Łukasz (II) - Zegarek

Łukasz (II) - ZegarekRozdział II – Zegarek

Wyciągnąłem swoją dłoń w stronę dłoni Kacpra, a następnie lekko ją ścisnąłem. Była gładka, ciepła i przyjemna w dotyku. Mimowolnie poczułem, jak jej ciepło przemijało przez całą moją rękę w stronę ramion. Zaskoczony wypełniającym mnie ciepłem puściłem ją i przekroczyłem próg pokoju. Od wtedy naszego wspólnego pokoju.  

Niepewnie rozejrzałem się dookoła. Przed wycieczką z Warszawy spodziewałem się odrapanych ścian, więziennych pryczy i szczurzej rodzinki wiodącej sobie szczęśliwe życie w jednym z rogów. Pokój nie był zbyt szeroki, ale za to był dość długi. Ściany nosiły kolor jasnej i uspokajającej żółci. Przy drzwiach wejściowych stała wysoka biała szafa z lustrem po lewej stronie i drzwiczkami po prawej. To właśnie szafę Kacper pokazał mi na samym początku. Otworzył lewą część z lustrem, która przeznaczona była na kurtki i buty. Specjalnie dla mnie wisiały tam dwa plastikowe wieszaki. Pod dwoma wiszącymi kurtkami stały dwie pary butów, jakieś trampki i kapcie. Prawa strona należała do sześciu półek, po dwie dla każdego.  

Obok szafy swoje miejsce znalazły dwie ławki szkolne, a na jednej z nich ktoś odrabiał zadania z matematyki. Nad ławkami wisiała obustronna tablica korkowa, a większość jej miejsca zajmowały karteczki z gramatyką angielskiego. Po drugiej stronie stały dwa łóżka oraz jedno obok ławek. Wszystkie trzy były idealnie zaścielone i nie wiedziałem, które może być moje. Wojtek skromnie wskazał palcem na to po prawej stronie, zaraz przed ogromnym trzyczęściowym oknem, które rozjaśniało pokój jeszcze bardziej. Jedyne czego mogłem się przyczepić, to tych krat w oknach. Obok każdego łóżka stały małe szafeczki z trzema szufladkami. Zdjąłem plecak z ramienia i ostrożnie usiadłem na swoje łóżko.  

– I jak się podoba? – spytał Wojtek ostrożnie.  
– Na broszurze informacyjnej pokazywali sześćdziesięciocalowy telewizor i jacuzzi na środku pokoju – westchnąłem z udawanym grymasem niezadowolenia na twarzy.  
– Też daliśmy się na to nabrać – zaśmiał się Kacper.  

Wstałem z łóżka i stanąłem przy ogromnym oknie, które dawało widok na to, co kryło się po drugiej stronie budynku. Placówka była jeszcze większa, niż na początku mi się wydawało. Tył należał do sporego zielonego boiska do gry w piłkę nożną, a obok znajdował się beton, na którym pograć można było w koszykówkę. Dookoła wysokich płotów żyły sobie wysokie drzewa, a większość z nich przez późną jesień pozbawione były większości swoich liści. W niektórych kątach stały ławki, z których w spokoju można było obserwować oba boiska. W oddali zauważyłem bordowy kontener, a koło niego jakieś plastikowe kosze na śmieci. Przez chwilę pomyślałem, że może wcale nie będzie mi tu tak źle.  

– Gotowy na spacerek? – spytał Kacper.  
– Czekaj, wezmę ze sobą cyfrówkę.  
– Mogę iść z wami? – Jęknął Wojtek niczym mała dziewczynka, która zobaczyła przesłodkiego kucyka i dodał: – Proszę.  
– Miałem przypilnować, żebyś odrobił matmę.  
– Oj, odrobię potem.  
– Potem to ci nogi śmierdzą – zaśmiał się. – Łukasz, chodź.  

Moje imię wypowiedziane w jego ustach brzmiało przepięknie. Jego głos był aksamitny i przyjemny dla ucha. Miał w sobie wiele z męskości, lecz momentami wkradał się głosik podekscytowanego dziecka, które przez przypadek odkryło adres do świętego Mikołaja i zamierzało złożyć mu niezapowiedzianą wizytę.  

Wyszliśmy z pokoju, zostawiając Wojtka sam na sam z książkami od matematyki. Blondyn wyglądał na dość miłego i zakręconego chłopaka, który chyba trafił tutaj przez przypadek. Kacper za to był niemałą zagadką, którą cały czas samodzielnie próbowałem rozgryźć. Oboje się siebie jeszcze wstydziliśmy i w ciszy przekraczaliśmy korytarz ostatniego, czwartego piętra głównego budynku. Gdy w końcu przemówił, objaśnił mi, że na czwartym piętrze znajdują się pokoje oraz łazienki, do których wejście znaleźć można było na samym początku korytarza, tuż przy schodach, które nie dawno pokonywałem z panem Banasiem. Łazienka, podobnie jak korytarze i wszystkie inne zakątki lśniły czystością. Spytałem się w końcu o co tu chodzi z tą całą czystością, a ten objaśnił mi, że codziennie są dyżury i codziennie ktoś tutaj sprząta i dba o czystość. Ostrzegł mnie, że jak tylko oswoję się z zakładem, to dostanę swój własny dyżur.

Łazienka była przeogromna, a cała jej objętość pokryta w białe kafelki. Pierwsze pomieszczenie przeznaczone było dla kilkunastu umywalek z lustrami, a idąc dalej znajdowało się kilka kabin z ubikacjami. Przymknąłem oko na to, że porannego klocka będę musiał stawiać w towarzystwie połowy placówki i podążałem za cichym śmiechem Kacpra, aż do ostatniego pomieszczenia z prysznicami. Naliczyłem około piętnastu i z rozbawieniem spytałem Kacpra:

– A co, gdy komuś wyślizgnie się mydło?  
– Dyrekcja już o tym pomyślała – zaśmiał się na cały głos, a echo jego śmiechu dudniło w kafelkowym pomieszczeniu. – Po prostu wprowadzili mydło w płynie.  
– Już myślałem, że nagle pojawia się jakiś napalony Kuaku Mbawe z zachodniej Afryki w celach bliższego poznania.  

Wyszliśmy z łazienki i podążaliśmy schodami na dół, gdzie znajdowały się sale lekcyjne, pokoje rozrywki i gabinet pielęgniarki. Podobnie jak na czwartym piętrze, tak i tu ściany na korytarzu pokrywał kolor żółty. Kacper pokazał mi jedną z klas, która w sumie nie różniła się niczym od tych w zwykłej szkole. Pokój rozrywki składał się z trzech pomieszczeń złączonych razem, gdzie można było pooglądać telewizję, pograć w konsolę, posiedzieć przed komputerem, pograć w piłkarzyki, bilard i inne gry planszowe.  

Chodziłem do prywatnego liceum, w którym nie do końca mogłem się odnaleźć. Towarzystwo bogatych i rozpieszczonych dzieciaków nie było czymś dla mnie, mimo że sam na takiego wyglądałem. Na początku drugiej klasy liceum pojawiła się Klaudia, z którą załapałem bardzo dobry kontakt. Co prawda nie mówiłem jej o wszystkim, bo po prostu nie mogłem, ale wiedziała o mnie i tak wystarczająco dużo. Po całej sprawie z pobiciem i zatrzymaniem widzieliśmy się tylko raz. Odwiedziła mnie w domu, gdy pakowałem swoje rzeczy do ośrodka.  

– Pamiętaj, że możesz na mnie zawsze liczyć. Znasz mój numer, adres i wszystko inne… Dawaj znać co i jak u ciebie, gdy tylko będziesz mógł…  
– Przyślesz mi pilnik w chlebie? – zaśmiałem się, mimo że byłem wtedy kłębkiem nerwów i przytuliłem ją.  
– Co ci strzeliło z tym pobiciem… Dowiem się kiedyś?  
– Może. Pamiętaj, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.

Kacper sprowadził mnie z powrotem na ziemię i oprowadzał dalej po budynku. Śpieszyliśmy się, bo niedługo miał zacząć swój dyżur na dworze. Zdążył pokazać mi kawałek drugiego piętra, które należało do pralni, kuchni, stołówki oraz biblioteki, która interesowała mnie najbardziej. Uczono tutaj również praktycznych rzeczy jak prania, prasowania i gotowania. Musiał lecieć się przebrać i zostawił mnie samego przy schodach na pierwsze piętro, na którym już wcześniej byłem. Mimo to zeszedłem na dół z ciekawości i po raz kolejny zauważyłem niemiłą i zmęczoną swoją pracą sekretarkę.  

Mimo że obawiałem się bliższego kontaktu z nią, to i tak do niej podszedłem i z wymuszonym uśmiechem spytałem o sposób pozyskania karty bibliotecznej. Ku mojemu zdziwieniu zaśmiała się, bo byłem pierwszy, który dobrowolnie się po nią do niej zgłosił. Zazwyczaj musiała latać za każdym i niemal ją wciskać, bo taki był wymóg placówki. Na jej biurku stała tabliczka z nazwiskiem, której dopiero wtedy dokładnie się przyjrzałem. Pani Banaś. Zapoznała mnie z godzinami otwarcia biblioteki i wyjaśniała wszystkie zasady i inne procedury. Naprawdę mieli tu sporo procedur… Ciekawe, czy była jakaś na wyjście do toalety.  

Minąłem kilka nieznanych mi twarzy i wyszedłem na dwór, by móc odetchnąć świeżym powietrzem. Rozejrzałem się dookoła i zachciało mi się płakać. Czułem się dziwnie i nieswojo. Chciałem opuścić to miejsce i uciec gdzieś daleko. Gdzieś, gdzie nikt by mnie nie znalazł. Wstrzymałem łzy, a po chwili w drzwiach wejściowych pojawił się Wojtek, który od razu do mnie dołączył. Robiło się już chłodno i ciemnawo, ale o tej porze roku było to dość normalne. Zapiął swoją bluzę po szyję i ruszyliśmy w ciszy przed siebie.  

– To za co tu jesteś? – spytał.  
     – Za masowe mordy na ciekawskich blondynach.  
     – E tam, kitujesz. Rzadko kiedy przywożą tu kogoś, kto zabił. Tutaj trafia się raczej za kradzieże, pobicia, rozboje i gwałty.  
     – Gwałty? – zdziwiłem się.  
     – No, dokładnie. Ci to mają najgorzej… Wiesz, z gwałcicielami robią tu to samo co w więzieniach. Biją, wyzywają, a na sam koniec gwałcą. Mają ciche przyzwolenie dyra i całej załogi.  
     – Więc za co ty tutaj siedzisz?  
     – Wrobili mnie w uprawianie marihuany… Wiesz no, czasem sobie popalałem z kumplami, ale nigdy nie przyszło mi do głowy uprawianie tego. Nie potrafiłem znaleźć dowodów na to, że to nie ja i zamiast przyznać mi jakiegoś kuratora czy coś, to po prostu wsadzili mnie tu. Bo tak wygodniej.  
     – Słabo…  
     – To za co kiblujesz?  

Naszą rozmowę przerwały jakieś krzyki, a następnie śmiechy. Choć Wojtek próbował mnie powstrzymać od reakcji, ja i tak udałem się w miejsce krzyków. Przyłączył się do mnie nerwowym krokiem i powtarzał, żebym lepiej zawrócił. Byłem ciekawy czego tak bardzo się obawia. Krzyk zanikł, lecz odgłosy śmiechów wciąż bębniły w moich uszach. Zauważyłem grupę czworga chłopaków, którzy otoczyli o wiele młodszego chłopaka od nich. Popychali go i naśmiewali się z niego. Wyglądali niemal jak bracia – byli podobnego wzrostu, wszyscy łysi i ubrani w dres niczym z przeceny z Lidla. Idealnie znałem typów takich, jak oni.  

– Zostawcie go – krzyknąłem, choć stałem obok nich.  
     – A kim ty kurwa jesteś? – zdziwił się najgrubszy z nich.  
     – Spierdalaj, bo dostaniesz wpierdol i po co ci to? – przytaknął jeden z "braci".  
     – To puśćcie go. Nic wam nie zrobił.  

Chłopaczek o brązowych włosach spojrzał na mnie z przerażeniem w oczach. Wyglądał na dwanaście, może trzynaście lat. Był mały i chudy, a jego dygotanie ze strachu w jakimś stopniu przypomniało mi mnie samego. Bezradność i bezsilność były dla mnie dwoma najtrudniejszymi rzeczami w życiu. U chudzielca, bo tak go sobie nazwałem, te uczucia powodowali starsi koledzy, a u mnie obecność wujka Mirka. Nigdy nie podobało mi się to, że przesiadywał u nas większość dni. Bywał częściej w domu niż ojciec, ale nie miał zbyt daleko. Mieszkał dwa domy dalej, a z naszego domu zrobił sobie biuro. Zawsze zastanawiałem się czemu właśnie u nas w domu, a nie w jednej z aptek czy laboratoriów. Ojciec chyba nie chciał takiego nieudacznika przy tak ważnych sprawach i zawalił go papierową robotą. Gdy stawałem się już coraz większy i mądrzejszy, zaczynałem pojmować dlaczego właśnie to w naszym domu przesiadywał. To przeze mnie.  

– Nie mam więcej – brązowowłosy chłopak rzucił na trawnik banknot dwudziestu złotych i zwiał przez mały odstęp pomiędzy łysymi buldożerami.  
Ten najgrubszy schylił się po banknot, a następnie wsadził go sobie do kieszeni. Spojrzał na mnie i ruszył ze swoją armią w moją stronę.  
     – Widzisz? Przez ciebie uciekł ten mały gnojek.  
     – Nie dobrze, nie dobrze. Szukasz wrogów? – spytał jeden z nich, po czym uderzył mnie łokciem w brzuch.  
     – Zostawcie go! – usłyszałem głos Kacpra z oddali.  
     – Lepiej nie rób tego ponownie – wysyczałem do łysego buldożera, który mnie uderzył.  
     – Bo co? Bo się popłaczesz i polecisz do mamusi? Gdzie ona jest, zawołałeś już? Pewnie już się gdzieś kurwi z twoimi koleżkami. Lubi młodszych, nie?  

Cały zacząłem dygotać. Tym razem to nie był strach, to była furia. Spojrzałem w jego oczy i ruszyłem prosto na niego, by pozbawić go tego durnego łysego łba. Z łatwością mnie odepchnął, a ja spróbowałem ponownie. Miałem ochotę rozszarpać go na kawałeczki, przerzuć i wypluć. Przy kolejnej próbie, silne ręce mnie zatrzymały. Próbowałem się wyrwać, ale silny uścisk już mnie nie puścił. Łyse pały cieszyły swoje obleśne mordy, po czym odeszli obiecując, że jeszcze ich popamiętam. Nic sobie nie zrobiłem z ich gróźb, jedynie co, to ich wyśmiałem. W końcu udało mi się wyrwać z uścisku Kacpra. Ruszyłem przed siebie, zostawiając moich współlokatorów za plecami.

--- Moja mama została porwana, a potem zamordowana, gdy miałem zaledwie pięć lat. Pamiętam, że zegarek, który wziąłem tu ze sobą, dostałem od niej dzień przed jej porwaniem. Dała mi go wieczorem, gdy wróciła z jednej z tych nudnych konferencji prasowych. Jeszcze nie spałem, mimo wielu prób niani. Lepiej spałem, gdy moja mama była w pobliżu. Gdy wróciła do domu, wyleciałem z łóżka i poczłapałem jak najszybciej się dało na dół, by się z nią przywitać. Cała rozpromieniona złapała mnie w swoje ramiona i mocno uścisnęła, a potem wycałowała. Zaniosła mnie do salonu i wygodnie rozsiadła się na sofie, biorąc sobie mnie na kolana. Podczas gdy ona gilgotała mnie i wypytywała czemu jeszcze nie śpię, ja bawiłem się jej czarnymi, pięknymi lokami. Po chwili powiedziała, że coś dla mnie ma. Był to właśnie niebieski zegarek, którego wskazówek jeszcze nie do końca rozumiałem. Obiecała, że od tamtego momentu zawsze będzie wracała przed dwudziestą, czyli kiedy dłuższa wskazówka będzie wskazywać cyferkę osiem. Ucieszyłem się i długo nie mogłem się nacieszyć przebywaniem z nią. W pewnej chwili zasnąłem na jej kolanach, a ona wzięła mnie na ręce i zaprowadziła do góry. Gdy kładła mnie do łóżka, przebudziłem się. Chciałem, by została. Obiecała, że zaraz wróci. Zeszła na dół, a ja obróciłem się na bok i cierpliwie czekałem. Jak zwykle kłóciła się chwilę z ojcem, a po dziesięciu minutach w końcu przyszła na górę i położyła się do mnie. Zasnąłem i potem już więcej jej nie zobaczyłem. ---  

Ja i moja mama mieliśmy wiele ze sobą wspólnego. Po pierwsze, oboje nie lubiliśmy wujka Mirka. Mama zawsze uważała, że jest nikim więcej, jak nadętym gburem, który niczego sam nie umiał załatwić. W jej oczach, tak jak w moich, był nieudacznikiem. Zawsze powtarzała, bym trzymał się od niego z daleka i nigdy nie brał sobie jego słów do siebie. Czuła, że coś z nim nie tak. Miała rację. Po drugie, po tych wszystkich latach odczuwam, że moja mama nie cierpiała tej cholernej firmy tak samo, jak ja teraz. Nie raz chciała to wszystko rzucić w cholerę, zabrać mnie i Asię oraz nigdy nie wrócić do naszego wielkiego domu w Warszawie. Niestety, nie zdążyła.  

Razem z Kacprem i Wojtkiem udałem się do stołówki na kolację. Był to mój pierwszy posiłek w tym miejscu, lecz po wcześniejszych wydarzeniach kompletnie straciłem apetyt. Stołówka była przeogromna, a swoją wielkością przypominała salę gimnastyczną, która zresztą znajdowała się na samym dole, niemalże w piwnicy. W stołówce to kolor zieleni dominował, a nie żółci jak we wszystkich innych pomieszczeniach. Usiedliśmy na samym końcu w lewym rogu, bo to zazwyczaj tam siedzieli chłopacy.  

– Wszystkiego się spodziewałem, ale że będę wcinał tosty w poprawczaku, to już nie – skomentowałem z pełną buzią.  
     – Skoro tak ci smakują, to możemy powiedzieć, że to specjalnie dla ciebie – zaśmiał się pan Banaś, który przysiadł się do nas. – Wszystko w porządku?  
     – W jak największym – zaśmiał się Wojtek.  
     – Czyżbyś coś zasadził w ogródku, w którym ostatnio sprzątałeś, że humor cię nie opuszcza? – zaśmiał się, poklepując Wojtka po ramieniu. – Pokaż mi tu oczka.  
     – Panie Banaś, pan wie, że ja nigdy nie ten…  
     – Kacper, jak tam? Wszystko gra?  
     – Dzięki, wszystko gra.  
     – A dla ciebie, Łukaszu, zostawiłem plan lekcji i książki na jutro. Na pewno się cieszysz z powrotu do szkoły – poklepał mnie po ramieniu i wstał od stolika.  
     – Promienieję szczęściem, nie widać? – odpowiedziałem ironicznie, a ten uśmiechnął się i przysiadł do następnego stolika.  

Pan Banaś z czasem zyskiwał u mnie coraz to więcej szacunku. Wyglądało na to, że interesował się nami i naprawdę się starał. Mimo że wyglądał na dobrego kolegę, to chłopacy traktowali go z ogromnym szacunkiem. Obserwowałem jak rozmawiał z jakimiś chłopakami przy stoliku obok. Był naprawdę w porządku facetem. Takiego kogoś mi brakowało.  

     ***

Po kolacji wszyscy zebrali się do swoich pokojów, by potem ustawić się w kolejce do łazienki w celu umycia zębów. Zdążyłem poznać kilka osób i wymienić się imionami. Ludzie byli ciekawi mnie, a ja poniekąd byłem trochę ciekawy ich. Następnego dnia czekały mnie już lekcje i wszystkie inne obowiązki, więc było to świetną okazją do nabycia nowych znajomości. Pierwszy dzień nie był aż taki zły. Spodziewałem się o wiele gorszych rzeczy, a pomijając tych łysych buldożerów, było naprawdę w porządku. Pan Banaś powtarzał, że im szybciej się zaaklimatyzuję i polubię to miejsce, tym szybciej zleci mi rok kary i pojawią się rezultaty w moim zachowaniu.  

Położyłem się do swojego łóżka wcześniej od Kacpra i Wojtka. Gdy ci jeszcze rozmawiali o markach samochodów, ja wskoczyłem pod swoją kołdrę, a następnie cały się nią okryłem. Potrzebowałem odrobinę prywatności i samotności, a to był jedyny sposób, by jakoś odseparować się od nich.  

Nawet nie wiem, kiedy zasnąłem. Długo myślałem o domu i mamie. Myśli o niej czasem nie dawały mi spokoju. Gdyby żyła, nigdy bym tu nie wylądował. Gdyby żyła, nigdy nie stałaby mi się krzywda… Gdyby żyła, wujek nigdy nie zdołałby mnie zniszczyć, a ojciec razem z siostrą dobić. Nawet nie pamiętałem, co mi się śniło. Gdy się przebudziłem, było mi tak gorąco, że w końcu odkryłem z siebie tą grubą kołdrę. W pokoju było ciemno i cicho. Odwróciłem się od ściany i spojrzałem na Kacpra, którego łóżko było naprzeciw mojego. Po chwili zauważyłem, że też nie śpi i zawstydzony odwróciłem wzrok. Kacper po cichu wstał, by nie obudzić Wojtka i usiadł na ziemi przy moim łóżku.  

– Pierwszej nocy też nie mogłem spać. Byłem zmęczony po całym dniu wrażeń i nowych twarzy, szybko zasnąłem, a potem kręciłem się pół nocy i co…? Zaspałem na pierwsze zajęcia. Nikt ani nic nie zdołało mnie obudzić – wyszeptał z rozbawieniem.  
     – Jak długo tu już jesteś? – spytałem zaciekawiony.  
     – Sześć miesięcy. Zostało mi jeszcze osiem – skromnie się uśmiechnął. – Trafiłem tutaj w większości za kradzieże. Na początku się trochę droczyłem, bo uważałem, że trafienie w takie miejsce za kradzież na jedzenie jest po prostu niesprawiedliwe, ale później było już tylko lepiej. Odżyłem tutaj. Wiem, trochę zwariowanie to brzmi.  
     – Wcale nie. Wiesz, kiedyś kompletnie nieświadomy tego, że tutaj trafię, czytałem książkę o chłopaku, który trafił do takiego samego zakładu. Z jego wspomnień wynikało, że w zakładzie spędził najlepszą część swojego życia. Ciekawe jak straszne musiało być… – zacząłem się zastanawiać, wciąż szepcząc.  
     – Albo jak dobry musiał być ten poprawczak. Na przykład ten nie jest taki najgorszy. Co prawda trzeba uważać na co poniektóre osoby, ale pomijając to, to jest naprawdę dobrze. Trzeba po prostu przestać walczyć z samym sobą, poddać te wszystkie złe emocje w sobie i słuchać tego, co mówi pan Banaś – zaśmiał się.  
     – Skoro tak mówisz, to pewnie tak jest – uśmiechnąłem się.  
     – Śpij już, rano trzeba wstać – przejechał ręką po ramie mojego łóżka.  

Cicho wstał z podłogi i położył się do swojego łóżka. Nakrył się kołdrą, odrobinę powiercił, aż w końcu znalazł idealne miejsce. Cisnęło mi się na usta, że pewnie ma robaki w dupie, ale nie chciałem przypadkiem obudzić Wojtka. Jeszcze chwilę patrzyliśmy na siebie ze swoich łóżek w ciszy, aż w końcu zasnąłem.

Jabber

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 3726 słów i 20708 znaków.

10 komentarze

 
  • Jabber

    Dziękuję, postaram się dodać kolejną część dziś wieczorem :smile:

    5 kwi 2014

  • Lils

    Pomimo kilku braków przecinków opowiadanie i tak jest na wielki plus! Zdecydowanie nie mogę się czepić czego innego. Po pierwsze nie widze tu żadnych innych błędów i... to chyba tyle. Więcej się nie czepiam z uwagi na to, że przy pisaniu zdarza mi sie o wiele wiecej błędów niżeli Tb więc siedze już cicho. Pozostaje mi oczekiwac kolejnej części. Wierzę, że się nie zawiodę! Czekam i życzę powodzenia w dalszym tworzeniu!

    4 kwi 2014

  • Lils

    Och.. przyznam się bez bicia, że najpierw przeczytałam drugą część zamiast pierwszej *.* . Wynika to z faktu, że poczatkowo nie zamierzałam przeczytac calej części, lecz tylko zobaczyć czym inni zachwycają się w Twoich opowiadaniach :D. I przyznam szczerze.. gdy tylko zaczęłam to czytac, to i się wciągnęłam, że nie mogłam pozwolić sb na odpuszczenie pierwszej części. To opowiadanie zaczyna się całkiem obiecująco! :D. Nie mogę uwierzyć w to, że wciągnęło mnie aż tak *.*.

    4 kwi 2014

  • LittleScarlet

    Oh la la! Cu-dow-nie. Niecierpliwość jak nic mnie zeżre... :3

    4 kwi 2014

  • Samotnik

    Czekam z niecierpliwością ;D

    2 kwi 2014

  • love94

    Pisz dalej :* :D

    29 mar 2014

  • Jabber

    Zamiast wkleić dwa po kolei, to wkleiłem dwa te same. W tym, którego zabrakło było powiązanie z tytułem. Zaznaczyłem ten fragment trzema myślnikami --- Przepraszam za pomyłkę, późno już było :sad:

    29 mar 2014

  • Kubolo

    Jeden akapit się powtarza. Taki mały błąd. :) Chyba nieuważnie czytałem, bo nie mogę się dopatrzeć powiązania tytułu z treścią. Ale padam na twarz, więc wszystko jasne. W niektórych miejscach brakuje przecinków, ale w pewnych momentach byłem zaskoczony poprawą kilku elementów twojego pisania. Rozwijasz się w zastraszającym tempie, a długość i jakość jak zwykle nie rozczarowują. Akcja dość wolno się rozwija, ale przy takiej sytuacji bohatera to nic dziwnego. Czekam na kolejną część. :faja:

    29 mar 2014

  • ;)

    Fantastyczne :D Czekam ca ciąg dalszy ;)

    29 mar 2014

  • Mattunel

    <3  Czekam dalej! :3

    29 mar 2014