Postawiła kolejny krok na leśnej ścieżce. Pokrywały ją gęsto żółtawe, zeschnięte liście wydające niemiły dla ucha trzask gdy stawiała po nich krok. Przypominały jej one o sytuacji w jakiej się znalazła, bez wyjścia i pełnej rozgoryczenia. Kilka godzin temu wyszła z obozowiska wiedziona wołaniem i zapachem dochodzącym z oddali. Wołanie to było głośne i charczące; niczym krzyk mordowanej ofiary. Dobiegało spośród rozłożystych drzew który korony przyćmiewał brzask gasnącego słońca. Przez chwilę w jej głowie pojawiła się myśl że nie ma co tam iść, że nic dobrego jej to nie przyniesie. Jak szybko jednak pojawiła się tak szybko zniknęła zastąpiona przez pewne podążanie w kierunku wołania. Przecież ten morderca albo gwałciciel mógł zaatakować również ją, musiała go powstrzymać. Wyobraziła sobie w głowie scenariusz kryminału który mogła napisać na podstawie tej opowieści. Niczym jeden z tych skandynawskich które tak lubiła czytać. Czuła się taka podniecona, jakby promienie zmierzchającego słońca dawały jej kopa do działania. Z jej ciała buchało gorąco, skłaniające ją do zdjęcia z siebie ubrań. Najpierw poszła cienka bluzka w błękitne kwiaty, zaraz potem szorty do kolan z plemiennymi motywami. Zrzuciła je i pobiegła wiedziona niewidzialnym, niesłyszalnym przykazem. Pod jej stopami skrzypiały liście pokryte złotem i brązem typowym dla jesieni. Jakie wspaniałe uczucie! Jakby wypływało z niej to czego nienawidziła, jakby wypływało z niej to co ją tłumiło. Wołanie zastąpił teraz śpiew podobny do śpiewu chóru a jednak obcy w całej swej strukturze i kompozycji. Wiódł ją przez las drogami jakimi nie znała i których nie mogła znać. Ciepły, miły dla ucha a jednak jakby złowrogi. Nie umiała tego wytłumaczyć tak samo jak nie umiała wytłumaczyć drogi której sobie obrała.Nagle poczuła ukucie na nodze.Wybiło ją z rytmu, wybiło ją z pieśni.
Zagubiona rozglądnęła się wokoło. Była na polanie otoczonej wianuszkiem drzew. Drzewa rosły w kręgu a ich proporcje zawarłyby dech w piersiach niejednemu nauczycielowi matematyki. Nie mogła powiedzieć skąd ale miała wrażenie że zostały idealnie wycięte i ułożone.Tuż przed nią natomiast…tuż przed nią stał złowrogi i bluźnierczy pomnik. Przedstawiał on Dzięciątko Jezus i Maryja Dziewicy ale nie jako ludzi. Tylko jako łanię i jelonka. Niebieskie i białe szaty niczym nie różniły się od tych kościołach, tak samo ręce nawet jeśli miały cztery palce zamiast pięciu. Zgrozę wywoływały jednak ich twarze. Były one jelenie o szerokich oczach takich jakie widziała w muzeum na egipskich eksponatach. Twarze były porośnięte jelenią sierścią która nie mogła do nich należeć a jednak pasowała jak ulał. Z jelenich głów wyrastało poroże, szerokie i mogła to przysiąc chcące sięgnąć koron drzew.Pomnik był wykonany z marmuru, tak białego i lśniącego że zdawał się przyciągać do siebie całe światło z polany. Przypomniała sobie po co tutaj przybyła. Przecież to z tej polany dochodził głos kobiety. - Halo? Gdzie jesteś? - wykrzyknęła. Odpowiedziała jej przejmująca cisza. Okrążyła polanę starając się przebywać jak najdalej od dziwnego pomnika. Nie znalazła niczego poza śladami ogromnych stóp które mogły należeć ale do olbrzymów.Opanował ją strach, nieludzki, przygniatający strach. Coś na nią tutaj czekało i musiała przed tym uciekać. Zebrała w sobie siły i zaczęła biec. Po to by zaraz upaść na ziemię. Jej mięśnie zwiotczały, ręce, stopy i usta napęczniały. Nie mogła się kurwa ruszyć. Zamknęła oczy aby ból stał się mniejszy. I wtedy zobaczyła obrazy. Zaczęły do niej napływać groźne i niepowstrzymane. Kobiety zabijające i pożerające własne dzieci, ludzie tańczący i wycinający sobie organy z ciała, msze w mrocznych obiektach prowadzone przez kapłanów w złowrogich maskach. Czuła to napięcie, czuła ten niepokój, czuła ból i przerażenie wszystkich tam zebranych. Do chaosu i zgrozy dołączyły teraz wizje przeszłości. Widziała siebie okrzykiwaną i policzkowaną przez matkę, przeżywającą kolejny dzień ciszy z nielubianą koleżanką w szkole. Widziała siebie starającą się o względy przystojnego chłopaka i jak to spełzało na niczym.Wizje się skończyły i otworzyła oczy tylko po to aby doznać kolejnego szoku. Nie mogła się ruszyć a widokiem jaki się jej ukazał było jej własne ciało leżące na polanie. Była prawie cała naga za wyjątkiem lekkich, bawełnianych skarpetek. Pokryta kruczoczarnymi włosami głowa nie dawała oznak życia a blade ciało pokrywały strupy i krwiaki z których sączyła się lepka, soczysta krew. Zapragnęła zapłakać ale łzy nie mogły wydostać się z jej oczu. Poczuła wodę w mózgu i nagle zaczęła się topić. Topiła się i topiła aż nagle z powrotem znalazła się w swoim ciele. Nadal nie mogła się ruszyć ale przynajmniej już nie wirowała w otchłani. Głowa pulsowała wydając odgłosy skrzypienia jakby maszyn w fabryce. Po jej plecach i kończynach przechodziły ciarki sprawiające raz uczucie arktycznego zimna raz saharyjskiego gorąca. Temperatura wzrastała i opadała powodując jej niewysłowione cierpienia. W końcu zebrała w sobie siły i spróbowała wyciągnąć kończyny przed siebie. Udało się z lewą ręką. Wymacała pod sobą leśny grunt dotykając suchych, jakby przypalonych liści i chrustu. Postanowiła przenieść ciężar działania na głowę. - Otwórz oczy, otwórz oczy -powtarzała w nadal skrzypiącej głowie. Jej życzenie stało się faktem Otworzyła oczy a przed oczami zobaczyła światło. Czerwone i wypalające oczy swoją obecnością.Światło zmieniło się w jeden jednolity promień a w jej głowie znowu pojawiły się wizje przeszłości, przyszłości i teraźniejszości. Obudziła się później nie wiedząc co się stało i ile czasu minęło.
Próbowała nie wstawać, chciała leżeć i tutaj umrzeć na tej polanie w końcu jednak zwyciężyło w niej pragnienie życia. Ostrożnie otworzyła oczy a tym co zobaczyła była ta sama okrągła polana która tak bardzo ją przeraziła. Rozglądnęła się koło siebie po czym ostrożnie wstała uważając aby nie pokaleczyć się o leśny podszyt. Światła nigdzie nie było. Tak samo jak nie było pomnika. Mogła przysiąc że go widziała, że był tutaj na środku polana ale teraz zniknął. Po plecach przeszły jej ciarki. Musiała wracać i to jak najszybciej. - Inaczej zginę - wymknęło się jej spod nosa. Powrót do obozowiska był błądzeniem pośród rozłożystych sosen i dębów. Panowała wśród nich wszechobecna cisza. Nie mogła jej przerwać żadna żywa istota bo ich nie było. Nie słyszała ćwierkających ptaków, nie widziała przemykających saren ani skaczących żab. Tylko drzewa, nieuznające żadnego sprzeciwu wobec swojej dominacji. Przejmującą ciszę przerwał cichy szelest pośród drzew. Odwróciła głowę w tamtym kierunku lecz niczego nie zauważyła. Przynajmniej przed sobą. Pod skarpetkami poczuła kawałek sierści. Uklękła i wzięła go do ręki. W jej palcach znalazła się kępka czarnorudej sierści. Gęstej lecz zaskakująco niczym ptasie piórko. Gdy oglądnęło się ją bliżej lśniła kolorem matowej miedzi. Nie to jednak było najgorsze. Najgorszy był upiorny smród jaki wydobywał się z dziwnego kępka. Przytłoczona nim upuściła kępek na ziemię i spróbowała się z niego otrzeć. Smród przeszywał powietrze oraz jej ciało. Kiedy powąchała swojej dłoni ta cuchnęła jak tysiąc zgniłych jaj. . Smród zaczął gryźć i szczypać jej nagie, wymęczone ciało. Powróciła do otrzepywania ryjąc ślady w swojej skórze. Uniosła głowę aby sprawdzić czy to w czymś pomogło. Wtedy w kącie jej oka pojawił się ogromny, rudy kształt. Przeszył ją dreszcz przerażenia paraliżujący ciało od stóp do głów.. Co to kurwa mogło być?
Wyglądało jak niedźwiedź lub małpa, trudno było właściwie powiedzieć. Jedno było pewne - zwierzę było ogromne. Wydawało się mieć ze 3 metry, jakby ją złapało i przygniotło to już chyba nic by z niej nie zostało. Była słaba i nie wiedziała co ma robić. Przypomniała sobie o tym że nie powinno się wykonywać żadnych ruchów w przypadku kontaktu niedźwiedziami. Zebrała w sobie siły i postanowiła się do tego zastosować. Wtem to coś zaczęło biec w jej kierunku. Po ipuściła w nogi przerażona zaczęła uciekać używając wszystkich sił jakich jeszcze miała.Biegła naga pośród złowieszczych liści i gałęzi. Czuła otarcia, czuła ich coraz więcej jak i coraz większy posmak krwi ale nie zwalniała. Istota jej nie opuszczała, zdawała się poruszać dokładnie tuż obok niej. Czuła jej okropny smród przypominający spaloną elektronikę ale nie patrzyła się w jej kierunku. Nie mogła tego uczynić, była to przecież sprawa życia i śmierci. Tak wycieńczona dotarła w końcu na polanę. Zastygła w bezruchu bojąc się że wróciła do przeklętego miejsca. Wokół nie było jednak żadnych pomników tylko namioty. - Kasia - usłyszała charczący głos za sobą. Impuls do ucieczki wziął w niej górę. Kończyny wypełniły się krwią i sprężyły się do biegu. Kolejnego biegu póki w końcu nie ucieknie z tego miejsca. - Kasia - usłyszała głos dobiegający z tyłu. Odwróciła się i zobaczyła przed sobą swoją przyjaciółkę.- Co się stało? Czemu tak śmierdzisz? - spytała zatykając nos. - Co się stało? Czemu tak śmierdzisz? - spytała po podaniu jej wody i jedzenia. Spuściła głowę nie wiedząc co ma powiedzieć -Ja…ja byłam w lesie.- wydukała w końcu. Zgubiłam się. Widziałam … co ja właściwie widziałam?
1 komentarz
Koń trojański
Kupa błędów, że nie da się czytać. Naucz się zapisywać dialogi, to przynajmniej da się zrozumieć tekst.
marzycielskafoka
@Koń trojański Rzeczywiście postaram się naprawić błędy w następnych opowiadaniach