Znikająca miłość - rozdział II

Rozdział II

2 lata później...

– To wpadnę przed tym do ciebie.
– Wiesz co, nie. Muszę z Tobą porozmawiać. Może spotkamy się na mieście?
– Jak to porozmawiać? Możesz mówić teraz.
– Właśnie nie mogę.  
– To o co chodzi?
– O 14 w parku, tam gdzie zawsze.
Tom odłożył słuchawkę. Był już lekko podenerwowany. Głowił się, o co mogło chodzić. Nagle usłyszał pukanie do drzwi swojego pokoju.
– Można? – odezwał się głos.
– Marie? Wchodź śmiało.
– No solenizancie! Wszystkiego najlepszego! Oficjalne życzenia i prezent dopiero wieczorem. I jak się czujesz? Wyższy? Grubszy? Ale włosów to ci chyba od wczoraj przybyło.
Marie potrafiła rozładować każde napięcie. Była otwarta, dowcipna i miła dla każdego. Krótkie ciemne włosy i czarne oczy dodawały jej zadziorności. To skarb mieć taką dziewczynę, aż zazdroszczę Nate'owi – pomyślał Tom.
– Chyba nic się nie zmieniło, a przynajmniej nic widocznego. O tyle dobrze, że jeszcze mnie widać.
– Tutaj jesteś – powiedział Nate, wchodząc do pokoju. – Co robicie?
– Pytałam Toma czy już mu wyrosła ta dziura na plecach, którą ma każdy, kto ukończy 18 lat.
Tom otworzył oczy tak szeroko, jak tylko się dało.
– Pamiętam, coś strasznego, myślałem, że nie wytrzymam z bólu, ale na szczęście już się zabliźniło – dodał ochoczo Nate.
– Kiedy to się zaczyna?! No! Mówcie!
– Już go nie straszcie. Marie, pomożesz mi w kuchni, proszę? – powiedziała mama, przechodząc obok pokoju Toma.
– Oczywiście pani Parker. To tylko żarty Tomcio – odparła Marie, udając się w stronę kuchni.
Tom momentalnie odetchnął z ulgą, ale nadal zastanawiał się nad słowami Alice. Dlaczego chce się ze mną spotkać w parku, przecież i tak muszę po nią później wpaść, bo idziemy na imprezę – zastanawiał się Tom.
– Już się tak nie przejmuj, nic ci na plecach nie wyrośnie.
– Nie, nie o to chodzi.
– A co jest?
– Alice chce ze mną pogadać i to chyba coś ważnego, bo nie chciała mówić przez telefon.
– Ty, ale chyba wy jeszcze nie... Może jest w...
– Nie no co ty, stary. My dopiero...
– Dobra, to się nie masz czym martwić. Może szykuje jakiś specjalny prezent na dzisiaj.
Tom nic na to nie odpowiedział. Zaśmiał się jedynie pod nosem i pomyślał, że Nate może mieć rację. To część urodzinowego prezentu, a więc nie będzie komplikował planu Alice i stawi się na 14 w parku.

Idąc w ustalone miejsce, mijał zakochane pary, małżeństwa i dzieci biegające po lekko przysypanym śniegiem trawniku. Świat piękny i przede wszystkim prawdziwy. Myślał o tym, że nie ma już ludzi bez miłości. Każdy dzieli swoje szczęście z drugą osobą. Chciał wierzyć w ten idylliczny świat i być jego częścią. Ale nie sposób było nie odnieść wrażenia, że to tylko zgubna ułuda. Niemniej dla niego liczyło się coś więcej. Coś, co dawałoby mu szczęście czy poczucie spełnienia. Tym czymś jak mu się wtedy wydawało była miłość.  
Z oddali zobaczył siedzącą na ławce Alice. Podniósł głowę wysoko i przyśpieszył krok.
– Cześć, już jestem – powiedział i pocałował ją w policzek.
– No widzę.
– To o czym chciałaś porozmawiać?
Usiał obok niej i uważnie patrzył na język jej ciała. Siedziała prawie nieruchomo, bawiła się opuszkami palców. Wzrok miała opuszczony. Tom zaczął zdawać sobie sprawę, że wcale nie musi być to część urodzinowego prezentu.
– No mów, po co mnie tu ściągałaś?
– Przepraszam, nie chciałam, żeby tak wyszło. Akurat dziś.
Był już wyraźnie zmieszany. Złapał ją za rękę i przybliżył się, aby spojrzeć jej w oczy. Ale ona w jednej chwili się od niego oddaliła.
– Hej, co się stało? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że...
Alice dopiero wtedy popatrzyła na Toma. Tak jakby chciała, żeby dokończył zdanie, żeby on powiedział to pierwszy. Tom jednak zamilkł.
– Mam kogoś – szepnęła.
W jednym momencie wstał i z podniesionym o co najmniej dwa tony głosem powiedział:
– No tak! Masz mnie! Jeśli nie pamiętasz, to jesteśmy razem! Już od roku, oficjalnie!
– Ja już nie chcę być z Tobą, musiałam ci to w końcu powiedzieć.
Tom przestał już krzyczeć, zamiast tego zaczął chodzić wzdłuż ławki, od lewej do prawej strony.  
– No to wybrałaś moment. Gratulacje. Myślisz, że właśnie tak się to robi? Jesteś ze mną, a w następnym momencie teleportujesz się do kogoś innego. To jest ta twoja cała pieprzona miłość?
-Teraz kocham kogoś innego. Przepraszam. Słuchaj, naprawdę nie chciałam mówić ci tego dzisiaj, ale nie mogłam cię okłamywać już dłużej, nie mogłam brnąć w to dalej. Jack i ja...
– Oh, więc Jack? To jak, długo już jesteście razem? Jakieś plany na przyszłość? Imiona dla dzieci?  
– Proszę cię, nie kłóćmy się ten ostatni raz. Może kiedyś się spotkamy i będziemy jeszcze z tego żartować.
– Może ty będziesz z tego żartować. Ja do tego czasu już zniknę, zaczynam od dzisiaj. Cześć.
Założył na głowę kaptur i ruszył w stronę domu. Miał ochotę krzyczeć i biec, ale tylko płakał.  

Gdy wrócił, zaszył się w swoim pokoju, położył na łóżku i zasnął. Jakiś czas później obudził go Nate.
– Imprezę urodzinową czas zacząć brachu!
Tom miał dwa wyjścia. Obrazić się na cały świat albo założyć maskę i zagrać rolę normalnego Toma, jednocześnie wdrażając swój plan znikania w życie. Wybrał to drugie, jednak nadal nie wykluczało to pierwszego.
Cała rodzina udała się do wcześniej zamówionego lokalu. Inni członkowie familii w większości już na nich czekali. Istna powtórka z rozrywki, tylko że gorsza – pomyślał Tom.
Ale grał dalej swoją rolę, nie dawał po sobie poznać, że cokolwiek jest nie tak. Wmówił wszystkim, że Alice poważnie się rozchorowała i nie mogła dzisiaj przyjść.  
Wieczór mijał na w przyjemnej, rodzinnej atmosferze z taneczną zabawą w tle. Tom wyszedł się przewietrzyć, aby choć na chwilę zdjąć maskę pod tytułem "wszystko w porządku". Usiadł na schodach przed wejściem i spróbował wziąć głęboki oddech.
– O co chodzi z tym całym znikaniem? – zapytała go mała dziewczynka, która nieoczekiwanie usiadła obok niego. Po chwili zorientował się, że to kuzynka Phoebe. Nie można jej nie zapamiętać. Ta mała rudowłosa piękność, to jedna z najbardziej wygadanych osób w całej rodzinie.
– Czemu pytasz?
– Słyszałam, jak tato mówił, że wujek Mike, to ma cholerne szczęście, że jeszcze nie zniknął. Zresztą u nas w szkole też o tym mówią, a ja do końca nie wiem, jak można zniknąć.
– To dość proste. Kiedy kończysz 18 lat, rozpoczyna się twój wyścig z czasem. Ludzie bez miłości po prostu znikają na twoich oczach. Przynajmniej kiedyś tak myślałem. Dzisiaj już wiem, że tylko ludzie, którzy nie mają pary, znikają. Miłość nie jest już nikomu potrzebna. Jesteś samotna – znikasz, wygasasz od środka i rozpływasz się w powietrzu, nie ma cię. Wiesz? Mam teorię, że ludzie zamieniają się wtedy w wiatr.
– Czyli tak jakby umierają?
– Odchodzą na zawsze.
– Więc wujek Mike ma jednak to cholerne szczęście.
– Ludzie doskonale odnaleźli się w tym świecie. Mogą wcale nie kochać drugiej osoby, a z nią być i tym samym unikać znikania.
– A skąd wiesz, ile zostało ci jeszcze czasu?
– Tego nigdy nie wiadomo. Im bardziej jesteś samotna, tym szybciej znikasz. Zazwyczaj trwa to kilka miesięcy.
– Znałeś kogoś, kto zniknął?
– Brat mojego taty, Mark. Nie pamiętam go dobrze, byłem wtedy bardzo mały.
– Brat wujka Sama? Zgroza.
– Tak, Nate mi opowiadał. Wujek Mark rozstał się ze swoją żoną i tak to się skończyło. Ja też się dzisiaj z kimś rozstałem.
– Z tą słodką Alice? No nie.
– I chyba niedługo się przekonam czy ludzie mogą być wiatrem. Ale teraz koniec tego gadania. Chodźmy do środka, bo się przeziębimy.
Phoebe błyskawicznie ruszyła z powrotem do sali. Tom spojrzał tylko na rozgwieżdżone nocne niebo, a mroźne powietrze przemknęło mu po skroni.

Bejtmen

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 1447 słów i 8233 znaków.

Dodaj komentarz