Przysypiał. Siedział z szeroko rozstawionymi nogami, pochylony w przód. Jego ręce podparte łokciami o nogi podtrzymywały głowę, której niemal nie było widać pod kapturem czarnej bluzy.
W przedziale oprócz niego siedziała jeszcze dwójka ludzi. Starsza pani oraz mała dziewczynka. Staruszka beznamiętnie wpatrywała się w okno, jej obwisłe powieki wydawały się zamykać pod swoim ciężarem. Miała na głowie ozdobną chustę. Jej usta poruszały się wciąż powtarzając bezgłośnie słowa modlitwy. Dziewczynka, również w chuście z oczami pełnymi ciekawości rozglądała się po całym przedziale, raz po raz zatrzymując nieśmiało wzrok na mężczyźnie i usiłując dojrzeć spod ciemnego kaptura jego oczy. Widziała jedynie ciemny, nieduży zarost, całą resztę zasłaniały dłonie złączone na czole.
Andy zauważył zaciekawienie dziewczynki już jakiś czas temu i bacznie przyglądał się małej przez szparę między palcami.
Niedługo miał wysiadać, zostały jeszcze dwie stacje. Gesty staruszki wskazywały na to, że zaraz miały wysiadać. Widząc, że dziewczynka wciąż na niego zerka, zmienił pozycję. Oparł się wygodnie o podparcie i sięgnął w głąb kieszeni bluzy. Wyciągnął mały przedmiot, który zalśnił w stłumionym świetle.
Dziecko tym razem nie miało odwagi by spojrzeć w jego stronę. Mała wstydziła się, wiedząc, że tajemniczy mężczyzna teraz na nią patrzy.
Po kilku minutach niezręcznej sytuacji metro stanęło. Staruszka chwyciła torby z zakupami, dziewczynkę za rękę i skierowała się w stronę wyjścia. Dziewczynka mimowolnie spojrzała w stronę Andego, który w tym momencie ujawnił, co trzymał cały czas w dłoni. Był to składany scyzoryk. Mężczyzna otworzył go i korzystając z okazji pokazał przed swoją szyją znak rozcięcia – jakby właśnie chciał poderżnąć sobie gardło. Dziewczynka aż podskoczyła, otwierając szeroko oczy. Chciała krzyknąć, ale coś ją zablokowało. Jedyne, co zdążyła jeszcze zobaczyć to białe zęby, układające się w uśmiech i straszne, czarne oczy. Czym prędzej przyśpieszyła kroku, nie zważając nawet na to, że popchnęła swoją babcię w stronę drzwi.
Gdy ruszyło, Andy był już sam w przedziale. Wpatrywał się w kierunku zamkniętych drzwi, w to samo miejsce, gdzie stało jeszcze to dziecko. Jedną ręką bawił się scyzorykiem, okręcając go wokół palców a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Musiał przyznać, że mała bardzo poprawiła mu humor. Po tym nic nieznaczącym incydencie czuł się rozbawiony a dziewczynka będzie pamiętała, że czasem nie warto być ciekawskim.
Po kilku godzinach dotarł do swojego mieszkania. Rzucił plecak z jego zawartością na łóżko, zdjął z siebie brudne ubranie i wskoczył pod prysznic. Strumień gorącej wody bardzo szybko pobudził jego ciało. Spięte do tej pory mięśnie zaczynały się rozluźniać.
Gdy skończył, wysuszył się ręcznikiem i przebrał się w coś świeżego. W pokoju zapalił tylko jedną, małą lampkę. Otworzył plecak i zaczął go opróżniać. Na łóżku znalazło się pięć różnego rodzaju noży, z których każdy miał na swojej rękojeści wygrawerowane słowo „Survival”. Andy obejrzał je jeden po drugim, po czym wyciągnął drewnianą skrzynię leżącą pod łóżkiem i ułożył je obok innych. Z apteczki mieszczącej się w szafie, wyjął ampułkostrzykawkę z klozapiną, którą niemal natychmiast wstrzyknął sobie w przedramię. Czując zmęczenie, opadł na łóżko i tak zasnął.
Cudowny wschód słońca był ostatnim widokiem, który Sarah mogła podziwiać na pięknej wyspie Igneus Cataracta. Oddalając się na promie mogła już tylko żałować, że Marco nie przedłużył jej urlopu. Podczas pobytu mogła zobaczyć tam naprawdę piękne miejsca i w końcu zaznać trochę wolności. Choć na chwilę zapomniała o sprawach, które, mimo, iż zakończone, powracały w jej myślach i psuły nastrój. Praca agenta śledczego była zawodem, o którym marzyła już od dziecka, ale nawet to zajęcie nie miało żadnego porównania z wypoczynkiem.
Za kilka godzin miała dotrzeć już do Los Candrahas a po zbliżającym się weekendzie wrócić do pracy. Gdyby nie fakt, że miała sporo papierkowej roboty do nadrobienia, chętnie zostałaby na egzotycznej wyspie dłużej.
Jadąc przez centrum, klnęła i pluła sobie w brodę na widok panującego tu chaosu. Ogromny korek i coraz mocniej padający deszcz całkowicie zmienił jej nastawienie. Myślała, że szlag ją jasny trafi, gdy nagle odezwał się jej telefon.
- Marco! Wiesz, co tu się dzieje?!
- Ta, słyszałem w radiu. Niestety Los Candrahas to nie to samo, co Ignues. Daleko jesteś?
- Szlag by to… - dodała, gdy wycieraczki przestały nadążać z wycieraniem szyb. - Daj spokój, miną wieki zanim dojadę do domu.
- Jednak zdecydowałaś się wrócić wcześniej?
- Muszę uporządkować sprawy, znasz mnie. Jakoś nie mogę tak zabrać się do pracy bez przygotowania.
- Cała ty. Mam kilka nowych spraw dla ciebie. Wysłałem ci dane. Przejrzyj je.
- Jasne. Jak tylko się z tego uwolnię, a to nie nadejdzie zbyt szybko.
Po dwóch godzinach męczarni Sarah dojechała na miejsce. Wychodząc z samochodu poczuła jak w jednej sekundzie tonie pod ścianą wody. Musiała jeszcze wypakować wszystkie rzeczy z samochodu i zanieść do mieszkania. Załamanie pogody miało potrwać calutki dzień, co zniweczyło wszelkie plany związane z jakimkolwiek wyjściem poza cztery ściany mieszkania.
Przemoknięta do suchej nitki po niecałym kwadransie wędrowania z góry na dół do samochodu i powrotem do mieszkania, dziewczyna miała dosyć wszystkiego. Zdyszana i spocona powędrowała do lodówki, w której na szczęście znalazła jeszcze butelkę schłodzonej wody. Mokre walizki zostały przy drzwiach a Sarah musiała doprowadzić się do porządku.
Jej domowy telefon wyświetlał pięć nagranych wiadomości. Gdy już skończyła, ułożyła się wygodnie na kanapie z drinkiem z kostkami lodu i włączyła to przeklęte urządzenie. Po przeciągłym sygnale, wiadomości zaczęły kolejno się odtwarzać.
Wiadomość od jej siostry, Grace:
- Sarah, słyszałam, że masz urlop! Może wpadniesz na grilla? Odezwij się jak wrócisz! Steven groził, że ci nie odpuści jak tym razem nas nie odwiedzisz!
- Teraz już koniec urlopu, hah
Kolejna wiadomość była od Marco:
- Wysyłam ci na maila dane z najświeższych spraw, przejrzyj je, wydają się ciekawe. No i widzimy się po weekendzie. – chwila milczenia – A, wysłałem ci też małą niespodziankę, w wolnej chwili rusz tyłek i zajrzyj do skrzynki – pewnie już pęka w szwach.
- Jak słodko – powiedziała do samej siebie, sącząc słodki napój przez słomkę.
Dwie kolejne wiadomości, znów od Grace z opieprzem i pytaniem, dlaczego jej unika.
W piątym nagraniu słychać było mało wyraziste, niezidentyfikowane dźwięki, chwilę coś zapiszczało i rozłączyło się. Ale nie zdziwiło to kobiety, która często napotykała się na pomyłki telefoniczne lub przypadkowe nagrania.
Gdy czuła, że odzyskała już siły, włączyła laptopa i zaczęła przeglądać materiały wysłane przez Marco. Trzy zaginięcia, bez żadnych jasnych poszlak, na pierwszy rzut oka wcale ze sobą niepowiązane. Chwilę przeglądała się sprawom, po czym wyłączyła wszystko, z myślą, że zabierze się do tego rano.
Zeszła teraz na klatkę schodową, kierując kroki w stronę skrzynki pocztowej. Co ten Marco znów wymyślił… Jej przełożony nie mylił się, co do zawartości. Kluczyk z trudem okręcił się w zamku. Blaszane drzwiczki pchnięte przez opór niemałej zawartości otworzyły się same, bez najmniejszego problemu.
- No pięknie! – Sarah z trudem złapała lecące na ziemię koperty. Zebrała wszystko i rzuciła niechlujnie na komodę. – Tyle śmieci, biurokracja rządzi. – Przeglądała raz po raz koperty w poszukiwaniu tej jednej, od Marco. Spośród kilkunastu kopert w końcu dojrzała jego charakter pisma.
Dodaj komentarz