,,Caritas est lumen."

,,Caritas est lumen."W życiu kierowała się zawsze dwiema zasadami. Bez miłości nie ma światła, a bez światła miłości. Nazywano ją Alicją. Mimo wszystko wolała Alice. Jej zainteresowania budziły u wszystkich ni to lęk, ni to podziw. Sztuka, muzyka, taniec, literatura i łacina. Wyobrażacie sobie rozmowy z taką osobą? Zapewne musiała zanudzać połowę społeczeństwa, a drugą połowę zachwycać. Kreowano ją na postać idealną. Piękna, wysoka, zwiewna można by rzecz. Kobieta nieprzeciętnej urody. Długie, lśniące, kruczoczarne włosy delikatnie opadały jej na ramiona. Grzywkę w dziewczęcy sposób poprawiała na bok. Denerwowały ją kosmyki, które zakrywały jej świat. A te wielkie, zielone jak herbata i głębokie jak najgłębsze oceany oczy? Ah! Bogini dziewiczego piękna, majestatu i pełni gracji. Coś jednak musiało pójść nie tak, coś wbrew jej myśli, że postanowiła opowiedzieć mi swoją historię. A ja podjęłam się trudu spisania tego, co niemożliwe na papier.  

     Godzina siódma. Alicja stała w kuchni i przyglądała się naturze za oknem, która mimowolnie musiała już się budzić. Spoglądała na pszczoły, drzewa, chmury, które sunęły po niebie jakoś zbyt szybko. Wszystko to wydawało się takie na miejscu, takie perfekcyjne. Takie jak życie Alice. Ocknęła się dopiero w chwili, kiedy czajnik zaświszczał, wskazując na zagotowanie wody. Zalała kubek najświeższej zielonej herbaty. Wyjęła z lewej szafki miód i dodała tylko jedną łyżeczkę do napoju. Zamieszała kilkoma energicznymi ruchami i powąchała w spokoju aromat, który wydobywał się z naczynia. Uśmiechnęła się leciutko na samą myśl o skosztowaniu tego. Zazwyczaj cieszyły ją najbardziej banalne sprawy. Poranne wstawanie, picie gorącej, pysznej herbaty, śpiew ptaków o poranku, czy powiedzenie, , dzień dobry" matce. Nagle usłyszała tylko tłuczone szkło i z prędkością dorównującej światłu, odwróciła się by ujrzeć swoją rodzicielkę w szlafroku, patrzącą na pozostałości po jej ulubionym spodeczku do herbaty.  
- Witaj. - powiedziała dziewczyna i opuściła wzrok. Podeszła bliżej, żeby zebrać resztki szkła, ale kobieta zatrzymała ją ruchem ręki.  
- Ja to zrobię. - powiedziała przeciągając kilka razy niektóre sylaby. W powietrzu wyczuwalna była ilość alkoholu, którą wczoraj spożyła. Alicja spojrzała na schylającą się mamę, która ledwo mogła utrzymać równowagę. Zauważyła, że zaczęły siwieć jej włosy, że nie myła ich pewnie od jakiegoś miesiąca. Na początku chciała na nią nakrzyczeć. Tak bardzo miała ochotę powiedzieć jej co o niej sądzi, że w ogóle nie zwraca na nią uwagi, że przecież ona wciąż tu jest i chce tylko i wyłącznie zwrócić jej uwagę. Jednak po dłuższym przemyśleniu sytuacji, po prostu się wycofała i powróciła do delektowania się swoją herbatą w ciszy i spokoju. Poszła prosto na taras, skąd mogła podziwiać piękno tego co stworzył Bóg. Czego nawet ktoś tak potężny jak człowiek, nie potrafił zrozumieć. To było wspaniałe. Mimo rozwoju ludzkości, w świecie wciąż pozostaną elementy dla nas obce.  
Alicja miała wspaniały dar - czysty głos. Potrafiła tak śpiewać, że ptaki niczym w bajce Disneya zlatywały się obok niej. Być może za kilka lat będą ją przebierać i szykować na bal, gdzie ma poznać księcia jak w Kopciuszku? No właśnie. Czy Alicja miała swojego wybranka w złotej zbroi, na białym rumaku? Niekoniecznie. Ale posiadała coś bardziej wartościowego niż to - przyjaźń. Od dzieciństwa znała się z niejakim Aleksandrem. Wysoki, dobrze zbudowany, przystojny chłopak. Jego włosy, zawsze lekko zmierzwione pozostawały tak samo czarne, jak jej. Jednak oczy mieli zupełnie inne. Jego były smutne, pogrążone w rozmyślaniach, błądzące gdzieś daleko i czarne. Wielkie, czarne i smutne. Byli w tym samym wieku, czyli zaczynali drugą klasę liceum. Chodzili razem do szkoły, mieszkali blisko siebie. Co mogło się nie udać, prawda?  
     Równo o ósmej wyszła z domu. Zajęcia zaczynała dopiero o dziewiątej, więc miała sporo czasu. Postanowiła odwiedzić Aleksa. Z plecakiem zarzuconym niedbale na jedno ramie spacerowała wzdłuż ulicy. Jesienne kolory zaczęły już obarczać drzewa. Liście zaczynały żółknąć i nabierać barw ciemnych. Uwielbiała tę porę roku. Wszystko niby umierało, ale w jak piękny sposób! Przeskoczyła bramkę i podeszła do drzwi. Na ganku leżała pięknie wydrążona dynia. Zadzwoniła i zapukała trzy razy stukając w drzwi - to ich tajny szyfr jeszcze z dzieciństwa. Otworzył już po drugim stuknięciu, co było do niego bardzo niepodobne. Zazwyczaj spokojnie, bez pośpiechu robił wszystko, co wykonać musiał. Tym razem jednak, kiedy tylko drzwi się otwarły, zaciągnął ją za ramie do środka i rzucił tylko krótkie:, , Hej". Alicja patrzyła na niego wielkimi oczami, nie wiedząc co się dzieje. On tylko rozejrzał się przez drzwi na zewnątrz, sprawdzając czy kogoś tam nie ma i zamknął je na trzy zamki.  
- Wiem, że przyszłam bez zapowiedzi, ale to nie oznacza, że jestem wysadzającym budynki arabem. - powiedziała pół żartem, pół serio. Aleksandrowi najwyraźniej nie było do śmiechu, bo nawet nie zareagował. Po chwili jednak przytulił ją mocno, wzbudzając w niej lekki rumieniec na twarzy. Nigdy się nie ściskali.  
- Stęskniłem się za tobą. - powiedział jej do ucha, odgarniając powoli czarne włosy dziewczyny. Kiedy dostatecznie odsłonił już jej szyję, złożył w tym miejscu najdelikatniejszy pocałunek, jaki można było sobie wyobrazić. Alicja odepchnęła chłopaka.  
- Co to miało być?! - wykrzyknęła, unosząc teatralnie swoje dłonie w geście niezadowolenia. Chłopak tylko uśmiechnął się szelmowsko i przyciągnął ją do siebie, kładąc rękę na jej talii. Spojrzała za ramię Aleksa, próbując ukryć wielkiego rumieńca, który już całkowicie oblał jej twarz i w tym momencie zauważyła osobę stojącą po drugiej stronie pokoju. Był to... Aleks?

rokisi

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1101 słów i 6119 znaków, zaktualizowała 15 paź 2016.

1 komentarz

 
  • Koteczka

    Super! Czy mogę liczyć na ciąg dalszy?

    13 paź 2016

  • rokisi

    @Koteczka pewnie! Już nawet zaczynam je pisać. :)

    13 paź 2016