Johnny ocknął się w pomieszczeniu przypominającym gabinet dentystyczny. Naprzeciw stał siwy facet w okularach.
- I jak? Wygodnie ci? – zapytał Johnny’ego.
- Gdzie ja jestem?
- No cóż… A jak myślisz?
- W bazie naukowców na wzgórzu. Tam, gdzie była siatka pod napięciem.
- Bardzo dobry trop, ale nie jesteśmy do końca normalnymi naukowcami. Działamy nieco obok prawa. No wiesz, ludzie mogliby się zdenerwować, gdyby dowiedzieli się, co tu wyprawiamy.
- Nie chcę tego słuchać. Im więcej wiem, tym gorzej dla mnie.
- Chyba masz rację. No więc, powinienem się zamknąć? Co?
- Wypuść mnie.
- Uciekła nam groźna istota, która roznosi pewną chorobę. Tak się składa, że jedynymi ludźmi w okolicy jesteś ty i twój krewny. Musimy sprawdzić, czy się nie zaraziliście. W zasadzie to chyba trzeba będzie was zneutralizować.
- Nie możecie!
- Wkrótce i tak opuszczamy bazę, bo narobiło się za dużo smrodu. A teraz sprawdzimy, czy masz odporność na…
Nagle do pomieszczenia wpadł młody naukowiec.
- Musimy się zbierać – rzekł drżącym głosem.
- Co się stało?
- Uciekły nam… no wiesz. Henzel nie dopilnował roboty. Zostaw dzieciaka na ich pastwę.
- Myślisz, że to dobry pomysł?
- Przecież nie chcemy sobie brudzić rączek. Tak będzie szybciej i bardziej humanitarnie.
- No dobra. Masz szczęście, dzieciaku. A może wręcz przeciwnie? – powiedział siwowłosy i skrępował ręce Johnny’ego.
- Nie zostawiajcie mnie tu!
- Bla, bla, bla. Nie jesteś pierwszy, którego załatwiliśmy w ten sposób. Sorry, taki mamy klimat i… Aaargh!
Nagle głowa siwowłosego okularnika oderwała się od reszty ciała i potoczyła po ziemi. Młody naukowiec zapiszczał.
- One tu są! One tu są!
- Kto taki? Uwolnij mnie!
- Ale… Ale… Nie powinienem.
- Pieprzyć zasady. Sam widzisz, co się dzieje.
- Chyba masz rację i… Aaaargh!
Głowa naukowca dołączyła do nieco większej głowy siwowłosego okularnika.
- Teraz to dopiero mam przesrane – jęknął Johnny.
Po długim czasie mocowania się z więzami i przeklinania na nie, Johnny’emu udało się uwolnić. Na szczęście dwa bezgłowe ciała nie wstały i nie próbowały go molestować, jak to często zdarzało się na filmach. Niewidzialni oprawcy, czy cokolwiek to było, również nie dawali śladów życia.
Wyszedł z pomieszczenia wprost do przestronnej hali, zastawionej szafkami z pojemnikami zawierającymi chemiczne roztwory. Pośrodku zaś w szklanej kopule, podłączone kablami biło ogromne serce.
- Co tu się wyprawia? – rzekł do siebie John. Nagle ktoś mu odpowiedział. Niewidoczna istota o głosie starej kobiety.
- Te mendy nas tu uwięziły.
- Eee… Jest tu ktoś?
- Tak, my – odparł szorstki głos o innej barwie. – I tylko my. Nie zrobimy ci krzywdy, ale musisz nam pomóc. Przesuń dźwignię i uwolnij nasze siostry.
- Nikogo nie widzę.
- Zamknij się i rób co mówię!
- Obiecajcie, że wyjdę stąd cały i… Okej, już idę.
Johnny szybko zlokalizował dźwignię i ją pociągnął. Na oko nic się nie wydarzyło.
- Tak! Wreszcie wolne! – dobiegły zewsząd głosy. – Dziękujemy ci. Teraz możesz odejść.
- O nie! Nie! Aaaargh!
Johnny poczuł ucisk, a potem miał wrażenie, że coś próbuje oderwać mu głowę.
- Zostaw go, siostro. Pomógł nam – rozległ się jeszcze inny kobiecy głos.
- Chciałam się tylko zabawić.
- Teraz mamy dużo innej roboty. Cały świat do zniszczenia.
Johnny’emu pociemniało w oczach. Po chwili znajdował się już na zewnątrz. Cała baza naukowa płonęła.
- Lepiej tu nie stać – pomyślał.
Zbiegł ze wzgórza. Zobaczył nadlatujące światełka. Czyżby to znów te bezszelestne helikoptery? Wolał by go ponownie nie dostrzegli. Wrócił do chatki i schował się pod kołdrą.
- Wujku, jesteś tu? – zapytał po chwili.
Nie było odpowiedzi. Johnny chciał, by to wszystko było tylko snem. Żadnych szalonych naukowców, potworów i głosów w głowie.
- Mówiłem, że nic tam nie ma – powiedział Carl, wchodząc do chatki. – Gamoń! Straciłem tylko dużo mojego pieprzonego czasu!
- Jesteś wreszcie – wykrzyknął Johnny, rzucając się na wujka.
- Puszczaj! Nie było mnie raptem pół godziny.
- Jak to? Nie uwierzysz, co mi się przytrafiło.
- Znów będziesz opowiadał bajki?
Johnny zastanowił się. Czyżby rzeczywiście jego bujna wyobraźnia zbytnio się rozhuśtała? Przecież to nie był sen. Wolał jednak zachować pewne rzeczy dla siebie.
- A taki koszmar miałem. Jutro ci opowiem.
Wkrótce Johnny zapadł w niespokojny sen. Tymczasem kilka kilometrów dalej w leśniczówce czuwali Stan i Wick.
1 komentarz
emeryt
@fanthomas. Przez przypadek trafiłem na stronę z Twoim opowiadaniem. A teraz czekam na ciąg dalszy. Jednocześnie chciałbym życzyć Tobie szczęśliwego Nowego Roku, oraz dużo wspaniałej weny.
fanthomas
@emeryt To taki prequel, więc dalszy ciąg już jest. To "krzyki w lesie". Polecam.
fanthomas
@emeryt A, no i dzięki za życzenia.