Chłód, który poczułem, przekraczając nieznaną bramę, mroził do szpiku kości. Zima w poprzednim miejscu przypominała gorszą jesień w porównaniu do tej. Gruba warstwa puchu, sople wielkości dłoni i śnieżyca, ograniczająca widoczność do kilku metrów przed nosem. Zupełnie nie miałem pojęcia, gdzie jesteśmy, otaczały nas kanciaste twory, być może budynki, co okazało się znacznie później.
Ojciec Henryk znikł mi przed oczyma, tylko po to, by wrócić i pociągnąć za ramię w kierunku źródła światła. Czy coś krzyczał albo mówił? Nie wiedziałem. Wszystko zagłuszała pogoda. Wstąpiliśmy do kamiennego pomieszczenia, przepełnionego księgami oraz zapachem stęchlizny. Przy strzelającym kominku siedziała kobieta, odziana w białą tunikę, zupełnie jakby nie odczuwała skutków najzimniejszej pory roku. Na nadgarstkach świeciły złote bransolety. Spoglądała nas z zaciekawieniem, paląc długą, wąską fajkę z ustnikiem w kształcie głowy węża.
— Co tym razem przynosisz, wieczny wędrowcze? — Jej głos brzmiał, jak dźwięk najpiękniejszego instrumentu, a złote, zupełnie nienaturalne oczy przewiercały duszę na wylot. Razem z włosami tej samej barwy otaczała kobietę specyficzna aura.
— Jeden ze starych tekstów z doliny Mezopotamii. Tamtejszy profesor go przetłumaczył. Zawiera on informacje o pewnym, starożytnym rytuale. — Z torby na ramieniu wyjął popękaną tabliczkę, ku mojemu zdziwieniu rzucił nią przed siebie, jednak nie roztrzaskała się, tylko zawisła w powietrzu i powoli poszybowała do nieznajomej.
— Niestety... — odparła rozczarowana, spoglądając na dziwne pismo. — Dotyczy on tego, co cię interesuje, lecz zadziała na dawno wymarłe istoty... Nie podoła temu, czego pragniesz.
— Przynajmniej próbowałem. Zgodnie z umową zachowaj tabliczkę... — Zapiął skórzany pasek i odwrócił się plecami, nakładając jednocześnie kaptur na głowę.
— Ile jeszcze będziesz próbował, Henryku? — Opróżniła fajkę z resztek, następny powolnym ruchem nabiła ja ponownie.
— Tyle, ile życia starczy... Sowo. — Na tym skończywszy, opuścił budynek, kierując swe kroki w stronę ledwo widocznych drzwi naprzeciwko. Podążyłem za nim, nie chcąc zgubić jedynego przewodnika w nieznanym miejscu. Chciałem jeszcze raz spojrzeć na tamtą niezwykłą kobietę, lecz za mną widniał tylko i wyłącznie mur. Czego mogłem więcej oczekiwać? Im dalej, tym mniej wiedziałem.
Pomieszczenie okazało się barem, pustym barem. Mały pokój z długą, brązową ladą i charakterystycznymi wysokimi krzesłami. Potężna barmanka rzuciła kilka słów w dziwnym języku, dziwnym trafem przypominającym mi rozmowę ryb... Zakonnik odpowiedział jej, po czym natychmiast przed nami postawiła dwa, wielki kufle piwa.
— Mówisz po ichniemu? — Ciekawe, czy w ogóle istniało takie słowo.
— Jak zostaniesz pełnoprawnym egzorcystom, też będziesz... Właściwie pewne coś ci to umożliwi. — Jednym haustem opróżnił przezroczyste naczynie. — Przynajmniej wiem, gdzie jesteśmy.
— Myślałem, że po tym, jak wszedłeś do... — Nie wiedziałem, jak określić spotkaną wcześniej osobę. Kobieta? Demon? A może coś więcej? — Tej postaci, wiesz wszystko o tym miejscu.
— Jeśli będziesz ze mną dość długo podróżował, spotkasz ją nie raz. — Chwycił za mój kufel i spojrzał w złotą, pieniącą się otchłań. — To przedstawicielka reliktu przeszłości. Nazwałbyś ją boginką, lecz ja traktują ją jak przedstawicielkę innej rasy. Znacznie potężniejszą, mądrzejszą, podobnie wadliwą do nas. Dzielą te same wady zazdrośni, gniewni, pyszni i tak dalej i tak dalej. Obraź ją, a możesz zamienić się świnie, przyciągnij jej uwagę, a twoje życie skomplikuje się jeszcze bardziej. Kontakty z nimi przypominają stąpanie po polu minowym, porośniętym kwitnącymi kwiatami, gdzieniegdzie leżącymi gównem. Myślisz, że wdepnięcie w śmierdzącą maź to twój największy problem, a tu...
— Więc, co dalej? — Nie chciałem pytać go o tabliczkę i sprawę z nią związaną. Wiedziałem, że sprawa przeszłości to nie mój interes, nie należałem do aż tak wścibskich osób.
— Zbieramy informacje, młody. A do tego czasu błogosławimy domy, pomagamy innym i wypędzamy złe duchy — odpowiedział, wycierając pianę z brody i odstawiając puste naczynie koło drugiego.
— Przecież nie każdy wierzy i wielu raczej pała niechęcią do księży... — Czułem lekkie zażenowanie, widząc takie zachowanie u sługi Najwyższego.
— A czy mamy wśród nas księży? — Uśmiechnął się szeroko. — Egzorcyści należą raczej do zakonu niż do normalnych duchownych. Nie nawracamy na siłę, nie piętnujemy, a tym bardziej nie organizujemy stosów. Dodatkowo mamy taki przywilej, że większość bliższego świata należy jako tako pod naszą jurysdykcję. Gorzej z Bliskim Wschodem i Dalekim, czy też Ognistym Lądem, albo innym dalszym terenom... No, ale o tym się pomyśli później. — Wyciągnął kilka miedzianych monet i rzucił na ladę. Jednym z nielicznych plusów tego świata była scentralizowana waluta miedzianych oraz srebrnych monet i złotych banknotów. Chwile później rozmawiał już z tęgą kobietą, rękoma wskazała na podłogę i wzruszyła ramionami. Tylko idiota nie domyśliłby się, że nowy szef, jak go w myślach nazywałem, załatwiał nocleg, albo ja opacznie wszystko zrozumiałem. Po chwili zamknęła sklep i otworzyła barek, otwierając ukryte schody. Z gracją zupełnie niepasującą do jej rozmiarów zniknęła za butelkami.
Postawiwszy krzesła na ladę, wyjąłem śpiwór z plecaka i w ubraniu bez kurtki szybko do niego wszedłem. Nie było zimno, a ciepła podłoga zachęcała do snu, który jednak pomimo zamknięcia oczu, nie przychodził. Ciągle rozmyślałem nad tym wszystkim. Jeszcze nie tak dawno śmiałem się, że to niemożliwe, by życie mogło ulec zmianie w tak krótkim okresie... A tu nowa placówka, później walka z demonem i kolejne nowe stanowisko. Farma moja wieczność, tak myślałem, nawet będąc w seminarium. Słowa ojca o szybkim powrocie do domu rozbrzmiewały w mej głowie. Jak prosty rolnik mógłby zrozumieć zawiłe prawdy wiary? Czy potrafiłem przekazać, coś, co sam w pełni nie rozumiałem? Dlaczego więc to rodzic miał nie wygrać?
Przekręciłem się na bok, słuchając szalejącej śnieżycy na zewnątrz. Tak wiele wątpliwości, tak wiele strachu, a mimo to coś, albo ktoś mnie na tę drogę pchało. Wpojona bogobojność nie pozwalała powiedzieć, że to Ten z Góry tego pragnie. W końcu, dlaczego miałby zwrócić uwagę na tak marnego człowieczka, jak ja? Wicher powoli cichł, tylko chrapanie ojca Henryka zagłuszało mały, ostatni zefirek, któremu nie towarzyszył żaden płatek śniegu. Czy on również odczuwał samotność? Czy jego milczenie spowodowało brak puchatych towarzyszy?
Spojrzałem na sufit, ukryty pod solidną warstwą ciemności. W przeszłości nie odczuwałem braku kolegów, zawsze jakiś tam był, z którym pomagałem na polu, czy też podglądałem młodzieńcze pary, chowające się w stodole. Na wsi nikt nie krył niczego przed dziećmi, więc z rumieńcami na twarzach obserwowaliśmy jedną z nielicznych rozrywek.
Westchnąłem cicho. Pragnąłem, by przysłowiowy Morfeusz wreszcie zamknął znużone powieki i uchronił umysł od głupich przemyśleń. Wróciłem więc do Najwyższego. Od lat kierowałem swe milczące słowa w kierunku nieba, powierzałem Mu wszystko, niczym najlepszemu przyjacielowi. Kazania czarnych kreowały Go na króla, sprawiedliwego i dobrodusznego, lecz przez granice majestatu jak mogłem powierzyć dusze? Spowiedź jak przesłuchanie, msza uroczystość dworska, nie wspominając innych rzeczy. Zacząłem jednak mówić do niego, choć cząstka we mnie krzyczała, że to durny monolog. Opowiadałem o interesujących dziewczynach, irytujących nauczycielach, co bym chciał robić, w gniewie rzucałem głupie słowa, tylko po to, by zaraz Go przeprosić. Gdybym powiedział o tym komukolwiek, zaraz uznałby mnie za wariata, albo świetoszka, albo – co gorsza – heretyka. Zupełnie miałem to gdzieś. Ważne, że dzięki temu kamień na duszy trochę kruszał, a ja nie robiłem wielu głupot.
Skąd pomysł na przyszłość? Może chciałem coś zmienić, chciałem, by ludzie przestali spać na kazaniach, zobaczyli księdza jako niegrubego staruszka w okularach, jeżdżący dobrymi samochodami, pragnącego tylko więcej i więcej darowizn. I tak wszędzie, czy to na wsi, czy w mieście. Wiedziałem, że nie zmienię wszystkiego, brakłoby sił i aspiracji, lecz ten jeden inny pogląd, to jedno zmienione spojrzenie... To wystarczyło. Zamknąłem oczy. "Ach, stary przyjacielu, który tkwisz ze mną tyle lat... Skąd wziąłeś pomysł, co tobą kierowało? Dlaczego miałbym sprawdzić się jako egzorcysta?". W myślach zamilkłem na chwile, z każdą rozmową, z każdym otwarciem się, zawsze tkwiła ta nadzieja, że usłyszę Jego głos....". Ta wolna wola lekko ciążyła na umyśle i sercu, o wiele prościej byłoby dostać dwie, trzy możliwości, niż samemu brnąć dalej.
Dodatkowo nie potrafiłem znaleźć wspólnego języka z zakonnikiem, jego tajemniczość w porównaniu z tą Stwórcy lekko irytowała. Głupio oczekiwać czegoś innego od mieszkańca północnej części centrum, znanych z wielu barier, ludzi o chłodnych i beznamiętnych twarzach, chowający ciepłe serca pod grubą warstwą betonu. Pochodziłem z tego samego terenu, choć po przeciwnym kierunku, lecz wciąż stanowili dla mnie zagadkę. Może dlatego tak bardzo doskwierała samotność, choć nie minęło wiele od opuszczenia probostwa.
Wreszcie, jak za sprawą czarodziejskiej różdżki zacząłem odpływać w mrok, przynosząc abstrakcyjne obrazy, zlepione na chybił trafił przez podświadomość. Przynajmniej nie ułożyły się w koszmar.
2 komentarze
shakadap
Brawo.
Pozdrawiam i powodzenia.
krajew34
@shakadap dzięki za wizytę i komentarz.
emeryt
Dziękuję Tobie za kolejny odcinek, rzekłbym że gmatwasz lecz i trochę rozjeśniasz losy bohatera tego odcinka. Sam jestem ciekaw co Tobie z tego wyniknie, lecz na razie serdecznie pozdrawiam.
krajew34
@emeryt cóż to byłaby za opowieść, gdyby nie mała doza tajemnicy? Dzięki za wizytę i komentarz.