Ghosts of the past- CZ. 2

-cześć. Przyrządziłem kolację, mam nadzieję, że coś zjesz-usłyszałam głos Adama zaraz po wejściu do mieszkania.  
Uśmiechnęłam się kierując się w stronę kuchni. Usłyszałam cicho lecąca melodię, która wypełniała pomieszczenie.
-nie jestem głodna- powiedziałam kierując się w stronę salonu. Stanęłam przed oknem wpatrując się w niewidzialny punkt przed sobą. Mimo poczucia ściskania w żołądku nie byłam w stanie nic przełknąć.  Jak w zimie za oknem zaczęło się już ściemniać, mimo, że nie było jeszcze późno. Płatki śniegi spadały na ziemię tworząc warstwę migocącego jak diamenty-puchu. Dzieci lepiły bałwany i rzucały śnieżkami ciesząc się beztroskim i wolnym od zmartwień życiem. Na ich twarzach gościły szerokie uśmiechy, policzki od mrozu były lekko zaróżowione przez co dodawały im uroku.  
Odwróciłam się w stronę Adama orientując się, że przez cały czas coś do mnie mówił.  
-przepraszam, mówiłeś coś? Zamyśliłam się-powiedziałam cicho pocierając zmarznięte dłonie.
-mówiłem, byś coś zjadła. Całymi dniami się gładzisz. I nie chce słuchać wymówek, że nie jesteś głodna. Przygotowałem potrawkę z kurczaka i mam nadzieje, że zjesz chociaż trochę-powiedział z lekką urazą i niecierpliwością wskazując na zastawiony jadalniany stół. Na środku stała butelka z czerwonym winem, a obok niego dwa kieliszki, dwa talerze i sztućce. Podeszłam wolnym krokiem, by zająć swoje miejsce. Adam otworzył korkociągiem wino i nalał nam po lampce. Poprawiłam włosy splatając je w luźnego i niechlujnego koka. Naciągnęłam rękawy ciepłego swetra i wzięłam kieliszek wina do ręki by upijać łyk. Poczułam cierpki, kwaskawy smak przechodzący przez przełyk. Po ciężkim dniu tego mi było trzeba. Przymknęłam powieki delektując się tym smakiem. Po tym jak Adam nałożył nam kolacje zabraliśmy się do smakowania potrawy.  
-co u mamy? -zapytał patrząc się na mnie i biorąc do ręki lampkę z winem.
-bez zmian-odpowiedziałam patrząc się w okno na spadające, mieniące się w odbiciu latarni płatki śniegu. Pamiętam, jak byłam dzieckiem i siedziałam przy oknie obserwując jak dużo śniegu potrafi spaść w ciągu dnia. Później wychodziłam z rodzicami i starszym bratem na łąkę i tam lepiliśmy bałwana lub rzucaliśmy się śnieżkami. Miałam udane dzieciństwo i niczego mi w nim nie brakowało. Tęsknie za czasami, kiedy byliśmy tacy szczęśliwi, kiedy nie przejmowaliśmy się przyszłością, bo liczyło się tu i teraz, to że jesteśmy razem.  
-zobaczysz wyjdzie z tego-powiedział wyrywając mnie z zamyślenia. Nic nie odpowiedziałam tylko słabo się uśmiechnęłam, jak bym sama nie wierzyła w jego słowa.  
W ciszy zmyłam naczynia pogrążając się we własnych myślach. Gdy skończyłam udałam się na balkon. Otwarłam drzwi na balkon i skierowałam się w stronę barierki. Oparłam się na niej dłońmi przechylając się trochę do przodu. Wieczorny wiatr bawił się moimi włosami, a światło księżyca oświetlało moją sylwetkę. Naciągnęłam rękawy po czym wyciągnęłam z kieszeni paczkę papierosów. Odpaliłam jednego zaciągając się dymem. Czułam, jak drażni mnie od środka wywołując lekkie pieczenie w płucach. Przymknęłam powieki oddając się chłodnemu powiewowi orzeźwiającego powietrza. Czułam jak zaczęłam drzeć z zimna, ale nie miałam zamiaru wchodzić do środka. Delektowałam się ciszą wypełniająca całe miasto. Spoglądałem na pustą ulicę, na której raz za czas pojawiła się jakaś postać. Wydaje się jak by miasto tętniące życiem zatrzymało się w czasie by złapać oddech. Przeniosłam spojrzenie na widniejący na palcu pierścionek. Przejechałam po nim opuszkami palców z przymkniętymi powiekami. Wzięłam głęboki oddech, czując, że z zimna zaczyna drzeć całe ciało, powodując gęsią skórkę. Zgasiłam papierosa, weszłam do środka i zamknęłam drzwi balkonowe. Zdecydowałam się na szybki prysznic odświeżający ciało i umysł, po czym udałam się do spania.  
Bezsenność meczy mnie od dłuższego czasu. Przewracam się z boku na bok, raz za czas spoglądając na leżącego obok Adama. Oddychał spokojnie i miarowo. Usta wykrzywione w lekkim grymasie, włosy rozczochrane, a powieki przymknięte. Myślę o tym czy życie potoczyło się tak jak miało i czy podjęłam w nim dobre decyzje. W sercu czuje pustkę, którą z czasem próbuje wypełnić. Podnoszę się z łóżka i zakładam na siebie cienki satynowy szlafrok. Rozglądam się po ciemnym pokoju. Kieruje się w stronę biurka i wyciągam z małego pudełeczka kluczyk do szuflady. Otwieram ją cicho i ostrożnie, by nie zbudzić Adama. Wyciągam zawartość składając się z pomiętych pojedynczych kartek. Biorę je do ręki i kieruje się w stronę salonu. Siadam na wygodnym fotelu włączając lampkę będąca niewielkim źródłem światła. Rozwijam jedną z kartek i z dokładnością i skupieniem wdrażam się w zapisany tekst. Śledzę wzrokiem każde starannie zapisane słowo, które i tak znam na pamięć. W oczach czuje zbierające się łzy, które chcą spływać strumieniami po policzkach. Pozwalam im na to by poczuć w pewnym sensie ulgę. Każda następna linijka wpędza mnie w tęsknotę i rozpacz. Ręce mi zaczynają drzeć, a serce niebezpiecznie przyspiesza. Kartka dygocze w mych dłoniach, więc pospiesznie odkładam ją na komodę. Wstaje i kieruje się do kuchni. Otwieram szafkę i przegrzebuje jasny drewniany koszyczek. Znalazłam to czego szukałam. Kładę na dłoń niewielką białą tabletkę spoglądając na nią z dziwnym sentymentem.
-co się dzieje? -słyszę za sobą głos Adama. Podchodzi do mnie powolnym krokiem wpatrując się we mnie. Bierze do ręki szklankę z wodą i mi ją podaje. Biorę ją unikając jego wzroku. Przez drżenie ręki wylewam niewielką zawartość przezroczystej cieczy. Wkładam tabletkę do ust by popić ją niewielkim łykiem napoju. Opieram się dłońmi o blat próbując opanować myśli. Ręce ściskam w pieści czując wbijające się paznokcie w delikatną skórę dłoni. Biorę kilka głębokich oddechów próbując się uspokoić. Po kilku minutach serce wraca do swojego rytmu, dłonie się rozluźniają, a ból głowy ustaje. Spoglądam ukradkiem na Adama siedzącego na krześle i wpatrującego się we mnie. Nie wiedziałam co mam wyczytać z jego oczu. Były pełne żalu i złości, mimo, że próbował to ukryć.  
-chodź już spać-powiedział wyciągając do mnie dłoń. Wzięłam głębszy wdech i skierowałam się w stronę sypialni. Położyłam się na łożku by po kilkudziesięciu minutach pogrążyć się w niespokojnym śnie.
                                                                             ***
Dni mijają w zawrotnym tempie nie dając czasu na chwilę wytchnienia. Zatracam się w pracy by łatwiej zapomnieć o problemach. Ostatnia sytuacja jaka miała miejsce się nie powtórzyła. Jestem tchórzem, który potrafi się do tego przyznać. Strach i rozpacz to objawy mojej słabości, z którymi z czasem próbuje walczyć. Nie umiem pogodzić się z przeszłością, dlatego ciężko jest mi patrzyć w przyszłość, gdy nie wiem, czy będę w stronie poukładać swojego życia tak jak zawsze chciałam, pragnęłam. Moje życie od paru lat to walka z samą sobą i własnymi słabościami, problemami oraz urazami.
Siedzę na białej, skórzanej kozetce wpatrując się z uwagą w średniego wieku, elegancką kobietę. Ma skupiony i przeszywający wzrok jakby wiedziała wszystko... ale tak właśnie chyba jest.  
-jak się dzisiaj czujesz? -zapytała ze spokojem czekając na moją odpowiedź. Nie oczekiwała, że błyskawicznie na to pytanie odpowiem. Miała czas by mnie wysłuchać.
-dobrze-odparłam po krótkiej chwili błądząc wzrokiem po zawartości biurka. Wszystko idealnie i starannie ułożone. W całym pomieszczeniu zachowany był spokój i harmonia. Podpadła się łokciami na drewnianym biurku i poprawiła spadające z nosa okulary.  
-wiesz, że jesteśmy tu bym ci pomóc. Nie liczę, że zawsze będziesz mi wszystko mówić, ale wiedź, że możesz na mnie liczyć. Jestem lekarzem, ale również kobietą. Ty też jesteś lekarzem, więc wiesz, że szczerość jest najważniejsza. Nie jestem przecież wyprana z uczuć-powiedziała delikatnie ściskając moją dłoń leżącą na biurku. Miała na sobie elegancką białą koszule z czarnym kołnierzem. Jej twarz zdobiło kilka drobnych zmarszczek, ale nie dodawały jej lat-depresja jest poważna chorobą, ale da się ją wyleczyć. Potrzeba tylko cierpliwości i chęci, by z nią walczyć. Wiem, że jest ci ciężko, ale po ostatniej sytuacji, jest jeszcze przed nami dużo pracy.
-miałam po prostu chwile słabości. Czuje się bezsilna...myślałam, że jestem już naprawiona... wszystko dzieje się dla mnie zdecydowanie za szybko.  
-smutek i złość gdzieś muszą mieć ujście, nie da się ich bez konsekwencji "połknąć" i zatwierdzić siebie przekonywaniem "że wszystko jest dobrze". To, że będziesz swoje problemy zakrywać niewidzialnym płaszczem w niczym ci nie pomoże, pamiętaj o tym. Wiedź, że możesz na mnie liczyć. Masz szanse na wspaniałe życie, nie zmarnuj tego-powiedziała uśmiechając się delikatnie, by dodać mi otuchy-przepisze ci jeszcze paczkę antydepresantów, gdyby sytuacja znowu się powtórzyła. Staraj się myśleć o tym co jest tu i teraz. Jesteś piękna i wspaniałą kobietą i zasługujesz na szczęście.  
-dziękuje ci-powiedziałam ze słabym uśmiechem biorąc płaszcz i torebkę.  
Po kilku minutach stałam już na chodniku patrząc na ruchliwą ulicę. Odwróciłam się i spojrzałam jeszcze raz na widniejący na budynku duży napis:
"Zakład psychologiczny"
Oderwałam od niego wzrok i wbiłam go w mijających mnie przechodniów, myśląc, że każdy mnie teraz ocenia.

________________________________________________________________________
Jak na razie staram się przybliżyć wam bohaterów i ich emocję. Mam nadzieję, że nikogo nie nudzę swoimi wypocinami, jestem otwarta na wszelkie uwagi dotyczące tej części, jak i całego opowiadania. :)  
Najbliższa część jutro, bądź w sobotę.
Pozdrawiam S.

shiley11

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1858 słów i 10292 znaków.

Dodaj komentarz