Przychodzą po zmroku

Od kilkudziesięciu minut stałem w niekończącej się kolejce. W koszyku kilka drobnostek pokroju sucharów. Co chwila spoglądałem na zegarek, aby potem spojrzeć wprost. Byłem na oko trzydziesty. Za mną stała kobieta w średnim wieku bez niczego. Na nic nie zdawały się uprzejme początkowo prośby łaskawego odejścia i nieblokowania kolejki. Kobieta uparcie stała w jednym miejscu i z uśmiechem na ustach wpatrywała się we mnie. Z każdą kolejną chwilą robiło się coraz bardziej niezręcznie.
- Coś się stało? - spytałem z nadzieją na konkretną odpowiedź.
Kobieta otworzyła torebkę.
- Spodobałeś mi się, wiesz? Myślę, że umiesz docenić czyjąś pomoc.
- Raczej tak — pośpiesznie wydukałem.
- Ta kolejka nie ma końca. Pora ją nie co skrócić.
Po tych słowach wyjęła dziwny zakręcony kawałek drewna z wyrytymi bardzo dziwnymi symbolami. Na zewnątrz było już ciemno i zaczynał zrywać się silny wiatr.
- Bardzo bym chciał, ale tu chyba nie jest możliwe — odpowiedziałem.
- Chłopcze spójrz w okno i powiedz, co widzisz.
- No zapadł zmrok.
- Otóż to. Oni już tu idą. Wyczuwam ich. Są około dwadzieścia metrów od północnego parkingu.
- Przepraszam, ale nie bardzo rozumiem przekaz. Kim są ci oni?
- A któż to wie. Pojawiają się raz w roku, gdy zapadnie zmrok a niebo spowiją czarne chmury. Skąd przybywają, nikt nie wie. Dokąd idą? Tam, gdzie ciepła ludzka krew.
- To jest jakiś absurd. Dlaczego akurat tu pod ten badziewny supermarket? Przecież ludzi jest wokoło masa. Niech idą nażreć się gdzieś indziej.
- Chłopcze ten plac był przeklęty od dawna. Tylko tu upiory mają pełną władzę a my stajemy się ich ofiarami.
- Ale dlaczego pani mi to mówi?
- Wyglądasz mi na wartościowego człowieka. Zawsze wybieram jedną osobę, która mi się spodoba i ją ratuję. Ciesz się, bo dzisiaj padło na ciebie — uśmiechnęła się kobieta.
- Ale zaraz jak to tylko ja? A inni?
- Staną się pożywka dla nich do następnej nocy.
Wtedy po supermarkecie rozległ się krzyk. Dobiegał z chłodni.
- Tam coś jest. Zabiło go. Zabiło.
Panika ogarnęła wszystkich. Kontem oka dostrzegłem przerażające ślepia wpatrujące się we mnie przez jedno z okien.
- Widziałem go, widziałem.
- Nie ma czasu. Budynek już jest obstawiony.
Wtedy wszyscy usłyszeli przerażające ryki. Do środka wbiegły czarne i oślizgłe monstra. Ludzie uciekali, gdzie tylko się dało, taranując starszych i słabszych. Podłoga zmieniła się w rzekę krwi i lawinę rozerwanych ciał. Tymczasem kobieta stała obok mnie i z zamkniętymi oczami recytowała coś w dziwnym języku. Jednak te dziwne słowa sprawiały, że bestie nas nie widziały. Stałem tam i obserwowałem tą rzeż.
- Czy naprawdę musimy na to patrzeć? - spytałem przerażony.
- Taka jest cena życia. Musisz wytrwać do końca — odpowiedziała ze spokojem.
Gdy ta makabra dobiegła końca, a ostatnie krople krwi spłynęły do ścieków wyszedłem na zewnątrz. Było pusto i cicho. Nie słychać było syren ani żadnych krzyków. Gdy odwróciłem się i spojrzałem dokładniej zauważyłem, że supermarket jest otwarty całą dobę tylko tego jednego dnia.

marok

opublikował opowiadanie w kategorii horror i sny, użył 597 słów i 3212 znaków.

1 komentarz

 
  • mela

    Może być.

    9 maj 2018