Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Cienka Linia - Rozdział 3

Przez ostatni tydzień kontynuowałem swoją pracę. Pomagałem przy mszy, odwiedzałem mieszkańców, lecz nie ważne, czy samemu, czy z księdzem proboszczem, wciąż czułem ścianę stojącą między nami. Te pozorne uśmiechy, życzliwość stanowiły granicę, niemalże nie do przejścia.
     Widziałem kobietę bitą przez męża nawet na własnym podwórku, tylko po to, by stawić się z nim w niedziele w kościele, jak gdy by nic. Byli tu też bracia, którzy rywalizowali we wszystkim, w lepszych używanych autach, w ubraniach odświętnych, czy też kto, ile dał na tacę, wszystko to przy wtórze pieśni na ustach. I najlepsze na koniec... Po wyjściu ze świątyni kolejka przy sklepie, przekleństwa, nadmiar alkoholu i sprośne żarciki.
     Wiem, że powinienem się cieszyć z licznej obecności ludzi w kościele, lecz kłuje mnie ta hipokryzja. Czym to się różni od zwykłej grzecznościowej wizyty u znajomych, czy też kolegów. Trudno mi powiedzieć, czy rzeczywiście mają Boga w sercu, patrząc tylko na ich uczynki. W ewangelii było mówione: „Nie sądźcie, a nie będziecie sądzeni; nie potępiajcie, a nie będziecie potępieni; odpuszczajcie, a będzie wam odpuszczone.”. Gdyby tylko ludzka natura była zgoła inna, wtedy te piękne słowa byłyby łatwiejsze... Szczególnie dla mnie.
     Jednak to osoba ojca Henryka ciekawiła mnie najbardziej. Nie pomagał przy nabożeństwach, a uczestniczył w nich rzadko, żeby nie powiedzieć wcale. Proboszcz mówił, że jeszcze wróci na właściwą drogę.... Czy na pewno był na złej drodze? Wielokrotnie widziałem, jak przy stole przesuwał dłońmi paciorki różańca, a z ostatniego, zajmowanego przez niego pokoju słyszałem szepty, mógłbym przysiąc, że brzmiały, jak fragmenty Biblii. Tylko to palenie papierosów, picie wina, czy też czyszczenie, a właściwie posiadanie broni odbiegało od reszty. Wielokrotnie obrażał ludzi, śmiał się z nich, lecz nigdy nie odmówił pomocy. Aż do głowy przychodzi przypowieść o synach, którzy mieli pójść pracować do winnicy. Mając to na uwadze, na pewno mogę uznać ojca Henryka za złą osobę?
     Któreś niedzieli jednak to nad czym tak bardzo narzekałem, miało się okazać zwykłą mrzonką w porównaniu do następujących spraw. Wszystko miało początek jak zawsze. Wstałem, napaliłem w piecu, pozamiatałem dom starym drapakiem, pomogłem w przyszykowaniu śniadania. Ksiądz proboszcz jak zwykle pokazywał swoje humory, czemu tak dużo? Wystarczyłby chleb i woda... I tak dalej i tak dalej. Gdy jednak ubraliśmy się w ciepłe kurtki i próbował chwycić za naczynie z wodą święconą, syknął głośno i schował dłoń w kieszeń.
— Musiała się nagrzać przy piecu. Weź to chłopcze, stara Johnson może w każdej chwil odejść do Pana. — Po czym wyszedł. Podszedłem do przedmiotu i delikatnie dotknąłem. Było zimne jak lód.
— Młody, słuchaj... — Poczułem rękę na ramieniu. — Jakby działo się coś strasznego lub dziwnego, nie stój oniemiały, tylko uciekaj, gdzie pieprz rośnie. Zrozumiałeś?
— Nie wiem, o czym mówisz, ojcze Henryku, ale spełnię twoją prośbę — odparłem i zabrawszy kropielnice i naczynie z wodą, opuściłem plebanie. Czu oni wszyscy powariowali? Najpierw jeden dotyka "gorącej" wody, a kolejny opowiada brednie. Co jeszcze? Może moherowa armia?
     Wsiedliśmy do wehikułu tajemnic. Skąd taka nazwa? Tajemnicą było to, jak w taki mały pojazd mieszczę się razem z księdzem proboszczem. Droga była krótka, zaparkowaliśmy samochód i ruszyliśmy w kierunku domu. Zielony, lekko rdzawy płot z licznymi kółkami, czy innymi fikuśnymi zdobieniami, skrzypiąca furtka, zamykana rzemykiem, czy też ujadanie małego psa, skaczącego dookoła oraz pohukiwanie jego większego kolegi, uwiązanego łańcuchem przy budzie.
     Minęliśmy jedne drzwi, a później kolorową, choć wyblakniętą zasłonę. Tutejsi zamykali się tylko na noc i to skoblem od wewnątrz, dodatkowo każdy traktował siebie nawzajem, jak przyjaciela, którego trzeba zawsze przyjąć, a pojęcie prywatności raczej traktowali z przymrużeniem oka. Babuleńka mogła mieć już sporo wiosen na głowie. Posiwiałe włosy, przypominające siano, liczne zmarszczki, podkreślające zmęczone oczy i duży nos, otoczona świętymi obrazkami oraz krzyżami. Proboszcz usiadł przy niej na łóżku i chwycił jej drobną, żylastą dłoń.
     Szczerze? Nienawidziłem takich obrazów, samotna kobieta, mająca wiele za sobą, czekająca w swym łóżku na ostateczny koniec. Patrzeć, jak osoba powoli gaśnie i ta niemoc... Rozumiałem poniekąd, dlaczego syn wolał zająć się zwierzętami. Z dostarczonych informacji wiedziałem, że kochał swoją matkę, wysłużonym autem, pamiętającym zamierzchłe czasy jechał do oddalonego miasta, by zawieźć ją do lekarza. Noc, dzień, zawsze stał przy boku rodzicielki, lecz starość to wróg nie do pokonania. I człowiek, choć nie wiadomo, jak się starał, zawsze przegra. Co mógł więc zrobić? Każde serce ma i będzie miało swoją wytrzymałość.
     Jako przyszły duszpasterz powinienem pokrzepić słowem, powiedzieć o lepszym życiu, ale jak wytłumaczyć człowiekowi, że jego "mały" świat zniknie, pozostawiając po sobie tylko zdjęcia i wspomnienia? Zostawiłem księdza torbę i wyszedłem przed dom. Bez wyrazu spoglądałem na jazgoczące zwierzę, zastanawiając się, czego on tak naprawdę chce... Odetchnąłem świeżym powietrzem, mimo mrozu na dworze, sto razy wolałem to, niż nieprzyjemną woń stęchlizny i innych zapachów, towarzyszącym starości.
     Po dobrych kilku minutach, a nawet więcej wyszedł mój towarzysz, wkładając śnieżnobiałą kopertę do torby, nie zwrócił mi uwagi o niedopełnieniu obowiązków, w końcu nie pomogłem w niczym. Jednakże coś podejrzanie ściskał swój bagaż, jakby nie chciał, by ktokolwiek mu ją zabrał. Zarzut trochę absurdalny, w wiosce okradnięcie tak czcigodnej osoby, byłoby nie tylko ogromną zbrodnią, lecz także powodem przyszłego samosądu na głupi nieszczęśniku próbującym tego. Gdy spoglądał raz w lewo, raz prawo dostrzegłem zaczerwione oczy. Ale to pewnie wina mrozu albo może płakał, gdy towarzyszył biedaczce w ostatniej drodze? Tylko to, przychodziło mi do głowy.
— Wsiadaj, mł... chłopcze — rzucił, sycząc przeciągle. Głos, mimo że wiedziałem, do kogo należał, brzmiał jakoś obco, zupełnie nieznajomo. Lekko oszołomiony usiadłem obok niego. Powoli zaczynała migotać lampka ostrzegawcza, jednak w miarę przebytej drogi zaczynałem o tym zapominać. Za dużo myślę, z takim nastawieniem chwyciłem za klamkę plebani.

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii inne i przygodowe, użył 1173 słów i 6744 znaków. Tagi: #wojsko #śmierć #religia

3 komentarze

 
  • Almach99

    Na razie to zapowiada sie na horror

    10 paź 2022

  • krajew34

    @Almach99 dość specyficzny twór, ale wyjdzie w praniu. :)

    11 paź 2022

  • Gaba

    Temat w ogóle nie poruszany. Na innych portalach z resztą też. Jak na razie wartka akcja, ciekawie opisywana. Gdybyś Autorze przed puszczeniem "do druku" przeczytał kilka razy nie byłoby literówek czy powtórzeń wyrazów. Ale generalnie opowiadanie bardzo udane!
    PS. Nie rozumiem tagu "wojsko", jak do tej pory nie ma przecież nic co by miało związek z wojskiem..

    Pozdrawiam i życzę dalszego, owocnego pisania!

    23 gru 2021

  • krajew34

    @Gaba musialem zly tag dać widocznie. Prowadzę drugą serię , więc mogłem się pomylić. Co do samej korekty to przyznaje, że jestem osioł, wprawdzie pilnuje się z powtórzenianiami, ale co do reszty widocznie jestem ślepy, do tego dochodzi niecierpliwość... Fajnie, że się  spodobało i widzę komentarz nowej osoby

    24 gru 2021

  • emeryt

    Drogi Autorze, dziękuję za taki odcinek i to przed Świętami. Daje do myślenia nad  moralnością ludzi i to tej na pokaz dla innych a nie to co na prawdę w nich tkwi. Serdecznie pozdrawiam, życząc zdrowych i spokojnych Świąt.

    22 gru 2021

  • krajew34

    @emeryt miałem w serii za dużo nie dawać przemyśleń bohaterów, ale główna postać jest niejako duszpasterzem, więc nie jako nie da się:) Dzięki za wizytę i komentarz

    22 gru 2021