Mona Lissa cz. 1

Czuje ból. Czuje jak ziemia oddaje swój zimny oddech, a ja go przejmuje. Każde uderzenie jest coraz silniejsze, a kopnięcie jeszcze bardziej bolesne. Jak to możliwe, że chłopak którego kochałam widzi moje cierpienie i nie reaguje. Stoi tak blisko, lecz za daleko aby go dotknąć. Nie patrzy na mnie, jest odwrócony od mojego bólu. Był mi tak bliski. Powoli tracę przytomność. Jeszcze przez mgłe widzę jego cudowną czarną bluzę z napisem rycerz. Dlaczego on mi to zrobił. To wszystko było nie do zniesienia. Powoli zamknęłam oczy. Zapanowała ciemność, która otulina mnie z każdej strony.  
     Dobra, ale zacznijmy od początku.  
    Właśnie siedzę sobie spokojnie na skraju skarpy rysując morze. Uwielbiałam tu przychodzić. To mnie uspokajało. Wiedziałam ze mogę wszystko. Patrząc na horyzont myślałam ze kiedyś popłynę daleko stąd, ale to nie jest możliwe. Niemożliwe było wyjechać stad gdziekolwiek. Nawet źle mi nie wyszedł ten rysunek. Teraz mogę spokojnie wrócić do domu, z myślą ze coś zrobiłam z tym pustym dniem. Na szczęście daleko nie mam do domu. Wstałam i po dziesięciu minutach byłam już na swoim podwórzu. Weszłam spokojnie przez drzwi frontowe nic sie nie spodziewając. Nagle ktoś złapał mnie za nogę, a ja poleciałam do przodu. Notes który miałam w ręku pofruną centralnie w wiadro z wodą, które było przygotowana do mycia podłogi. Obróciłam sie na plecy i ujrzałam swoich dwóch starszych braci. Pokazali mi oczywiście swoje piękne uśmiechy.
- czy wyście poszaleli ?!
- no co ty siostra, nie znasz sie na żartach ??- zapytał mnie Iwo, który był najstarszy z naszego rodzeństwa.
- to nie było śmieszne- powiedziałam i ruszyłam na pomoc moim rysunkom.  
Oczywiście wszystko było przemoknięte, a tusz na kartkach sie rozmazał. Popatrzyłam gniewnie na moich braci a oni nadal szczerzyli zęby.  
- nie przejmuj sie tymi bazgrołami, lepiej z nami zagraj na konsoli- zaproponował James.  
- to nie były bazgroły- powiedziałam z poruszenie, nie wiedzieli ile te rysunki dla mnie znaczą- ale propozycja kusząca. Co dzisiaj za gra ?
- może uncharted ?
- na pewno was pokonam- stwierdziłam.
- nie bądź taka pewna siora- odpowiedział szybko Iwo.
    Moi starsi bracia są bardzo denerwujący, ale uwielbiam z nimi rywalizować. Odłożyłam przemoknięty notatnik i powędrowałam do salonu. Wzięłam pada i czekałam jak chłopcy włącza grę. Graliśmy chyba jakieś półtora godziny. Za oknami było już ciemno.  
- ha wygrałem- krzyknął James.
- trzy razy, a ja cztery- szybko odpowiedział mu Iwo.
- nie chce wam przeszkadzać, ale dzisiaj wygrana należy do mnie. Mówiłam, dzisiaj mam dobry dzień.  
- pamiętaj że tylko dzisiaj- szybko powiedział starszy.
- dobra musze sie spakować do końca. Jutro wyjeżdżam.
- jeszcze jedna rundka, proszę - odpowiedzieli chorem.
- nie dzisiaj- powiedziałam lekko smutnym głosem. Bracia musieli to zauważyć, ponieważ ich uśmiechy zniknęły z twarzy.
      Szybko poszłam do swojego pokoju i zaczęłam wkładać rzeczy do torby. Nie chciałam opuszczać rodziny, ale od dwóch lat dzieci po skończeniu dziewięciu lat nauki wyjeżdżają do obozu. Moi bracia sie na to nie załapali. Zazdroszczę im. Nie będzie mnie około pięć lat. Nie wiem czy wytrzymam tyle bez mojego rodzeństwa i bez mojego ukochanego widoku ze skarpy.  
      Kiedy w końcu sie spakowałam, zmęczona poszłam do łazienki, aby sie umyć. Gorące krople spadały mi na twarz. Nie mogłam uwierzyć, ze właśnie musze wyjechać. Czas bardzo szybko minął. Wiedziałam o tym już od czterech lat, że będę musiała opuścić swój rodzinny dom. Bardzo sie stresował jutrzejszym dniem. Orzeźwiona wyszłam spod przyszycia i położyłam sie w łożku. Nie wiem kiedy zasnęłam, ale musiałam być wykończona. Sen był niespokojny. Śniło mi sie ze autobusem którym jechałam do obozu, spadł ze skarpy. Czułam jak pojazd sie przewraca. Wszystko było w zwolnionym tępie. Śmierć powoli zbliżała sie do mnie. Wiedziałam ze to jest nie uniknione.
Dzrrrrrrrrrrrr...... Moj cholerny budzik przypomniał mi ze jest jeszcze dzień, z jednej strony ulżyło mi ze nie musiałam już umierać, ale byłam tez trochę ciekawa co by się dalej stało. Zwlekałam się z łóżka i ubrałam w strój na ta specjalna okazje. Czarne spodnie, biały T-shirt i czarna bluza. Szybko sie oporządziłam w łazience i powędrowałam na dół do kuchni. Po wejściu do kuchni nasypałam sobie musli do miski i nalałam trochę mleka. Szybko zjadłam śniadania, przeglądając Facebooka.  
- cześć żołnierzu- usłyszałam szept obok swojego ucha. Bracia nazywali mnie tak od kiedy kupiłam sobie spodnie w moro. Tak sie to przyjęło że było to moje przezwisko w tym domu.
- cześć James, czemu już nie śpisz ?
- musiałem ostatni raz zjeść z tobą śniadanie. Nie mogę uwierzyć że w końcu będę mógł zjeść śniadanie bez patrzenia na twój krzywy ryj.
- dzieki bracie za słowa otuchy- powiedziałam sarkastycznie.  
     Kiedy sobie spokojnie rozmawialiśmy zszedł tata razem z mamą i moimi rzeczami.  
- kochanie ubieraj buty za dziesięć minut jedziemy.
- dobra tato.
Ubrałam szybko moje ulubione trampki i wyszłam z domu. Tak bardzo nie chciałam opuszczać tego miejsca, ale musiałam. Czułam lekka pustkę, wiedziałam że nie pojawię się tu przez tak długo. Szłam sobie spokojnie w stronę garażu, gdy nagle usłyszałam krzyk. Obróciłam sie aby zobaczy o co chodzi.
- łap- krzykną Iwo i rzucił mi piłkę do rugby. Oczywiście musiałam ją złapać, a bracia sie na mnie rzucili. Po krótkiej chwili leżeliśmy razem na trawie.  
- nienawidzę was- powiedziałam z uśmiechem na twarzy
- wiemy ze nas kochasz.
- zejdźcie bo sie zaraz uduszę.
- co ? Nie słyszę, chyba cicho mówisz- żartował sobie James.
Próbowałam sie ruszyć, ale nie udało mi sie. Uderzyłam Iwo w plecy, a on lekko sie wzdrygnął. W końcu ze mnie zeszli a ja mogłam wstać. Oboje mnie przytulili i powiedzieli mi na  ucho:
- jak jakiś chłopak cie skrzywdzi to tam przejdziemy i mu przylejemy.
- dzieki chłopcy, ale dam sobie radę.  
Przez jeszcze dłuższą chwile byliśmy w uścisku, ale nie mogło to trwać wiecznie. Ostatni raz spoglądnęłam na dom i weszłam do auta. Ruszyliśmy z podjazdu i podjechaliśmy pod moja byłą szkołę. Nigdy jej nie lubiłam ale teraz za nią tęskniłam. Wyszłam  i podeszłam do bagażnika. Moja ogromna torba ważyła chyba z tonę. Tata ją spokojnie wyciągnął. Ja spoglądałam na ludzi aby znaleźć jakieś znajome twarze. Nikogo nie widziałam. Rodzice poszli zapakować torbę do autobusu a ja zajęłam sobie miejsce. Kiedy już wyszłam, mama mnie mocno przytuliła. Tata nie był gorszy i przyłączył się. Jeden z napakowanych mężczyzn krzyknęło aby wsiadać. Oderwałam sie od rodziców i weszłam do autobusu. Usiadłam na miejscu i włożyłam słuchawki do uszu. Chwile potem usłyszałam moja ulubiona piosenkę.
     Po chwili poczułam szturchniecie. Obróciłam się i ujrzałam bardzo przystojnego chłopaka.

Mivia

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1326 słów i 7113 znaków. Tagi: #oboz #milosc #rycerz #monalisa

Dodaj komentarz