Miasto było oddalone o kilometr od domu państwa Lewandowskich. Nie chciałam oddalać się za bardzo, nie znam dobrze okolicy i mogłabym się zgubić. Na pierwszej ulicy była galeria, kawiarnia, siłownia i sklep spożywczy. Na końcu ulicy można skręcić albo w lewo do lasu albo w prawo gdzie znajduje się kilka klubów, monopolowy, sklep z tytoniem i kilka ciemnych uliczek, a jak poszło się dalej były bloki mieszkalne i kilka sklepów. Coś mnie podkusiło i poszłam w prawo, teraz dopiero zauważyłam pijaków śpiących na ławkach, młodych chłopaków palących trawkę na oko dwadzieścia lat, a w niektórych sklepach były powybijane szyby. Szybko się wycofałam, ale ledwo zrobiłam krok i wpadłam na jakiegoś umięśnionego faceta. W pierwszej chwili się przestraszyłam, myśląc, że się wkurzy zaczęłam go przepraszać i wycofywać się do tyłu, a on się tylko zaśmiał. Chyba ze mnie.
-Spokojnie, nie bój się tak- powiedział ciągle się uśmiechając.
-Trudno się nie bać w takim miejscu- odpowiedziałam z obrzydzeniem.
-Przyzwyczaisz się. Jesteś nowa?
-Tak, dziś przyjechałam-nie czułam potrzeby mówienia mu więcej.
-Chcesz się przejść? Możemy iść na kawę albo do klubu. Jak wolisz.
-Nie, dzięki. Nie chodzę na imprezy.
-To może pójdziemy się przejść? Gdzieś gdzie dobrze widać całe miasto.
-Hm.... Okej, ale zgadzam się na to tylko dlatego, że nikogo tu nie znam- raz się żyje.
-Wspaniale! - ruszyliśmy w stronę bloków. Zdjął skórzaną kurtkę ukazując wiele czerwonych śladów na szyi. Już wiem, że mam do czynienia z niezbyt grzecznym chłopakiem. Mimo, że bałam się dogryzać mu tym razem nie mogłam się powstrzymać.
-Ej, a te malinki, to ty sobie odkurzaczem robiłeś- usłyszałam tylko jego śmiech. Słońce już zachodziło, ale nie to teraz było istotne. Zostawiłam im karteczkę, że wychodzę. Tak się chyba robi. Dalej szliśmy w ciszy, aż doszliśmy do wieżowca. Wjechaliśmy windą na samą górę, a później schodami weszliśmy na dach. On usiadł na krawędzi, a ja wolałam nie podchodzić, miałam lęk wysokości.
-Co jest? Nie bój się, nie gryzę, siadaj-poklepał miejsce koło siebie.
-Nie, ja po prostu... Nie lubię wysokości.
-Aha, rozumiem-chłopak wstał, a ja myślałam, że on zaraz spadnie. Zamiast tego zaczął iść w moją stronę, a ja się cofać do tyłu.
-Co ty robisz?-moje nogi odmówiły mi dalszego cofania się i ustały.
-Nie ufasz mi?
-Wiesz, trudno zaufać człowiekowi w tatuażach, malinkami na szyi i zapomniałam dodać, że znam cię ledwo godzinę- widać, że go tym rozbawiłam.
-Masz rację, ja też bym sobie nie ufał-jeżeli chciał mnie zastraszyć, to brawo udało mu się.
Chwycił mnie za dłoń i zaczął iść w stronę krawędzi ciągnąc mnie za sobą, nie stawiałam oporu i szłam patrząc się na nasze ręce. A co jeżeli pójdzie za daleko i spadnie? A ja razem z nim. Chciałam się wyrwać ale trzymał mnie mocniej niż na początku. W końcu się zatrzymał i stanął obok mnie. Byliśmy na krawędzi i spojrzałam odruchowo w dół, zakręciło mi się w głowie.
-Nie patrz w dół, patrz się na mnie. Spadłaś? Nie. Pierwszy krok żebyś mogła mi zaufać- wyszczerzył się i usiadł na murek. Jest tak czuły jak młot.
-Wiesz wolałabym jednak zostać tam-wskazałam kciukiem za siebie i zrobiłam krok do tyłu.
-Siadaj, młoda zanim sam cię posadzę.
-Młoda? Ile ty masz lat że tak do mnie mówisz?
-Wystarczająco dużo. Szluga?-wyciągnął paczkę Malboro w moją stronę. Skoro ma mnie za smarkulę to czemu nie? Usiadłam koło niego i wzięłam papierosa do ust, podpalił mi go i się zaciągnęłam. Chwile później zaczęłam kaszleć, a on się śmiać.
-Widać, że to twój pierwszy raz.
Siedzieliśmy jeszcze godzinę na dachu, paląc i się śmiejąc, ale postanowiłam wracać. Nie chciałam źle wypaść w pierwszym dniu.
-Muszę już iść- powiedziałam kiedy już się uspokoiliśmy po głupawce.
-Tak szybko?- przechylił głowę lekko w bok i na mnie spojrzał.
-Późno już jest. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy-uśmiechnęłam się miło.-Fajnie było, dzięki.
-Spoko, nara.
-Aha, zapomniałabym-spojrzał na mnie pytająco-dasz fajkę?-zaśmiał się i wepchnął mi do ręki całą paczkę razem z zapalniczką.-Dzięki.
Wyminęłam go i zaczęłam się kierować do schodów, czując na sobie jego wzrok. Kiedy byłam przy bramie domu zdałam sobie sprawę, że nie znam jego imienia i nie mam jego numeru. No cóż, może go jeszcze spotkam.
Dodaj komentarz