Mona Lissa cz.3

Zaczęli nas przydzielać do kapitanów. Jestem oczywiście pechowcem, dlatego trafiłam do Mateusza. Zaprowadził nas do namiotu. Niestety nie był on blisko, wiec musieliśmy iść po zimnej i kamienistej drodze, oczywiście boso. Kiedy kapitan zobaczył mój grymas na twarzy, tylko przyspieszył aby nasza grupa jeszcze bardziej pokaleczyli swoje stopy o kamienie. Nigdy nie cieszyłam sie tak na widok naszego namiotu jak teraz. W środku były poustawiane wysokie glany. Nasz szef dał nam pięć minut aby je ubrać i zawiązać. Teraz ja byłam gotowa pierwsza. Mateusz pokazał nam nasze łóżka, szafki, rzeczy które nam odebrano wcześniej i sprzęt na wyprawy. Uwielbiałam chodzić na długie wędrówki. Zawsze to robiłam ze swoimi braćmi kiedy mama sie na nas wkurzyła jak coś zbilismy lub rozwaliliśmy. Uwierzcie mi to zdarzało sie często. Mogliśmy wtedy pogadać sobie w spokoju.  
- możecie teraz pójść spać, jutro dowiecie sie więcej- powiedział ponurym głosem rycerz.
Nie wiedziałam ze tak byłam zmęczona. Szybko zasnęłam. Nie śniło mi sie nic.  
    Pobudka nie była miła. Dostałam z plaskacza od kapitana. Pierwsze co zobaczyłam tego dnia to był jego głupkowaty uśmiech. Szybko wstałam ze swego łóżka i ubrałam swoją bluzę. Dostaliśmy buty do biegania i pięć minut pózniej kazali nam biegać. Jako ze biegałam z braćmi, byłam na samym początku. Obok oczywiście mnie był mój szef.
- nieźle biegasz.
- nie gadam w czasie biegania.
- czy ty nie możesz ze mną pogadać bez złości w głosie.
- tu nie chodzi o to czy jestem na ciebie zła, tylko nie gadam w czasie biegania.
    Uśmiechnęłam sie do niego i przyspieszyłam. Mateusz cały czas mi dorównywał. Na szczęście był już koniec, bo trochę brakowało mi tchu. Zauważyłam ze kapitanem zawsze był chłopak. Ciekawiło mnie dlaczego tak było, ale że byłam nowym szeregowym nie wypadała sie interesować o wiele wyższym stanowiskiem. Moj batalion powoli wszedł na stołówkę i usiadł przy stole. Jedzeni było już porozstawiane. Uwierzcie mi nie wyglądało to smakowicie, a smak był jeszcze gorszy. Rozkazem było zjedzenie wszystkiego, wiec tak zrobiłam. To była tortura. Tęskniłam za cudownym jedzeniu w domu.  
- po zjedzeniu śniadania, odkładamy naczynia i idziemy do namiotów. Tam czekamy na wszystkich. Jak już wszyscy bedą, mamy zbiórkę. Jeżeli ktoś sie na niej nie pojawi, będzie ukarany. Rozumiemy sie ?- powiedział bardzo poważnym grubym głosem nasz kapitan i poszedł do namiotu.  
     Szybko odłożyłam naczynia i powędrowałam do mojego teraźniejszego domu. W środku już był Mateusz. Siedział właśnie na moim łożku i przeglądał moje rysunki.
- co robisz ?!
- przeglądam twoje rzeczy- odpowiedział takim tonem, jakby myślał że to było normalne.
Wyrwałam mu z ręki swój rysownik i schowałem do szuflady.
- nie wiesz że sie nie rusza cudzych rzeczy ?
- przecież to tylko zeszyt.
- dla mnie to coś więcej.
- dobra, już nie będę.
- ile ty masz lat ?
- siedemnaście.
-po roku tu zostałeś kapitanem ?
- ja tu sie wychowałem, ponieważ to moja mama tu rządzi.
- Aha. To ty wybrałeś mi tą ksywę i czemu reszta nie ma nic na bluzie ?
- przezwisko dostaje sie tutaj po dwóch miesiącach bycia tutaj, ale tobie udało zasłynąć swojemu kapitanowi w ciagu dwóch minut. Niezła jesteś.
- taaaaa...
- może zacznijmy od początku. Pozbędziesz sie tej złości i na nowo sie poznamy. Hej, jestem rycerz. A ty?
- mona lisa- opowiedziałam z uśmiechem na twarzy.
- widzisz można być miłym.
   Po chwili wpadła reszta batalionu i zaczęliśmy zebranie. Usiedliśmy w kręgu i popatrzyliśmy na naszego kapitana. Nie trzeba było długo czekać aż w końcu sie odezwie.
- zacznijmy może od początku. Ja jestem rycerz. Wasz kapitan. Słuchacie sie tylko mnie i trenera na szkoleniu tygodniowym. Rozumiemy sie ?
- tak- odpowiedzieliśmy chórem.
- jestem chyba przyjacielski i mam poczucie humoru. Teraz wasza kolej.
Poszczęściło mi sie ponieważ siedziałam tak, ze byłam ostatnia, wiec mogłam obmyślić co powiedzieć.
- hej jestem darcy. Jestem bardzo wredna, ale umiem pomagać. Przez ostatnie lata strzelałem z łuku.
- hej jestem frank. Możecie mnie nazwać nerdem, bo wiem jak wyglądam no i zajmuje sie informatyką.
- hejka. Nazywajcie mnie Rora. Moje pełne imie to Roratariana. Moi rodzice mieli fantazje. Była tancerka, ale wyrwali mnie na to zadupie. To chyba wszystko. Nie, jeszcze jedno ! Uwielbiam szyć.
- hej. Mam na imie Piotr. Grałem w reprezentacji kraju w piłkę nożna. Może być to zadziwiające ale lubię pisać rożne opowiadania.
Dobra teraz przyszedł czas na mnie. Nie wiem czemu sie tak stresowałam, ale raz sie żyje.
- przyszła kolej na mnie. Hej jestem Lisa. Nasz kochany kapitan już wymyślił mi ksywę, wiec możecie nazywać mnie mona lisa. Nie grałam w nic, nie trenowałam, ale kiedyś pływałam. Teraz zajmuje sie rysowaniem. Niestety połowe moich rzeczy do rysowania została zabrana, wiec zostałam prawie z niczym, ale w życiu trzeba szukać przecież pozytywów.  
- miło mi was poznać. Od dzisiaj jesteśmy rodziną. Codziennie po śniadaniu mamy pół godziny przerwy. Następnie idziemy trenować. Będzie to trwało dwie i pół godziny. Potem udoskonalamy nasze więzi w grupie. Później idziemy do spiżarni i dostajemy jedzenie, idziemy do kuchni i sami sobie gotujemy. Po obiedzie godzina przerwy. Po odpoczynku idziemy na apel. Następnie mamy rozgrywki miedzy batalionowe. Czasem to trwa trzy godziny. Potem kolacja, przerwa i wieczorne bieganie. Co wieczór będę przychodzić do was i skanował wasz kod i czip. Wy po tym macie wolne ja mam zebrania co dwa dni. To jest wasz cały plan dnia. Mam nadzieje ze rozumiecie.
- ja mam jedno pytanie- zapytałam nie pewnie- co my tu robimy ?
- szkolimy was.
- do czego ?
- abyście mogli przetrwać.
- co przetrwać.
- wszystko.
- ale po co?
- dowiecie sie tego w swoim czasie- odpowiedział lekko tajemniczym głosem.
   Rycerz wstał i wyszedł, zostawiajac nas na pastwę losu swoich myśli. Czemu ja tu jestem i czemu nie mogę znać odpowiedzi ?
- coś mi tu nie pasuje- powiedziała Rora.
- mi także- odpowiedział Frank.
- przeżyjmy narazie ten tydzień, zobaczymy co będzie później.
Wstałam i poszłam położyć sie na łożku. Było strasznie nie wygodne. Otworzyłam szufladę i wyciągnęłam swój kalendarz. Kiedy go otworzyłam zobaczyłam ze wyrwali wszystkie strony. Zostawili oczywiście karteczkę. ,,W naszym obozie nie liczy sie dni."
Trochę mnie to zdenerwowało. Zabrali mi także moje zdjęcia rodziny. Jak oni mogli decydować o moim poczuciu czasu. Jak byłam mała zawsze odliczałam dni do pewnych wydarzeń. Teraz chcieli mi to odebrać. Ja na to nie pozwolę. Wzięłam swój marker i pod łóżkiem narysowałam kreskę. Pierwszy dzień zaznaczony. Ubrałam sie pospiesznie w strój do trenowania i razem z moim batalionem poszliśmy na miejsce spotkań. Moje długie falowanie brązowe włosy związałam w koński ogon. Nie wiem czemu zawsze zachowywałam jedne luźny kosmyk grzywki. Stanęliśmy w rządku i nas przeliczyli. Następnie skierowali nas do rycerza i powędrowaliśmy nad jezioro. Teraz już wiedziałam gdzie będę siedzieć i rysować. Widok był niesamowity. Po drugiej stronie było mnóstwo drzew. Z dała było widać pomosty i jakieś łódki.  
- koniec zadumy- krzyknął kapitan- stańcie na brzegu pomostu.
Kładka była tak szeroka ze wszyscy w piątkę zmieściliśmy sie w szeregu. Staliśmy przodem do jeziora.  
- dobra. Przez pierwszy tydzień będzie was szkolił olbrzym. Oto on.
Wszyscy sie obroniliśmy i zobaczyliśmy muskularnego mężczyznę, który miał dwieście trzydzieści centymetrów. Dreszcz mnie przeszedł jak go ujrzałam. To nie było normalne ,że on był taki ogromny. Mateusz zniknął już za rogiem głównego budynku, zostawiają nas na pastwę tego potwora.  
- odwróćcie sie do jeziora- rozbrzmiał jego gruby głos.  
Po chwili usłyszała. Jakiś szelest kartek. Potem zaczął sobie coś tam szeptać. Nagle sie odezwał.  
- który to frank ?
Chłopak nie pewnie podniósł rękę. Był blady jak trup. Włosy miał bardzo ciemne. Na nosie oczywiście okulary. Nie były brzydkie, nawet gustowne. Ręka trzęsła mu sie niemiłosiernie. Po chwili usłyszeliśmy ogromnie głośnie kroki. Dziwiło mnie to ze deski pod nim sie nie łamią. Podszedł do nas. Nikt sie nie obrócił.  
      Nagle usłyszała plusk. Frank był w wodzie. Zaczął sie topić. Nie wiedziałam co robić. Ten ogromny potwór go wrzucił.  
-  nie ratować go. Ma zginać- odezwał sie ogromny skurwysyn.
Jak to możliwe ze on go wrzucił. Miałam ochotę go uratować ale co jeśli zostanę ukarana ?

Mivia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1607 słów i 8775 znaków. Tagi: #milosc #rycerz #oboz

Dodaj komentarz