teraz czuję się, jakbym zgubił dokądś drogę.  
I jeśli ktokolwiek mógłby mnie uratować, to byłabyś to tylko ty, ale chyba teraz jest już za późno, zawsze było i zawsze będzie, za późno.
Na koniec dodał tylko:
– Zazdroszczę mu, wiesz?  
Popatrzył na nią raz jeszcze. Pragnął zapamiętać ten widok na zawsze. Może w głębi duszy czekał na odpowiedź. Może myślał, że choć raz szczęśliwe filmowe zakończenie przeniknie do rzeczywistości. Uśmiechnął się więc szczerze. Popatrzył jej głęboko w oczy i w ułamku sekundy zniknął.



KONIEC.


Dla Laury...

Bejtmen

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1347 słów i 7603 znaków.

Dodaj komentarz