Szaleństwa panny Kingi cz. 4

***  
- Mam opowiadać dalej? – zwrócił się do mnie.  
- Oczywiście, panie Czesiu, zamieniam się w słuch - odparłam.  
- Starając się ratować resztki majątku, które mi zostały, wpadłem na pomysł, by je w jakiś sposób zainwestować. Z pomocą przyszedł mi kumpel z kancelarii, który zaproponował, że zabierze mnie do kasyna. Była to ciepła, sobotnia noc, a my byliśmy już ostro wcięci. Przegraliśmy ważną sprawę i musieliśmy jakoś odreagować. Ja, pijany jak świnia, zareagowałem entuzjastycznie na jego propozycję, więc czym prędzej zawinęliśmy się z baru i udaliśmy się do tego gniazda finansowej rozpusty. To była moja pierwsza wizyta w takim miejscu. No, ale czego się nie robi z desperacji? Od samego początku graliśmy w Black Jack’a i szło mi naprawdę dobrze. Jednak po jakimś czasie moja dobra passa w grze minęła bezpowrotnie. Ja jednak, chcąc się odkuć, stałem przy stoliku jak zahipnotyzowany, jak w jakimś transie i ciągle obstawiałem zakłady, jednocześnie popijając bourbona. Przegrałem swoje wszystkie pieniądze, które miałem na koncie. Nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. Zacząłem szarpać krupiera, drzeć się, że mnie te kasynowe ku*wy oszukały. Po chwili zostałem wyprowadzony przez atletycznego ochroniarza, który jeszcze pod drzwiami kasyna sprzedał mi buta w twarz. To naprawdę bolało…Zalałem się krwią…. Nie miałem pojęcia gdzie się podział mój towarzysz…. Straciłem wszystko…Resztką sił dowlokłem się do mojego mieszkania. Tam wszystko jakby na mnie spłynęło – świadomość potwornej samotności, z jaką przyszło mi się zmagać – bo cała rodzina się ode mnie odwróciła, nie mówiąc, oczywiście o mojej żonie…Tęskniłem cholernie za Kają i miałem świadomość, że straciłem ją na zawsze…Żyłem, a raczej egzystowałem, bo nie można tego nazwać życiem. Wszystko odbierałem jak przez mgłę…Postanowiłem schować się, usnąć, po prostu…Nadać temu wszystkiemu kres… Mój wzrok przykuło pudełko mocnych tabletek nasennych stojących na półce. Wziąłem garść i popiłem resztką whisky, jaka mi została w barku. Znalazłem się tutaj…i tak tu leżę od dwóch tygodni, sam…Wpadła do mnie na chwilę Kaja, ale tylko po to, by stwierdzić ze złośliwą satysfakcją, że sam sobie na to zasłużyłem i że tak właśnie kończyć powinni nikczemnicy, tacy jak ja… - dokończył swą opowieść i spojrzał na mnie smutno.  
W oczach zaszkliły mi się łzy, było mi go bardzo szkoda…Biedny pan Czesio…
- Dlaczego pan mi to wszystko opowiedział? - spytałam go.  
- Ponieważ chciałbym, żeby miała pani świadomość tego, że samotność, to najgorsze, co może człowieka w życiu spotkać. Proszę pamiętać, że jest pani młoda i ma pani kochających bliskich…
- Wiem, ma pan rację. Ale proszę sobie zadać pytanie – czy uważa pan, że nic już pana w życiu dobrego nie czeka? Przecież jest pan mądrym, wrażliwym, wykształconym człowiekiem. Gdzieś tam na pewno czeka na pana miłość. Fakt, że raz pan zbłądził, nie powinno przekreślić całego pańskiego życia, panie Czesławie!!! – starałam się go podnieść na duchu - Ja wiem, że w moich ustach dziwnie będą brzmieć słowa, że nie wolno się załamywać, ale nie wolno panu! – stwierdziłam na koniec.  
- Dziękuję pani za dobre słowa – rzekł pan Czesław – coś czuję, że się polubimy! – uśmiechnął się szeroko, zupełnie jak nie on.  
- Ja też, panie Czesiu, ja też! – odwzajemniłam uśmiech. I tak się patrzyliśmy na siebie nawzajem z nieskrywaną sympatią, gdy nagle do sali wpadła znajoma pielęgniarka z pięknym, modrookim doktorem.  
- Witam państwa! – rzucił melodyjnie lekarz, po czym zwrócił się do mnie – pani Kingo, przyszedłem panią przebadać – uśmiechnął się słodko i poprosił pielęgniarkę- pani Gosiu, proszę tu przysunąć parawan.  
Pielęgniarka Gosia z dziwnym wyrazem twarzy zrobiła to, o co prosił i poszła do pana Czesia. Zostaliśmy sami za białym parawanem. Zrobiło się jakoś tak…intymnie…Doktor przysiadł na moim łóżku.  
- Widzę, że się pani już lepiej czuje i nawet nawiązuje szpitalne przyjaźnie – rzekł wesoło lekarz i założył stetoskop.  
- Proszę się rozebrać, pani Kingo – kazał.  
Zrobiło mi się głupio. Jego wzrok się we mnie wwiercał, czułam to. Ale przecież mogłam się tego spodziewać. Ot, co, zwykłe badanie. Nigdy nie miałam żadnych oporów przed rozebraniem się do badań. Jednak teraz czułam się dziwnie… Ten lekarz tak na mnie działał…
Zaczęłam powoli odpinać guziki szpitalnej piżamy. Lewa ręka trzęsła mi się z nerwów niczym osika. Nie uszło to oczywiście uwagi doktora.  
- Pani Kingo…pani się mnie boi, wstydzi? – śmiał się ze mnie – naprawdę nie ma czego się bać – zapewnił.  
- Panie doktorze, yyy…. jestem praworęczna, więc yyy…w pełni sprawnie jeszcze nie operuję tą lewą – zaczęłam się niezgrabnie tłumaczyć.  
- Aha, rozumiem – stwierdził, choć widać było, że nie daje wiary tym słowom.  
Po czym przyłożył chłodny stetoskop do mojej lewej piersi, nachylając się dość mocno. Czułam jego ciepły oddech na swoich suchych z przejęcia wargach. Serce mi biło jak oszalałe, na złość. Pobłądził jeszcze po moim ciele swym narzędziem pracy, i wciąż mocno pochylony dotknął dłonią moich pleców i szepnął mi cicho do ucha:
- Pani serce bije jak zwariowane. A ono nigdy nie kłamie…- zbliżył się do mojej twarzy i spojrzał na mnie znacząco spod swych długich rzęs.  
Po tych słowach odsunął się ode mnie na normalną odległość i głośniej powiedział, wręcz krzyknął:
- No pani Kingo, wydaje mi się, że wszystko w porządku, jak na razie. Jeszcze zmienię pani opatrun…
- Ależ doktorze Błażeju, ja przecież zmienię opatrunek, ma pan wiele innych, ważniejszych obowiązków, nieprawdaż?…- przerwał mu zza parawanu ostry jak brzytwa głos pielęgniarki Gosi.  
- Pani Gosiu, jak coś zacząłem, to już skończę, dam sobie radę – wstał i wyjrzał do niej doktor Błażej – ale dziękuję za chęci – skończył rozmowę. Po czym usłyszałam tylko jej burknięcie i trzask zamykanych drzwi.  
Lekarz wrócił do mnie na łóżko i z uśmiechem zaczął odwijać mi bandaże z nadgarstka. Raz po raz łypał na mnie okiem, ja na niego. Temperatura rosła z każdą sekundą…Po chwili odkaził mi ranę i sprawnie zainstalował świeży bandaż. Ujął moją dłoń i znowu mi się nachylił do ucha, szepcząc:
- Mam nadzieję, że gdy już pani wydobrzeje, to umówi się pani ze mną? Po tych słowach musnął mnie delikatnie ustami w zagłębieniu pod uchem.  
Przeszły mnie dreszcze. Jego ciepło, jego zapach działały na mnie obezwładniająco. On nie przestawał mnie całować. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, bo wpiłam się drugą dłonią w jego włosy, pocałowałam go w kącik pięknych, pełnych ust i wyszeptałam:
- Może…?  
Doktor delikatnie odsunął się, wstał, uśmiechnął się do mnie szelmowsko i chwycił parawan, który oddzielał nasz mały, intymny świat od całej reszty świata. Dojechał nim do końca sali, zatrzymał się i rzucił radośnie:
- No to do jutra, życzę państwu spokojnej nocy – i puścił mi oczko, ale tak, żeby Czesio nie widział.  
- Do widzenia panie doktorze– wyśpiewaliśmy chóralnie z panem Czesiem.  
I piękny doktor Błażej pomknął gdzieś szpitalnym korytarzem. Ja szybko odwróciłam swą rozradowaną twarz w stronę okna, aby pan Czesio mnie nie widział. Lepiej, żeby nie wiedział, co się działo za parawanem…
Zaczęłam rozmyślać nad tym, co się właśnie stało. Serce wciąż nie chciało się uspokoić. Jezu…Seksowny doktorek ma na mnie ochotę, a ja chyba nie będę w stanie mu się oprzeć…Nawet nie mam takiego zamiaru…Och, Jezu…chyba już nie zasnę tej nocy…
(Ciąg dalszy nastąpi…)

Ewkinia77

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1442 słów i 8009 znaków.

3 komentarze

 
  • Ewkinia77

    Dziękuję;) Wasze miłe komentarze są bardzo motywujące;) Cieszy mnie to, że moje opowiadanie się podoba;) Niebawem zamieszczę kolejną część, tylko znajdę chwilę czasu pomiędzy zmaganiem się z kolokwiami. Pozdrawiam serdecznie!

    18 maj 2013

  • retrezed

    Przeczytałam wszystkie części, dzięki temu, że spodobała mi się pierwsza. Kolejne wcale mnie nie zawiodły są bardzo ciekawe, żadne błędy nie gryzą w oczy. Oby tak dalej i czekam na kolejną część! Powodzenia :)

    18 maj 2013

  • Ola

    Fajne pisz dalej!!!

    13 maj 2013